Film wywarł na mnie ogromne wrażenie! Widziałem go już 3 razy i jestem pewny że na tym sie nie skończy:) Fanom Led Zeppelin, White Stripes i U2 na pewno sie spodoba, ale nie tylko im. Nie opowiada on wyłącznie o historii tych zespołów ale o tym co jest ważne w życiu każdego muzyka, o zmianach jakie zachodzą i o decyzjach jakie trzeba podejmować aby osiągnąć to co najważniejsze - spełnienie siebie! Polecam wszystkim kochającym muzykę!!!
minus filmu- za mało wspólnego grania!
niesamowicie było obserwować withe'a z jimmym. edge ma zupełnie inną filozofię gry, ale był świetną przeciwwagą dla tamtej dwójki.
Zgadzam sie całkowicie! Mogli by troche więcej pograć bo jak zagrali "In my time of dying" to miałem dreszcze:) Po prostu Jimmy i White czują bluesa..ale Edge też jest dobry choc faktycznie brzmi inaczej. Poza tym uwielbiam wyraz twarzy edge'a i white'a jak jimmy gra "whole lotta love"...ale nie dziwie im sie ja pewnie bym tam spadł z wrażenia:)
Zgadzam sie za mało wspólnego grania. Idą myślałam, że bedzie multum scen z muzykowaniem. Tak to brzmiało z reklam. A tu nici. Kilka świetnych scen, tekstów, ujęć.
Dla mnie miodzio sceny jak Jack patrzy się na Jimmiego. i widać to uwielbienie. I to jak Jimmy rozumie miłość Jacka do bluesa. I to ich łączy. A biedny Edge jakby nie na miejscu w tym wszystkim.
Nie dość, że mało wspólnego grania to jeszcze wycięto parę momentów. Na
http://www.youtube.com/watch?v=g9zo5hsDpnk
można zobaczyć jak Panowie grają "Seven Nation Army" czy "Kashmir".
A ja uważam, że to właśnie Page jest tym pomostem, łączącym Edge'a z
Jackiem. Z jednej strony jego zamiłowanie do bluesa a z drugiej do nowinek
technicznych. Jest scena, gdy Page demonstruje działanie thereminu (w
filmie okrojona) i w tym momencie widać nić porozumienia z Edgem. White
stoi z boku i pali papierosa. I dla tego film jest ciekawy, że pokazuje
różne spojrzenia na gitarę.
dzięki za link, obejrzałam wszystko i jestem zachwycona. dobrze, że wrzucili to do sieci. w filmie ciężko byłoby to zgrabnie umieścić.
to tak jak cofnąć sie do dzieciństwa, chyba każdy z Nas chciał zostać gwiazdą rocka, koncerty, fanki, imprezy poprostu rewela jak na pierwszy rzut oka, ale okazuje się ze trzeba podejmować trudne decyzje aby się spełniać, po obejżeniu film daje do myślenia czy to co robimy daje nam naprawdę satysfakcje,
mnie się właśnie najbardziej spodobało to, że film nie jest tylko i wyłącznie dla fanów tych trzech niezwykłych dżentelmenów. to jest film o miłości do tworzenia muzyki.
chociaż fakt, bardzo miło się ogląda tych panów w sytuacjach trochę innych, a jeszcze przyjemniej się ich słucha. ;)
zdecydowane 10/10. najlepszy film tamtego roku. wg mnie. ;]
czuję mega niedosyt...film był zdecydowanie za krótki. wydawałoby się że 1,5h dokument o 3 panach, którzy spotkali się by pogadać o "pudłach rezonansowych", będzie może przydługi... a tu klops. jest za krótki, za krótki, za krótki! ale pewnie też dzięki temu roztacza taką przecudną magię, jaką można się upajać zarówno w trakcie, jak i po filmie.
obejrzałam i urzeczonam. led zepplin kocham, uwielbiam u2, z white stripes mieliśmy okazję się poznać. page jest absolutnie niesamowity, i tak genialnie pocieszny. egde to totalny magik dźwięku. white jest jeszcze młody i narwany, ale faktycznie nie pozostaje w tyle za kolegami. miło się patrz na taki tercet.
kilka momentów rozwala na łopatki a nawet przyjemnie moczy oczy. sunday bloody sunday edga'a, starway to heaven page'a i jego orgazmiczne porównanie, ulubiona piosenka white'a.. no i wspólnie zagrany time of dying...ahh ;]
pozycja absolutnie obowiązkowa!
no i ode mnie 10/10. miłość do muzyki ogłupia ;)
Mnie również absolutnie zachwycił :) bardzo dawno żaden film mnie tak nie wciągnął, można się delektować każdą sekundą. Prawdziwy hołd złożony gitarze. Szczerze to nigdy Led Zeppelin, U2 ani White Stripes nie słuchałam w większych ilościach, jeśli chodzi o U2 to jeśli ich słuchałam to tylko dla Edge'a :) Ale poszłam na ten film bo uwielbiam słuchać jak tej klasy muzycy opowiadają czym jest dla nich muzyka, jak tworzą, ich inspiracje, techniki.
