Byłem trochę przerażony, że przyjdzie mi oglądać kolejny wyciskacz łez o bohaterstwie podczas wojny, a tu taka niespodzianka. To majstersztyk Tarantino. Naziści w roli ofiary i żydzi w roli katów zadających coraz to bardziej wymyślną śmierć. I wszystko pokazane tak, aby nie deptać historii. Niesamowite!
Film Goebbelsa też był niezły ;) Szeregowy Frederick Zoller to taki Rambo III Rzeszy. Fabuła... palce lizać - trup ściele się gęsto, a nawet gęściej... w zasadzie tylko trup się ściele ;)
Shosanna Dreyfus to jedyna postać, której było mi autentycznie żal. Zastanawiam się, czemu reżyser od początku do końca (poza ostatnią sceną wyjętą z jakiegoś horroru klasy B o antychryście) przedstawiał ją jako ofiarę? Czyżby ta rola miała być jedynym symbolem przypominającym nam o tym, co naprawdę wydarzyło się podczas wojny?