PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=137747}

Bękarty wojny

Inglourious Basterds
2009
8,0 620 tys. ocen
8,0 10 1 619712
8,7 80 krytyków
Bękarty wojny
powrót do forum filmu Bękarty wojny

Quentin Tarantino jak nikt inny dzieli opinie widzów. Jedni uważają jego filmy za niebywałe arcydzieła inni, wręcz przeciwnie, za nieporozumienia. Prawdopodobnie tych pierwszych jest więcej. Co do „Bękartów wojny” mam bardzo ambiwalentne odczucia. Film był bardzo nierówny. Były sceny, które oglądało się z zapartych tchem, były też takie, które widza bawiły. Wyśmienite teksty, świetne dialogi, gdzie wręcz w książkowy sposób zostaje się pochłoniętym w toczącą się na ekranie akcję. Poziom aktorstwa a w szczególności niesamowita kreacja i kunszt aktorski Christopha Waltza, o którym do tej pory słyszałem pochlebne opinie a nie miałem (wstyd przyznać) okazji zobaczyć go na ekranie, powodują chociażby, iż nazywanie filmu „totalną szmirą” jest nie na miejscu. Mamy również świetne detale, które możemy „wyhaczyć” z satysfakcją, pewne niuanse, obraz, zdjęcia, zresztą pod względem technicznym filmowi nie można absolutnie nic zarzucić. Jednakże po drugiej stronie barykady jest (zresztą darzę go umiarkowaną sympatią) Brad Pitt, pomysł na amerykańskiego, jankeskiego bohatera całkiem udany lecz miałem nieodparte wrażenie, że każdy inny dość znany nam aktor zagrałby lepiej od niego. Wielka szkoda, że nie mieliśmy na opozycji „drugiego Christopha”. Niektóre sceny zamiast być śmieszne są żałosne, inne kiczowate (i wiem, że fanatycy Quentina powiedzą, że to tak specjalnie, żeby znaleźć już nawet nie drugie a trzecie dno, że prześmiewa to wszystkie znane nam hollywoodzkie produkcje ale uważam, że to naprawdę w większości zbyteczne i często absurdalne). Podczas gdy od technicznego aspektu filmu mamy pełną konsekwencje to od strony merytorycznej ukazuje się pewien chaos, nie oglądamy miejscami już bohaterów ani z dramatu, ani z komedii a ze „zmiksowanej” kreskówki. Nie nastawiałem się na tzw. „poważny film” bo to byłoby delikatnie mówiąc, lekkomyślne, aczkolwiek można było odjąć pewną dozę kiczu i absurdu a obraz by na pewno na tym nie stracił. Po prostu kiczu było za dużo, bo w jakichś umiarkowanych ilościach, w tarantinowskim stylu mógł pozostać. Film w dość dużej części odzwierciadla typowe „L'art pour l'art” jednakże by arcydziełem być nie wystarczy zrobić szereg operacji plastycznych oraz mieć ładną dykcję. Tej „treści” mi nieco zabrakło. I mogła być nawet w nieco krzywym zwierciadle, częściowo okrutna i z pewnymi zgrzytami. Zabrakło wyrafinowania a to ono decyduje o tym, że dane dzieło jest arcydziełem. Nie stoję równo po środku choć daleko mi do skrajności.

Warto zapoznać się z tą produkcją a sama już kontrowersyjność reżysera odpowiada na pytanie dlaczego.

użytkownik usunięty
Anhielos

Co według ciebie można nazywać arcydziełem? Czy "Wyjście robotników z fabryki" będące czystą rozrywką zgodnie zresztą z pierwotną koncepcją kina jest arcydziełem? A może "Andriej Rublow" będący swego rodzaju sztuką dla sztuki? A może należałoby za takowe uznać "Forresta Gumpa" będącego połączeniem rozrywki i sztuki? Poza tym gdzie jest ta granica kiczu i czym jest w ogóle kicz? No i równie ważne pytanie, które brzmi: Co kryje się pod pojęciem treści? Jakiś kadr, prosta historia, historia bardzo złożona? Jeśli za absolutne arcydzieło kina uznaje się "Wyjście robotników z fabryki" to czemu nie nazwać tak większości filmów? Jeśli za arcydzieło uznaje się "Andrieja Rublowa" to pewnie pojęcie kicz powinno być temu dziełu obce. Czemu zatem robienie sztuki dla sztuki samo w sobie wydaje się kiczem? Wreszcie co powiedzieć o "Forrest Gumpie"? Czy jego rozrywkowość nie spłyca strony artystycznej? Czy strona artystyczna nie tłamsi strony rozrywkowej? Wreszcie ot tak nasuwające się pytanie nie czym jest, ale od czego pochodzi słowo arcydzieło? Musi to być jakieś z większych dzieł, a dzieło samo w sobie wymaga włożenia sporego wysiłku w procesie powstawania. I kolejna sprawa czy twórczość wymaga więcej wysiłku niż odtwórczość? Czy odtwórczość nie może być dziełem? Idąc dalej można sobie zadawać kolejne takie pytania. Chociażby takie czy kicz jest jeszcze ramotą czy przybrał już rolę uosobienia totalnej rozrywki? Czy arcydzieło, sztuka w ogóle potrzebuje treści? Być może treść nie jest potrzebna, a kicz to tylko źle wykonana praca? Może ktoś mi powie czy z kiczu da się ulepić artyzm? I jak wyczuć ten artyzm? Może ktoś wie czy łatwiej to zrobić oceniając sam produkt czy potrzebna jest tu znajomość źródeł? A może nie warto się nad tym zastanawiać, ponieważ każdy artysta może stworzyć to co tylko mu przyjdzie do głowy, a ocenianie kategoriami zwyczajnie nie ma sensu? Być może najlepiej przyjmować wszystko na klatę i nie bawić się w szukanie w filmach drugiego, trzeciego dna? No bo po co to wszystko? Czy to się nie mija z celem i jak można cokolwiek ocenić inaczej niż przez pryzmat własnych odczuć? Nie prościej napisać film mi się podobał, więc według mnie jest genialny lub odwrotnie? Z produkcją zapoznać się warto, ale wątpię w to, że produkcja odpowie nam na jakiekolwiek pytanie jeśli sami tego nie zrobimy.