A co się jeszcze spodobało, iż skoro głównym tematem filmu była właśnie gitara, to film został prawie całkowicie wyprany z ich życia prywatnego, zostawione tylko i wyłącznie to co miało wpływ na ich twórczość. A ile razy o wielu współczesnych muzykach pierwsze się słyszy o skandalach z ich udziałem, a że coś tam tworzą to inna nie istotna sprawa.
świetny film 3 rozne filozofie grania choc pokrewnie mozna by wrzucic page z whitem, świetnie pokazan jest pasje tych gitarzystów. zaraz po filmie chwicilem za wiosło:)
Też mi się podobał (choć historii filmu dokumentalnego "Będzie głośniej" raczej nie zmieni, nie jest to nowy "Woodstock", "Defilada" czy "Fahrenheit 9/11") - oczywiście, głównie z miłości do muzyki. Nie tylko do tej granej przez tych trzech panów, ale muzyki w ogóle - bo też ten film to była czysta metafizyka gitary elektrycznej, jak by nie było, jednego z fetyszy kultury XX wieku. Cała reszta to dodatek. To nie miała być biografia Zeppelinów, U2 czy Stripesów z Racountersami, ale właśnie taka sobie, impresyjna i nieuczesana, anegdotyczna opowieść o magii pewnego instrumentu. I dobrze, że ten film taki właśnie jest: rozwichrzony, szarpany, przypadkowy - on w całości jakoś tam moim zdaniem przypomina solówkę gitarową.
Dobór muzyków nie był chyba przypadkowy: pewnie, można by było robić sobie takie zgadywanki: a czemu nie Clapton, Santana, Eddie Van Halen, Mike McCready zamiast Edge'a czy White'a (oni pewnie budzą największe wątpliwości, bo akurat z obecnością Page'a chyba nikt nie ma problemów). Ale myślę, że chodziło o pokazanie kolesi, którzy w swoich czasach, jakoś tam niechętnych (czy może - ostrożniej - mniej chętnych) gitarowemu graniu przypominali, że nie ma muzyki rockowej bez tego właśnie instrumentu.
Że mało grali? A mnie się to akurat podobało, bo nie było jakiegoś tandetnego efekciarstwa w stylu Satrianiego czy Vai'a, jakiegoś ścigania się na solówki, tylko trzech kolesi, którzy po tylu latach szarpania drutów dalej cieszą się jak szczeniaki, że robią fajny hałas. Jak dla mnie to była najważniejsza w tym filmie nauka o sensie rocka. A tak jeśli chodzi o wycinanie tej czy innej sceny: Piotr Metz opowiadał, że podobno Guggenheim miał w ogóle na początku problem - bo jak już się panowie zeszli w tej kanciapie, to najpierw sobie zaczęli pogadywać o dzieciach, samochodach, jedzeniu... o wszystkim, tylko nie o graniu. I pewnie dzięki temu ten film ostatecznie wyszedł taki nieściemniany, co jest jego główną zaletą.
Nie rozumiem, nie jestem w stanie pojąć jak można było stworzyć film o gitarzystach tak mało efektownych. Dla mnie taki Jimmy Page, to nie jest żaden mistrz gitary.
Jestem ogromnym fanem rocka z lat 60 i 70. Drążę ten temat od wielu lat. Jestem pasjonatem. I uważam, że Page to najbardziej wtórna istota wśród ówczesnych muzyków, którym udało się zdobyć popularność.
Choćby patent z graniem smykiem na gitarze - coś co znacznie wcześniej robił Eddie Philips z grupy Creation. A tymczasem mówi się głównie na temat Page, jako wynalazcy tej techniki.
Dalej - zerżnął bezczelnie wstęp do 'Stairway To Heaven' z nagrania 'Taurus' grupy Spirit (1968). To gitarzysta Randy California (niestety już nieżyjący) powinien być wychwalany pod niebiosa za tę akustyczną zagrywkę, a nie Page.
Kolejny przykład - ukradł piosenkę 'Dazed And Confused' od Jacka Holmesa, który nagrał ją w 1967 roku. W dodatku Page przywłaszczył ją sobie.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dazed_and_Confused
http://www.megadisc.pl/p/HOLMES_JAKE/Above_Ground_Sound_Of_-_UK_Phoenix_Card_Sle eve_HOLMES_JAKE
Dla mnie to po prostu pogrom. Nigdy nie przepadałem za Led Zeppelin, uważam, że ich muzyka jest przereklamowana. No i te zapożyczanie od innych. Co innego, gdy autor się przyznaje do inspiracji, do zapożyczeń. Ale tak jak postępowała ta grupa to karygodne. Page nie był takim dobrym gitarzystą...
