Tarantino to farciarz. Jednym filmem udało mu się przekonać cały świat, że jest geniuszem, w dodatku kultowym. Wystarczy, iż wypuści z siebie to i owo, a lud na kolana pada. A żeby kultowość pielęgnować, trzeba co jakiś czas wypuszczać, najlepiej po długiej przerwie, by apetyt był większy.. Pierwsza scena: niemiecki oficer prowadzi 'wyrafinowany' dialog z jaśnie francuskim chłopem, który- a jakże po angielsku również. Chłop wyciąga fajkę, a Lando swoją wielką, tyrolską czy austriacką; ha ha jakie śmieszne, ubaw po pachy. Żydowskie komando psychopatów plus psychol niemiecki skalpują szkopów, bejsbolem czachę na kawałki, no i ten hakenkrojc na czole, ale jaja, popuszczam już normalnie. Albo ta 'klasyczna' dyskusja w pubie, cóż za napięcie nieznośne, Niemiec nigdy nie zamawia piwa tymi trzema palcami, tylko innymi, a w dodatku, zaraz jeden drugiemu odstrzeli mosznę, hhaaaahh... nie mogę. Kiedy żydowska dziunia wraz ze swym afroeuropejskim przyjacielem pali to całe g...no, pojawia się nadzieja, że to film Tarantina płonie bezpowrotnie. Niestety kultowe bobki kultowego reżysera święcą triumfy. Tak trudno uwierzyć, że twórca 'Pulp Fiction' skończył się po nakręceniu tegoż?
Zapominasz jego pierwszym filmie rewelacyjnych Wściekłych Psach i świetnym scenariuszu do równie dobrego Prawdziwego Romansu. Ale po za tym faktycznie niskich lotów pastisze kina klasy B, a w przypadku Bękartów zlepek często na siłę wciśniętych scen (jak ta z grą w karty - czysty idiotyzm) razem tworzących niespójną kiepską fabularnie całość.