To chyba najgorszy film Stone'a. Popełnił tutaj ten sam błąd, co przy "The Doors"(może Val Kilmer żle na niego wpływa...) Tam zapomniał, że Jim Morrison był PRZEDE WSZYSTKIM genialnym muzykiem, a on, Stone, ukazując go jako wiecznie pijanego i naćpanego skandalistę, spłycił jego postać, bo był Morrison kimś znacznie więcej. Tutaj Stone zapomniał że Aleksander Wielki był przede wszystkim wielkim wodzem i wytrawnym strategiem wojennym. Zamiast o tym, film opowiada nam o.....no, właśnie, o czym? Wszystkie wątki zdają się być wątkami pobocznymi. Biseksualizm Aleksandra(który był w tamtych czasach czymś zupełnie naturalnym) oraz jego ambiwalentny stosunek do matki (Angelina Jolie zagrała po prostu fatalnie- kto powiedział, że ona ma talent?) zostały pokazane tak beznadziejnie, że ręce opadają. W filmie nie brakuje także zabiegów potwornie kiczowatych, takich jak orzeł lecący nad wojskiem macedońskim, "przyczerwienienie" obrazu gdy Aleksander zostaje ranny w Indiach a przede wszystkim scena jego śmierci. Wielką nudą powiało podczas końcowej, pseudogłebokiej przemowy Hopkinsa-Ptomeleusza(pamiętam, że z sali wyszło wtedy ok. 20 osób-sam miałem ochotę pójść w ich ślady) zresztą cały film nie był specjalnie wciągający. Innymi słowy, król Aleksander był wielki, ambicje reżysera Stone'a też, ale film to wielka klapa. Nigdy nie sądziłem,że powiem to o jakimś filmie Olivera Stone'a ale to zupełna strata czasu i pieniędzy.