zbyt wiele prześwitek z przebitkami z jodorowskiego wyrzuca mnie z tego filmu co rusz, co krok, co szloch, ogólnie.
rocha - lewicowiec z krwi i kości w złym i dobrym znaczeniu tego słowa, socjalista, rewolucjonista, antykolonialista - wykorzystuje konwencję, trochę jak jodo zrobi to w Krecie, tyle że jest wyłącznie społecznie; ani podglebnie, ani nadglebnie, a zbyt dosłownie, doraźnie, reaktywnie - z płytkimi korzeniami drzew w glebie, bez koronowania w niebie.
rocha na pewno był wielkim prowokatorem, ale sama prowokacja, bez nienamacalnych struktur bytu których było aż nadto w Krecie, czyni wypowiedź zaklętą w konkretnym miejscu i czasie, historyczną, muzealną, przynależną wyłącznie epoce. kampowe przerysowanie i przestylizowanie zatrzymują się na samych sobie.
system nagrody, kary i lęku nie skłania ludzi do zmiany pogladów, co najwyżej do symulowania tego - fajnie, niby rozumiem, ale wrażeniowo mnie to nie przekonuje. nadto zaś sprawia, że nie mam ochoty oglądać dalej. czegoś mi tu brakuje, i nawet wiem, czego - brakuje usytuowania zdarzeń poza horyzontem fabuły, wyjścia poza projekcje.
noniezarezonowałżem.