A The Edge i Jack White to strata czasu...
O żesz Ty!... No aż mnie zatargało, jak to przeczytałem... Ale postaram się na spokojnie (nie obiecuję, że wyjdzie).
Po pierwsze, mówienie, że Page "to nie mistrz gitary", "najbardziej wtórna istota", "nie był takim dobrym gitarzystą" brzmi, jakbyś sam był nie wiadomo jakim technikiem. Czysto akademicka dyskusja: ten ma lepsze glissando, tamtemu szybciej wychodzi slide, a jeszcze ktoś inny to arcymistrz w łapaniu D-dur... Stary, naprawdę, gdyby w muzyce rockowej chodziło tylko o biegłość techniczną, to jej historia potoczyłaby się inaczej i - prawdę powiedziawszy - byłaby kurewsko nudna. W porządku, może byli gitarzyści bieglejsi niż Page, niż Clapton, ba!, niż Hendrix nawet - Duane Allman, Alvin Lee, Stevie Ray Vaughan... Ale na rocku odcisnęli się Ci, a nie inni, właśnie ich pamięta się i słucha do dziś - bo mieli lepsze pomysły kompozytorskie, aranżacyjne, lepiej potrafili wykorzystać studio nagrań, mieli po prostu jakiś nowy pomysł na muzykę. OK, może nawet chodzi o to, że po prostu mieli farta i trafili na swój czas - ale to też dowodzi tylko tego, że oprócz wyścigowania się na szarpanie drutów mieli też jeszcze to coś. Tak że Twoje zżymanie się na Led Zeppelin trafia w próżnię - to właśnie oni, a nie na przykład Them, Rare Bird czy The Crazy World of Arthur Brown (artyści przecież znakomici) wpłynęli najmocniej na historię muzyki rockowej, to ich naśladowały tysiące, którzy jakoś ten cały interes posuwali do przodu. Czas się zacząć z tą straszną myślą oswajać.
Dalej, kwestia wtórności. Po pierwsze: gruboskórnie mówiąc, odkąd 12 kwietnia 1954 roku Bill Healey & The Comets nagrali "Rock Around the Clock", rock and roll to historia powtórzeń, cytatów, zapożyczeń itd. Ileż można wycisnąć naprawdę oryginalnych dźwięków z dwunastu taktów bluesa? Przecież to nie Strawiński! Po drugie, tu akurat Led Zeppelin nie są najlepszym przykładem, bo oni nigdy nie kryli, że w swojej muzyce odwołują się do innych artystów - i sam pomysł na takie właśnie podejście do muzyki rockowej (zwłaszcza słychać to na ich nagraniach koncertowych) był wtedy czymś nowatorskim. Słyszałeś kiedyś "I'm Goin' Home" Ten Years After z Woodstock? Albo "My Generation" The Who w genialnej, kilkunastominutowej wersji z albumu "Live at Leeds"? I co - nie jest tu trochę więcej zapożyczeń niż u Zeppelinów? Po trzecie: mówienie, że Page jako gitarzysta Led Zeppelin jest wtórny, świadczy o tym, że - sorry - Twoje znawstwo muzyki lat 60. jest dziwnie jakoś wybiórcze; przecież ten facet miał już wtedy za sobą dobrych parę lat grania w innych kapelach, w Yardbirdsach i u Johna Mayalla, kiedy to jeszcze o wymienianych przez Ciebie, zapomnianych geniuszach pewnie nawet wróble nie ćwierkały. Miał pełne prawo wykorzystać swoje doświadczenia.
Miałem być spokojny, więc sformułowania "The Edge i Jack White to strata czasu" nie skomentuję. Naprawdę, jak to czytam, to dochodzę do wniosku, że ten film był jednak trudniejszy niż myślałem i - jak się okazuje - nie dla wszystkich.
Pozdrawiam - choć nie ukrywam, że dość chłodno.
Wiesz, ja bym nawet zrozumiał to wszystko, gdyby Led Zeppelin (czy nawet sam Page) nie zdobyli w latach 70 takiej popularności. A skoro już ją zdobyli, to mogli się panowie pokusić o przyznanie kto był faktycznym twórcą 'Dazed And Confused' i od kogo zapożyczyli akustyczny wstęp do 'Stairway To Heaven'. Tymczasem Page idzie w zaparte i uparcie twierdzi, że to są jego pomysły.
