Page, White i Edge przez cały film opowiadają o wszystkim, co wpłynęło na to kim są teraz. Przeszłość, inspiracje i pewien sześciostrunowy instrument, który otworzył im drzwi do sławy. Film ogląda się dobrze, jest ładnie sfotografowany a trzej gitarzyści mówią dość ciekawe historie. Jednak czegoś w tym filmie mi brakowało. Myślałem, że pod koniec seansu sam chwycę za gitarę i zacznę przy niej majstrować. Ale tak się nie stało. Jednak "Będzie głośno" pozostaje wciąż solidnie zrobionym dokumentem i jednym z lepszych filmów roku. Ocena: 7/10.
Całkowita zgoda. Mnie też czegoś brakowało. Jakby trochę niewykorzystany temat. I jakoś nie pasował mi do tego towarzystwa The Edge, facet z całkowicie innej muzycznej bajki niż siedzący w bluesie Page i White. Ten ostatni to zresztą jak dla mnie najciekawiej, wielowymiarowo przedstawiona postać. A jego pokrwawione podczas koncert Rancounters palce robią wielkie wrażenie.
Rzadko wzruszam się na filmach, ale ten, o Rany. Nie wytrzymałam, to z jaką pasją grają (przede wszystkim Page i Jack)... SUPER. Tak zgadzam się... pokrwawione palce, a on gra dalej, w dodatku to dodaje mu takiej mocy... .1h 40min to zamało.
Mnie też Jack zabił. Page wiadomo. Legenda. Gdy zagrał riff Whole Lotta
Love miny pozostałych mówiły same za siebie. Ale największe wrażenie zrobił
na mnie właśnie White. Krew na gitarze, niepokorność i pasja. Wszystko co
potrzebne w muzyce rockowej. Podobał mi się jego tekst. "co się wydarzy ?
Pewnie pójdzie na pięści ;-)" Pierwsza scena filmu gdy buduje ad hoc
diddley bow z butelki od coca-coli - "kto powiedział, że potrzebna Wam
gitara" - genialna. Podobało mi się też, że mimo swej wielkości Panowie
starali się wyłapać sztuczki pozostałych. Wyssać co najlepsze :-)) No i
zagrane przez nich In My Time Of Dying... Mogłbym ten film oglądać w kółko.
Zdaje mi się, że właśnie dlatego wybrano Edge'a. Choćby sam początek, kiedy
każdy mówił kilka zdań: Edge wspomina o tym, że używa techniki, by stworzyć
coś zupełnie innego - za chwile White'a, że nie uznaje techniki.
Poza tym nie da się ukryć, że gitara to też jego życie. Wniósł do filmu
chyba najwięcej osobistych myśli, jakiś przemyśleń. Poza tym, najbardziej
utkwił mi w głowie moment, kiedy Page gra i pokazali Edge'a mu się
przypatrującego - miał minę jak kilkuletni chłopiec, którego wpuścili
samego do sklepu z cukierkami :)