Jeden z moich kolegów powiedział mi, że film mi się z pewnością nie spodoba, bo nie dość, że zło w nim nie triumfuje, to na dodatek film jest o czynieniu dobra. Była to oczywiście uwaga ironiczna i nie prawdziwa. Nie oceniam filmów, po tym czy tryumfuje w nich dobro czy zło, ale po tym co przedstawiają. A że lubię identyfikować się ze złem? Możliwe, ale jest to środek artystycznego wyrazu, a nie poglądy. A w "Amelii" nie ma zła.
Nie ma zła? A czy na pewno? Nie ma czarnego charakteru, osobowego zła, jest tylko szarość, wszędzie codzienność, bezradność, beznadzieja. Dekadencki dążący do upadku świat, szukający blasku szczęścia. No i jest jeszcze Amelia, która odnalazłszy zardzewiałe pudełko ze skarbami pewnego chłopczyka, prawie 50 lat po tym jak je schował, postanawia zwrócić te pudełko właścicielowi. Stawia sobie ultimatum, że jeżeli uszczęśliwi tym właściciela, będzie czynić dobro i nieść nadzieję innym. Łatwo się domyślić, że pierwsze zadanie się jej udaje, a potem przychodzą następne i promienie życia. W końcu jednak Amelia musi stawić czoło największemu problemowi z jakim się spotkała. Musi ułożyć życie pewnej samotnej, spragnionej miłości kobiecie, ale tą kobietą jest ona sama. Problem w tym, że Amelia nie potrafi nawiązywać kontaktów z innymi, obnażać swych uczuć.
W filmie widać wpływ Jean-Pierre Jeuneta, twórcy np. IV części Obcego czy "Delicatessen". W Swoich poprzednich filmach tworzył surrealistyczne światy i tu także trudno znaleźć wierne odwzorowanie rzeczywistości. Praktycznie każda z postaci jest specyficznym indywiduum, żeby nie powiedzieć dziwakiem. Każdy ma swoją pasję, każdy coś lubi, czegoś nie lubi. W rezultacie dostajemy mozaikę zadziwiających postaci, w większości szukających swojego szczęścia. Wiele scen zdaje się być oderwanych od reszty filmu, np. informacja co robi mucha.
Film jest śmieszny, w niektórych momentach, ale raczej jest to surrealistyczny humor sytuacyjny, a nie głupawe gagi czy żarty. I to jest właśnie zaletą tego filmu. Najlepszym przykładem tego humoru jest motyw podróżującego krasnoludka, albo próba samobójstwa rybki akwariowej.
Film ma też przesłanie, które gloryfikuje miłość i dobro. Nikt nie jest stworzony by być samym, nikt nie jest samotną wyspą. Pokazuje jak wnosić ciepło do życia, swojego i innych, ile może dać szczęścia dobre słowo, uśmiech, a ile pasja.
Należy też wspomnieć o narratorze, który w sumie chyba ma więcej kwestii niż sama Amelia. Nie za bardzo lubię "obcego", gadającego narratora w filmie, ale tu trudno by było sobie wyobrazić kompozycję filmu. Niestety ta kompozycja, surrealistyczna, jest trochę rozlazła, stąd nie wszystkim może się podobać, czasami może się wydawać, że film się przedłuża.
Jednakże mnie osobiście najbardziej przeszkadzał język. Faktycznie francuski ma wspaniałą poetykę, i podobnie jak w "Przyczajonym Tygrysie" lepiej było go obejrzeć w mandaryńskim dialekcie z napisami, niż z amerykańskim (albo polskim - ale takiego nie było) dubbingiem, tu było podobnie. Francuzki powoduje, że film jest jeszcze bardziej kolorowy, tajemniczy, inny niż wszystkie. Niestety przez to musiałem czytać dialogi, gdyż nie znam tego języka. W sumie nie wiele by mi to przeszkadzało, ale w filmie jest pewna scena, w której Amelia idzie do kina i mówi, że lubi zwracać uwagę na szczegóły, których normalnie się nie zauważa. Ja też tak lubię, lubię patrzyć w tło filmów, dlatego lubię oglądać filmy po polsku czy angielsku, bo wtedy zazwyczaj sobie odpuszczam napisy (z wyjątkiem końcowych, które tutaj odpuściłem bo ich nie zrozumiałem ;).
I właśnie taka jest Amelia, dobry duszek współczesnego świata, film który może zdołować wszystkich tych, którzy nie chcą czynić dobra, żyć dla innych.