Dlaczego na drugiej ich płycie utwór 'Bring It On Home' figuruje jako kompozycja Page'a i Planta (dodali tylko - jeśli mnie pamięć nie myli - mocniejszy środek), a na wydanej w tym samym czasie (również rok 1969) płycie grupy Bakerloo utwór ten jest opisany jako dzieło Sonny Boy Williamsona. Oczywiście Page, jak to Page, zaczął się tłumaczyć, że tylko początek i koniec...że to jest hołd dla Williamsona itd. Trochę to wszystko dziwne, że panowie z Zeppelin mieli jakiś dziwny zwyczaj podpisywania cudzych utworów własnymi nazwiskami. Gdyby nie było wiadomo kto jest autorem, to ok. Ale skoro wiadomo...
A z tym przed-zeppelinowskimi dokonaniami to nie przesadzaj. Owszem, Page był muzykiem sesyjnym i czasem producentem, ale prawie nikogo to nie interesowało. Pierwszy album Cockera, na którym grał w kilku nagraniach nikogo nie interesował (popularność zyskał tylko utwór "With A Little Help...'), płyta w ogóle przepadała (sprawdź to na wszelki wypadek). Album Donovana 'Sunshine Supermen' to też przełom w muzyce nie był (tam chyba Page w nagraniu tytułowym grał). Album Ala Stewarta 'Love Chronicles' również nikogo nie zainteresował.
Jeśli idzie o Mayalla, to z tego co mi wiadomo, to wyprodukował mu Page jednego singla 'I'm Your Witchdoctor' itd.
Natomiast znam na prawdę sporo osób, które uwielbiają Led Zeppelin, ale z tym co napisałem wcześniej zgadzają się w pełnej rozciągłości. Po prostu czas weryfikuje nieco poglądy. Trzeba do pewnych spraw dojrzeć (nie bierz tego do siebie).
Ale na pewno masz rację, że Led Zeppelin trafili w odpowiedni czas. No i mieli odpowiedniego menadżera. To jest bardzo ważne. Bez tego chyba trzeba mieć (zwłaszcza w tamtych czasach) przysłowiowy łut szczęścia.
Natomiast mylisz się co do Crazy World...Akurat ten zespół, a może raczej ten wokalista - miał ogromny wpływ na innych wokalistów. Natomiast czy Led Zeppelin najmocniej wpłynęli na historię muzyki rockowej? Raczej stawiałbym na The Beatles i The Rolling Stones, chociaż Ty pewno wiesz lepiej...
Nie ukrywam, że nie mam aż takiej jak Twoja wiedzy na temat kryptocytatów z innych wykonawców u Zeppelinów (wstyd się przyznać, ale wszystkie ważniejsze ich rzeczy miałem na kasetach, pirackich rzecz jasna - innych w Polsce w połowie lat 90., kiedy to zajawiłem się na klasycznego rocka, nie było - a od kiedy już się przesiadłem na kompakty, to jakoś zawsze było coś ważniejszego, nowego do kupienia, co uniemożliwiało odbudowanie płytoteki), ale jestem prawie (prawie, podkreślam) przekonany, że "Bring it on Home to Me" było podpisane jako kawałek Williamsona. Z tym "Dazed and Confused" też chyba nie było aż tak źle... Ale OK, mogłem się tego doczytać gdzie indziej, pewnie w mojej ukochanej, zaczytanej na strzępy "Rock Encyklopedii" Weissa, więc nie czuję się władny polemizować.
Dalej mnie dziwi, że tak lekceważysz wcześniejsze próby muzyczne Page'a: w ogóle na przykład nie odnosisz się do The Yardbirds, a przecież oni na pewno zmienili sposób myślenia o rhytm'n'bluesie i rocku. Współpraca z Bluesbreakers Mayalla też - cholera, znowu "prawie" na pewno - nie skończyła się na jednej produkcji.
I tak w ogóle, to dalej sądzę, że chyba odrobinę za bardzo pochylasz się nad kwestiami oryginalności - choć naprawdę, Twoja wiedza w tym zakresie mi imponuje, za diabła się nie zgodzę, że wiem lepiej (nieważne, czy napisałeś to poważnie, czy złośliwie - w każdym razie dezawuowanie Twojej znajomości rzeczy ani przez chwilę nie było moją intencją). Zgadzam się, że Arthur Brown wpłynął na przykład na sposób śpiewania Iana Gillana - no ale przecież nie wymagasz chyba, żeby na każdym koncercie Deep Purple chłopina mówił "słuchajcie, osłuchałem się w młodości Browna i dlatego śpiewam tak, a nie inaczej"? W Sigur Ros gitarzysta często posługuje się smyczkiem - i co, na każdej płycie mają umieszczać notkę, że to nie ich patent?
