Nie będę rozpisywał się, dlaczego Bękarty Wojny są jednym z najfajnieszych (celowo używam słowa fajny, ponieważ za tym przymiotnikiem znajdują się wszystkie rzeczy, za które lubię filmy) w historii kina współczesnego.
Chciałbym natomiast napisać parę słów o tym, dlaczego tak bardzo mi się ten film podobał (do czego doszedłem przed chwilą, dzień po obejrzeniu filmu w kinie). Otóż dostrzegam bardzo duże podobieństwo do serialu o Klossie (nie twierdzę, że Tarantino zrzynał, szczerze wątpię w to, że słyszał o tym jednym z najlepszych seriali na świecie ;]). Zdaję sobie też sprawę, że filmy mają zupełnie inny charakter.
Jednak w obu dziełach kluczową rolę odgrywają ciekawe dialogi między tym dobrym a tym złym. W obu filmach rozmowy są prowadzone bardzo ładnym językiem (bardzo cieszę się, że Tarantino uniknął wulgaryzmów, nie pasowałyby do tej historii) i zawsze budowały napięcie. Nie ważne w jak przyjazny czy nieprzyjazny sposób prowadzone, zawsze zmierzają do nieprzyjemnych skutków.
Do tego podobieństwo między Pułkownikiem Landa a Sturmbahnfuhrerem Brunnerem. Jest między nimi zasadniczy różnica, Landa jest człowiekiem wykształconym i błyskotliwym, natomiast Brunner był chamem w mundurze gestapowca, jednak obaj byli zepsuci do szpiku kości i używali swojej władzy do osiągania osobistych korzyści. Jednak mimo to, to właśnie ich obecność na ekranie jest najlepszym elementem filmu. Świadomość, że za tym serdecznym uśmiechem i sympatycznymi rozmowami kryje się prawdziwy nikczemnik, a mimo to lubimy (na swój sposób) te postacie. Nie poszlibyśmy z nimi na piwo, ale moglibyśmy słuchać ich rozmów w nieskończoność.
Czy ktoś się zgadza? Czy widzicie to podobieństwo?