Wszyscy się zastanawiali co takiego pokaże Quentin w swym najnowszym filmie - Czy to będzie coś na miarę "Pulp Fiction" czy jakaś klapa. Sam nie miałem takich wątpliwości. Ale też specjalnie się nad tym nie zastanawiałem. Wystarczy, że tyle musiałem czekać.
I było warto, bo w swym najnowszym dziele Quentin serwuje nam ogromną dawkę rozrywki na najwyższym poziomie. I wcale nie przeszkadza, że nie ma tu prawie nic wspólnego z historią. Zresztą, kto powiedział, że ma być? Jeśli ktoś zarzuca Tarantino, że zakłamuje historię to niech lepiej zamilknie i przestanie się ośmieszać.
Tarantino po raz kolejny udowodnił, że potrafi mistrzowsko przydzielać role i żaden z aktorów przewijających się przez ekran nie sprawia wrażenia przypadkowości. Gra Brada Pitta, czy Christophera Waltza to czysta perfekcja, a scena w której Pitt mówi po włosku z tym charakterystycznym akcentem wyciska łzy.(ze śmiechu)
Jeżeli chodzi o czystą przemoc zawartą w filmie to jest to jak do tej pory najbrutalniejszy film Quentina. Strzelaniny, okaleczanie, skalpowanie. Wszystko to podawane jest w sporych dawkach, ale nie do przesady. Strzelaniny są akurat takie jak lubię: nagłe, gwałtowne, szybkie i brutalne, a do tego niezwykle realistyczne. Za to wulgaryzmów jest tu niezwykle mało. Nawet, gdy nie bierzemy pod uwagę, że to film Tarantino.
Scenariusz - tutaj nie trzeba nic mówić, jest świetny. Akcja toczy się powoli, ale płynnie i nie znajdziemy tu ani sekundy nudy. Nastroju doskonale dopełnia świetna muzyka. Tarantino zdążył nas już przyzwyczaić do tego, że genialnie dobiera muzykę do swoich filmów.
Podsumowując: W tym roku nie widziałem równie fantastycznego filmu w kinie. Tarantino w wysokiej formie i jeśli naprawdę ma zamiar nakręcić spaghetti-western o czym wspominał, to czekam z niecierpliwością.
8+++/10