I nigdy nie napisałem, że Led Zeppelin mieli "największy" wpływ na muzykę rockową - ale mieli wielki, bez nich nie byłoby, bo ja wiem, Guns'n'Roses, Pearl Jam, Soundgarden... w ogóle całego Seattle. No i - last but not least - Jacka White'a z wszystkimi przyległościami. I oczywiście masz rację, że Stonesi czy Beatlesi to najmocniejszy punkt odniesienia dla historii rocka. Uznaję to, choć za The Beatles nie przepadam - po prostu nie moja muzyka i już.
I w ogóle tak sobie myślę, że ten mój pierwszy post do Ciebie - niezależnie od tego, że dalej sądzę, że nasze rozumienia "Będzie głośno" okropnie się rozbiegają - był stanowczo zbyt agresywny. Widzę, że nie chowasz urazy - więc tym bardziej przepraszam. Naprawdę fajnie, że komuś chce się tak grzebać w muzyce spoza najbardziej nawet rozciągłych playlist, ja na przykład sporo na czytaniu Ciebie skorzystałem.
Pozdrawiam - teraz już bez żadnych głupich komentarzy.
Ja też się cieszę, że się nie obraziłeś. Nie lubię się kłócić, a jedynie podyskutować. I dzięki za miłe słowa a propos tej wiedzy itd. Aż tak wielka nie jest. Ale jak się czymś zainteresuję, to staram się drążyć temat, żeby potem pogadać o muzyce :)
Przyznaję, że trochę naskoczyłem na Page'a. Bo przyznam, że myślałem, że jest w końcu okazja by wyjaśnić kilka kwestii. On też miał możliwość przed szeroką publicznością powiedzieć uczciwie, że ten nieszczęsny wstęp do 'Stairway To Heaven' to nie do końca on wymyślił. Tymczasem odegrał go przed młodszymi kolegami i zadowolony...
Oczywiście masz rację, że nikt nie będzie na każdym koncercie mówił 'A teraz zaśpiewam lub zagram tak jak mnie zainspirował zespół (i tutaj nazwa)'. Po prostu chciałem rozgraniczyć inspiracje od wyraźnych zapożyczeń. O właśnie. Skoro jesteśmy przy Gillanie. Przecież to, że motyw z 'Child In Time' wzięty został z nagrania 'Bombay Calling' grupy It's A Beutiful Day wie każdy, bo grupa nigdy tego nie kryła. Podkreślają to we wszystkich wywiadach i nigdy nie zaprzeczają (nie wiem jak się ma kwestia wzięcia motywu w 'Black Night' z piosenki amerykańskiej grupy Blues Magoos 'We Ain't Got Nothin' Yet'). Ale te to chyba też nie jest jakaś skrywana tajemnica.
http://www.youtube.com/watch?v=GOGRTLn2uKY
http://www.youtube.com/watch?v=O4a-HvG_gVQ
Natomiast w przypadku Page'a sprawia to trochę wrażenie wyrachowanego działania. Nigdy tego nie rozumiałem i nigdy tego nie zrozumiem. Pewno zresztą jest więcej takich osób. Ale wiadomo, fani są ślepi (to nie jest przytyk tylko...stwierdzenie faktu) :)
Co do Yardbirds. Nie wspomniałem o nich, bo akurat to jest jeden z moich ulubionych zespołów. Ich druga brytyjska płyta (znana jako Roger the Engineer) to rewelacja. Jak na ironię, to właśnie ten najwcześniejszy okres był chyba najważniejszy i najbardziej inspirujący dla innych. Chociaż jak na ironię Yardbirds w latach 60 byli bardzo niedocenioną grupą przez publiczność (mnie też ta informacja zaskakuje). Mieli ciągłe problemy itd. Stąd np w rodzinnej Anglii nagrali tylko dwie płyty (debiut koncertowy z Claptonem i właśnie 'Roger The...). Ostatni singiel, na którym wystąpił Jeff Beck i już grał również na gitarze Jimmy Page, to jest dla mnie mistrzostwo. I tutaj kończy się chyba ten Yardbirds, który inspirował innych.
Nagrany na sam koniec kariery z Pagem na gitarze 'Little Games' ukazał się tylko w stanach i oczywiście przepadał (nie chodzi mi tutaj o żaden atak na gitarzystę, tylko takie były losy grupy Yardbirds, stąd nieunikniony rozpad tej grupy i narodziny Led Zeppelin).
Ogólnie też przyjęło się, że pierwszy solowy album Becka 'Truth' zainspirował Page'a do obrania takiej, a nie innej drogi. O, tutaj małe sprostowanie - uważam, że znajdujący się na tej płycie utwór autorstwa Page'a 'Beck's Bolero' to dynamit!
