PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=137747}

Bękarty wojny

Inglourious Basterds
2009
8,0 620 tys. ocen
8,0 10 1 619895
8,7 80 krytyków
Bękarty wojny
powrót do forum filmu Bękarty wojny

No i tak, chciałbym się z Wami podzielić swoją interpretacją "Bękartów wojny" - filmu, który mam nie tylko za najwybitniejszy (a może i jedyny prawdziwie wybitny) obraz Tarantino, ale i za wstrząsająco odważny głos na temat, który w powojennej kulturze zachodniej (a zwłaszcza amerykańskiej) jest obłożony tabu - tabu, które tylko nielicznym udaje się z powodzeniem naruszać. Tym tematem jest - jak (nie)trudno się domyśleć - Shoah, Holocaust, Zagłada.

Istnieje kilka uświęconych i nienaruszalnych sposobów mówienia o tym, co stało się z Żydami w czasie II wojny światowej: martyrologiczno-heroiczny, ofiarniczy, (anty)religijny, psychoanalityczny (niesłychanie ostatnio popularny, choć coraz mniej pożywny - trauma, posttrauma, post-posttrauma... jest taki amerykański historyk, Dominick LaCapra, który w tych kwestiach robi za guru, zainteresowanych bliżej odsyłam do jego pomysłów bezpośrednio). I bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś się z tego wyłamał - a jeśli już, to zawsze obrywa po karku: obrywała Hannah Arendt, kiedy w "Eichmannie w Jerozolimie" stawiała tezę, że za Zagładę współodpowiedzialność ponoszą judenraty, rady Żydów wyręczające nazistów (na ich polecenie) w selekcjonowaniu ludzi do wywózki; obrywał Marek Edelman za to, że w rozmowie z Hanną Krall (znanej nam wszystkim ze szkoły) powiedział, że w powstaniu w getcie nie było cienia bohaterstwa; obrywał Art Spiegelman, kiedy w komiksie "Maus" pokazywał Holokaust w wersji bardziej zabawowej. I tak dalej.

Moim zdaniem kolejnym do bicia powinien być Tarantino, który próbuje nam opowiadać o Zagładzie przy użyciu kompletnie odwróconej logiki - w jego filmie to Żydzi stanowią siłę dysponującą potencjałem przemocy zdolnym stygmatyzować i przeznaczać do Zagłady. Całe to komando (w sposób jawnie szyderczy parodiujące fabułę takiej choćby "Parszywej dwunastki") jest przedstawione jako projekcja zbiorowej żydowskiej nieświadomości, która dokonuje fantazmatycznego przenicowania znanej nam wszystkim historii - nie bez powodu film kończy się jawnie, zbyt jawnie bzdurnym z faktograficznego punktu widzenia zabójstwem Hitlera... Tarantino zdaje się mówić tak: "pozbieram teraz wszystkie obowiązujące sposoby mówienia o Holokauście, odwrócę je podszewką na zewnątrz i pokażę, co się za nimi kryje: żądza odwetu, pragnienie zemsty, tęsknota za sprawiedliwością, której nie udzieliła ta kurwa historią". Najbardziej znaczącym z tego punktu widzenia motywem w "Bękartach wojny" jest rzezanie na czołach nazistów (ale tylko tych, którzy chcieli się zbyt łatwo wyzbyć swej nazistowskości) swastyk: jest to moim zdaniem symboliczne odwrócenie obrzezania. Obrzezanie, jak wiadomo, jest znakiem szczególnego związku Żyda z Jahwe, które w czasie II wojny światowej było niezbywalnym stygmatem śmierci: pozwalało zidentyfikować podczłowieka i wysłać go do gazu - komando z filmu robi coś odwrotnego: nadczłowieka przeznaczonego śmierci darowało życiem, ale oznaczało go niemożliwym do wymazania znakiem hańby i wstydu, skazywało go na bycie nazistą raz na zawsze. Podobne znaczenie ma moim zdaniem to, że wierchuszka NSDAP kończy w "Bękartach wojny" w płomieniach, w fantasmagorycznym krematorium, które dodatkowo mieści się w kinie, w tej fabryce tego, co tak naprawdę niemożliwe... I żeby tu była jasność: nie uważam, żeby Tarantino kogokolwiek obrażał, żeby szargał świętości: nic tak nie szkodzi pamięci, jak jej przemiana w skostniałą mitologię - stąd to skandaliczne odświeżenie narracji holokaustowej, jakim jest ten wybitny film, może jej (pamięci) pomóc.

O tym wszystkim już kiedyś tu pisałem, przy okazji innego tematu i z konieczności bardziej skrótowo, ale tak mnie naszło, żeby - być może poniewczasie, bo i od premiery filmu chwila już minęła - jakoś tak zagaić... Pozdrawiam i przepraszam, jeśli przynudziłem.