Jestem wielkim miłośnikiem filmów historycznych i kostiumowych, lecz ten obraz naprawdę okropnie mnie wynudził. Gdy po 2h nie zanosiło się na wzrost tempa akcji modliłem się by dotrwać do końca. "Aleksander" to z pewnością największy.... ale pod względem budżetu.... film Stone'a. Gdyby reżyser był łaskaw zrezygnować z potwornych przegadanych (kwestie są tak wydumane....!!!) dłużyzn na korzyść wzbogacenia opowieści o wiele innych wątków ze wspaniałej kariery największego wodza starożytności nie myślelibyśmy wówczas o odciskach na czterech literach. Dwie, w dodatku wątpliwej jakości, bitwy jak na dziesiątki potyczek, które stoczył Aleksander to o wiele wiele za mało!! Falanga macedońska ma jakieś przykrótkie te włócznie, pejzaż bitwy pod Gaugamelą co prawda imponujący ale im bliżej powierzchni ziemii, szczęku broni tym mniej przekonująco to wygląda. Stone dokonał też zbyt dużych przeskoków, rozmył i uczynił imperium Aleksandra nijakim, niby przeogromnym a tak w rzeczywistości zawieszonym w jakimś niebycie. Niby jest a go nie ma. Aleksander Farrella to nie przywódca za którym poszłoby się w ogień. Odnosi się wrażenie, że tych wszystkich ludzi nie ciągnie król sam za sobą ale jest jakaś druga armia popychająca ich na własnych ostrzach do przodu. Aleksander w tej interpretacji nie grzeszy wiarygodnością i charyzmą. Z innej beczki..... Chyba nas za bardzo przyzwyczajono do brzmienia Zimmera czy Hornera, gdyż muzyka Vangelisa przez pierwszą godzinę po prostu drażni ucho, nie pasuje, za bardzo przywodzi na myśl skojarzenia z "1492...." Scotta, notabene filmem o równie wspaniałym wizjonerze. Podsumowując, "Aleksander" powinien śmiało kandydować do największego rozczarowania początku 2005 r. w kinach. Genialny reżyser sknocił kapitalny temat, a miał szansę przebić potęgę "Gladiatora" czy nawet niedocenianej "Troi". A tak wyszła jakaś opera mydlana za 160 mln dolców. Teraz czekam z utęsknieniem na "Królestwo niebieskie" mistrza Scotta, oby bardziej pasjonujące od tego bez dwóch zdań gniota. Niektórzy powiedzą że Stone wymknął się regułom hollywodzkiej superprodukcji ale czyż nie wartkiej akcji domagał się poruszony temat, Aleksander Macedoński nie był nudziarzem, parł przed siebie jak burza, burzył by tworzyć niczym Formuła 1. Stone natomiast po złości i z przekory zafundował nam dzieło pokroju "Kleopatry" Mankiewicza. Thank You very much...!