Ja ogólnie, nie wiedzieć czemu, za Led Zeppelin nigdy nie przepadałem.
łooooooł! ale się ubawiłam, nie ma co! :D
masz rację Ras, tematyka niektórych przerosła..
widze co nie którzy skupiają sie na technikach tych gitarzystów tutaj jeszcze dochodzi osobowośc i charyzma, bardzo mnie ujął edge swoja skromnościa, moze i odstawał od reszty , ale on ma inna wizje grania , Page ma tez swietna osobowość , wesoły człowiek widac ze spełniony życiowo, natomiast white dla mnie wyszedł na pozera , zamkniety w pewnych ramach , zreszta uważam że zadufany jest za bardzo w sobie, sporo wody sodowej uderzyło mu w łeb, ale to jest moje subiektywne zdania , po tym filmie, kazdy cos dla siebie znajdzie po przez 3 skrajne sylwetki
świetnie, temat się rozwinął!
wojteczek- mam wrażenie, że Ras Democritus wspomniał o innych zespołach Page'a dla zaznaczenia: ten gitarzysta z nie jednego pieca jadł, zanim nagrał przeboje Zeppelinów. miał czas na rozwój i poszukiwania. nie jest ważne, czy kogoś to wtedy interesowało, na co kładziesz taki nacisk. chyba w ogóle nie za bardzo dotarło do Ciebie, co Democritus napisał.
gitarzystów, o których wspomniał wojteczek, lepszych niby od Page'a, poznałam dopiero w trakcie własnych poszukiwań, kiedy mój gust był już wyrobiony. a Zeppelinów słuchałam w kołysce (z "winy" ojca). pal licho, o ile są lepsi/gorsi/wtórni- to Led Zeppelin!!
White'm zafascynowana jestem od dobrych kilku lat, facet raczej mi się nie znudzi, a postawa Edga sprawiła, że wreszcie się nim zainteresowałam- taki dobór gitarzystów jest naprawdę dobry. każdy z nich jest na swój sposób legendarny, w szerszym lub mniej szerokim obiegu, tak że nie ustępowali sobie pola.
Przykro mi.... tyle moge powiedzieć po przeczytaniu wypowiedzi "pasjonata" wojteczka. Niestety masz klapki na oczach wojteczku. Rzucasz nazwami zespolów, tytulami, wykonawcami ale ta Twoja cala wiedza niestety mi nie imponuje. Po Twoim stwierdzeniu ze white i edge to strata czasu pozwalam sobie stwierdzic ze tylko Ci się wydaje, ze coś wiesz o muzyce. Przykro mi ale bedziesz musial zyc z tym problemem juz do konca zycia w samotnosci. I nie chodzi mi tu o to co napisales o Page'u czy calym Led Zeppelin, ale o Jack'u i Edge'u. Nie wiem czy jestes muzykiem i czy potrafisz na czyms grac. Ale może gdybyś byl to moze latwiej byloby Ci zrozumiec pewne rzeczy. Tak się sklada ze znam kapele które wymieniles i slyszalem te utwory. I co z tego że Randy ze Spirit byl pierwszy z tymi dzwiękami... Nawet Jack Holmes po usyszaniu Dazed and Confused powiedzial "a... niech im bedzie..." Pewnie wiesz w jakiej książce to przeczytalem. Ale Ty nie lubisz Led Zeppelin wiec istnieje możliwosc ze opuścileś ta lekturę. A jeżeli chodzi o Page'a jako mistrza gitary, to on sam powiedzial ze chcialby byc zapamietany nie jako gitarzysta ale jako producent. Obce Ci są pewnie zasady pracy w studiu ngran i zasady nagrywania instrumentów i produkcji utworów. Wlasnie to co wyniosl z zespolów przed Zeppelinami, tych których nikt nie chcial sluchac, cala wiedza na ten temat pozwolila mu ogarnąć taki zespól jak Led Zeppelin. Znam osobiście sporo polskich znanych gitarzystów i muzyków i każdy chyli czapki przed (UWAGA) brzmieniem tych plyt i pomyslowościa Jimmy'ego Page'a. Posluchaj sobie brzmienia plyt które wymienileś i porównaj z brzmieniem plyt Led Zeppelin. Jak slyszysz różnicę to jestes na dobrej drodze. Zagrywki Johna Bonhama zostaly zagrane przez jazzowych perkusistów ze 30 lat przed Bonhamem i to o wiele sprawniej technicznie. Ale to on tchnal w te uderzenia dzikość, gral tak jaki mial charakter. I to się liczy. Każdy się od kogoś uczy. W muzyce już nic nowego się nie wymyśli. Liczy się ten, który potrafi wziąć to co jest juz zagrane i wnieśc pewną oryginalność i co najważniejsze SIEBIE do tej muzyki. Wlaśnie to potrafil Page i to potrafią Jack White i The Edge. A jesli nie lubisz Led Zeppelin to cóż... masz do tego prawo. Ale nigdy nie mow ze ktos jest "stratą czasu", bo stratą czasu jest to, ze musze pisac jakiemus anonimowemu kolesiowi z internetu rzeczy oczywiste. Oczywiscie nie muszę, ale tak mi wode zagotowaleś ze musialem. Pozdrawiam!!!!
