Zachodzę w głowę, jak całokształt filmu może wypadać tak źle przy tak rewelacyjnie ujętych
niektórych wątkach i niesamowicie zekranizowanej bitwie pod Gaugamelą (mistrzostwo, w
połączeniu z muzyką Vangelisa - co też potrafi uczynić prosty rytm - najlepsza kinowa bitwa,
jaką do tej pory widziałam!). Sama batalia była pierwszym i ostatnim argumentem, dla którego
się przemęczyłam przez 2,5 godziny.
Nie potrafię ocenić tego filmu, bo zbyt wiele jego elementów wzbudza we mnie sprzeczne
uczucia. Chociażby gra aktorska - z jednej strony większość aktorów spisała się świetnie... z
drugiej trudno mi było na nich patrzeć. Dialogi były tragiczne.
W ogóle całość zaczyna się jak film edukacyjny z zakresu historii sztuki minojskiej, mykeńskiej,
czy historyczny o Egipcie... Przez dobrych parę minut zastanawiałam się, czy to na pewno ten
film, o którym myślałam. Nawet gdy pojawił się Hopkins, jego wywód przypominał mi wykład,
nie zaś opowieść starego człowieka, który przeżył to wszystko na własnej skórze.
Ciężko mi pisać o "Alexandrze", bo myśli mam równie nieposkładane jak ten film. Były
naprawdę rewelacyjne momenty, ale inne psują ogół nieznośnie...
Nie przyznam mu żadnych punktów. Niech ustalają mu średnią mądrzejsi - lub po prostu
bardziej pewni swojej opinii - ode mnie.