Podpisuję się pod tym, lepiej tego nie mogłeś ująć marcinie_zeppelin.
Najgorsze co może być to właśnie pasjonaci z klapkami na oczach. Nie piję
tu do wojteczka. Tylko ogólnie. Gdy słyszę głosy co robi w tym filmie The
Edge albo Jack, że powinien zagrać tam Vai albo, co już jest całkiem
śmieszne, Hendrix, Zappa albo inny nieboszczyk. Wkurzają mnie ludzie,
którzy zamknięci w jednym gatunku muzyki, nie potrafią dostrzec nic
innego. Twierdzenia typu: White i Edge to strata czasu. Do k... nędzy!
Żeby wystąpić w filmie o gitarze, trzeba napier... 20 minutowe sola w
każdym utworze? Co do Zeppelinów i osiągnięć Page'a... gdy się kogoś nie
lubi trudno docenić to czego dokonał. Ostatnio czytałem "Młot bogów" i
muszę stwierdzić, że panowie byli strasznymi popaprańcami, nadętymi
gwiazdorami i po prostu dupkami jeśli chodzi o sferę prywatną ale nie
można im odmówić tego czego dokonali. Zwłaszcza Page w sferze produkcji,
jak wspomniano wyżej. Zresztą Zeppelini nigdy nie mieli dobrej prasy i w
gruncie rzeczy nie byli doceniani w czasach gdy działali. Więc kto
nadmuchał ten balon (sterowiec)? Dlaczego o nich się mówi a nie o tych
wszystkich wykonawcach o których wspomniał wojteczek? Menadżer, łut
szczęścia? Ok. Ale gdyby ludzie tego nie załapali, guzik by z tego
wyszło. To nie tak jak dziś, że byle gówno ładnie opakujesz i sprzedasz.
Co do zapożyczeń Page'a i Planta. Pewnie, że były i panowie delikatnie
mówiąc nie raz ściemniali. Nie oni pierwsi i nie ostatni. Od tego są sądy
i tantiemy.
Podpisuję się rękami, nogami i głową (długopis w pysku) pod tym, co napisałeś właśnie na temat relacji między wirtuozerią, oryginalnością a technologią (studia zwłaszcza) i pomysłowością aranżacyjną. To samo mniej więcej mi po łbie chodziło wcześniej, ale znam się na tym tak sobie, więc się nie chciałem za bardzo mądrzyć... Miło, że jednak moje intuicje zostały poparte czyjąś twardą wiedzą.
Ja mam coś takiego przy słuchaniu Hendrixa (zwłaszcza "Are You Experienced?") - zabrzmi to jak herezja, ale najbardziej wsysa mnie na tym albumie nie technika gitarowa, nie oryginalność kompozytorska, ale właśnie nieprawdopodobne (nawet do dziś!) brzmienie - na przykład te niekończące się ślady iluś tam ścieżek gitary w "Wind Cries Mary", albo jakieś dziwactwa z puszczaniem taśm od tyłu...
Zresztą to strasznie fajnie - skromnie, z autoironią i dystansem do samego siebie - było powiedziane na tym filmie przez The Edge'a: chodzi mi oczywiście o scenę, w której złośliwie mówi: "a teraz zagrajmy to na klasyku; przychodzisz do znajomego i mówisz: stary, posłuchaj tego, ale kapitalny riff wymyśliłem"... Wiem, że pamiętacie, więc kumacie, o co mi chodzi.
W cale nie piszesz herezji Ras Democritus. Tk się sklada, że na "Are You Experienced?" - o ile się nie mylę - inżynierem dzwięku byl pan Eddie Kramer - ten sam który nagrywal album "Led Zeppelin II". Niedaleko pada jablko...
Ten fragment o którym napisaleś na końcu, dla mnie osobiście pokazuje jak genialny jest The Edge. Jeszcze jeden jest taki, jak w kuchni puszcza nagrania demo na magnetofonie. Mówi tam o sposobie użycia echa i odbić zastosowanych w nagrani o podziale rytmicznym. Podejrzewam, że podlączylby gitarę do mikrofalówki i też by coś fajnego ukręcil. Niestety nie jest tak że kupisz sobie efekcik w sklepie muzycznym, wszystkie galki w prawo ile fabryka dala i jest git.
Co do Ciebie i do GumCo to nie jeden powinien wam zazdrościć tej intuicji i sposobu jak odbieracie muzyke.
I oto chodzi!!!
Cieszę się, że są na świecie jeszcze ludzie otwarci na umyśle i sluchu. Bo jak ich zabraknie to strach pomyśleć co będzie....
Pozdrawiam!!!!
No właśnie.
Jeśli chodzi o "Whole Lotta Love", to to jest dokładnie to, o co mi chodzi: przecież jest to kawałek banalny, prosty (może nawet prostacki), jedna solówka w środku... A wszystko, co się tam dzieje, jest kwestią genialnego wykorzystania studia - pogłosów, wielośladów, jakichś przedziwnych szumów w tle. Kiedy pierwszy raz to usłyszałem, smarkaczem będąc, pomyślałem sobie - e, ale nudy... zero grania, zero solówek, jakieś takie pierdy przez trzy czwarte kawałka... A teraz? Jak tylko usłyszę to chrząknięcie Planta, ten motor basu i perkusji, no i oczywiście te, ile ich jest?, trzy akordy (pam-pam, pam-pam, pam-pa-pa-pam-pa-pa-pam), to odpadam. Dla mnie kwintesencja rocka. A ściganie się na solówki zostawiam - uczciwszy uszy - Gary'emu Moore'owi i jemu podobnym wirtuozom bez wyobraźni, bez jaj. I jakkolwiek uważam, że jedynka Zeppelinów to było tsunami w myśleniu o muzyce, to dziś słucham jej (to znaczy słuchałbym, gdybym miał pod ręką - patrz mój drugi tutaj post) z trochę mniejszą przyjemnością niż pozostałych trzech ich wielkich albumów - właśnie z uwagi na studio (słyszę tam, jak na moje ucho, za dużo blach perkusji na przykład).
Co do White'a: wydaje mi się, że on w tym filmie objawia coś, o co go już dawno podejrzewałem, a mianowicie niezwykle ambitny i bardzo konsekwentnie realizowany zamysł przywrócenia muzyce rockowej jej pierwotnej siły, jej korzennego charakteru, jakiejś takiej surowości jaką można było usłyszeć gdzieś tam hen-hen w przeszłości... Nie bez powodu na "Będzie głośno" tak przejmująco mówi o bluesie z Delty, tym z czasów wielkiego kryzysu (dla mnie jeden z mocniejszych momentów filmu). A że nie jest wirtuozem, że mało gra dźwięków, które można by nazwać oryginalnymi? Będę się upierał, że nie o to tu chodzi.
Zgadzam się w pelni z Twoją wypowiedzią. Co do blach na "Led Zeppelin", rzeczywiście może tak być. Szczerze mówiąc nie razi mnie to aż tak bardzo. Ale nie zapominajmy, ze podobno perkusja (wedlug legendy) zostala nagrana przy pomocy jednego tylko mikrofonu. Jeżeli tak bylo naprawde to czapki z glowy przed tym kolesiem!
Ależ gdzie tam razi! Jakby mnie na TAKIEJ płycie takie rzeczy raziły, to wiesz, byłoby tak, jakbym rzucił w kąt czwartym tomem "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta dlatego, że znalazłem w nim dwie literówki pod rząd. To było tak sobie tylko, w temacie czarów-marów studia nagraniowego... A skądinąd przed filmem nie wiedziałem, że czwórka Zeppelinów była nagrywana w takim odlotowym miejscu - to wiele zmienia w moim jej słuchaniu: tak jak zupełnie inaczej słucha się "The Only Way (Hymn)" ELP z "Tarkusa", kiedy się wie, że te organy tam to autentyczny instrument kościelny, w tymże kościele nagrany. A jeśli z tym jednym mikrofonem to prawda, to to też tłumaczy, czemu te bębny brzmią tak, a nie inaczej.
Jasne! A wracając do filmu to szkoda troche ze powycinano wiele ciekawych scen. Ale od czego mamy youtube:)
w filmie chodzi o przekazanie emocji, oddziaływanie na widza. i ten film to robi - pokazuje pasje, emocje, łamanie ustalonych zasad, życie na przekór wszystkiemu. jest to wspaniały dokument o wyjątkowych ludziach.
nie jest to zapewne arcydzieło pod względem filmowym, ale i tak u mnie ma najwyższą ocenę, bo potrafi zrobić coś, co inne filmy niekoniecznie - zmieniać coś w środku.
miszcz!! i muzyka :*
10!