Zgadzam się. Jedna z dwóch wad tego filmu. Hugo Stiglitz to bez wątpienia moja ulubiona postać w tym filmie. Miałam nadzieję, że odegra większą rolę.
Druga sprawa, że film rzeczywiście jest za krótki.
:-)
Tarantino już tak ma, że w każdej chwili może zabić bardzo ważnego bohatera (choćby Vincent Vega w Pulp Fiction czy on sam we From Dusk Till Dawn) i ma to też swój urok, kiedy oglądasz dany film po raz pierwszy to jesteś zaskoczona, a kiedy oglądasz go po raz przykładowo 30 to... nadal Cię to rusza i to jest właśnie piękne :-)
Fakt, cały Tarantino.
Nieprzewidywalność w filmach to rzadka cecha, dlatego bardzo cenię tego reżysera i jakie często towarzyszą temu emocje:-)
Zgadzam się, zgadzam - to jest właśnie piękne;-))
ależ ja nigdzie nie napisałem że ten film jest bez wad
a ty jakiej wady się dopatrzyłeś ze również wystawiłeś 9/10
Jest qrewsko naiwny i nierealistyczny, ale rewelacyjnie zagrany i zrobiony. To taka baja (bajka to w tym wypadku eufemizm), która trafia chyba tylko do wielbicieli stylu Tarantino.
Zawsze wydawało mi się, że jeżeli brak realizmu jest jednym z głównych założeń filmu, to nie nie powinno się tego oceniać w kategoriach wada/zaleta...
Jeśli chodzi o moją ocenę - dwie sekwencje w filmie ciągną się niemiłosiernie długo i brak w nich jakiejkolwiek dynamiki, co odrobinę nuży. Poza tym jest idealnie.
Ja takich filmów nie oglądam z zasady. Ten wpadł mi w ręce przypadkowo i zaczynając oglądać nie miałem pojęcia co mnie czeka. Po wszystkim byłem bardzo zniesmaczony tym filmem.
A co w nim niesmacznego? Mnie zachwycił:D Tarantino się tutaj bawi, tworzy alternatywną wersję historii nie bojąc się oderwać od schematów i to jest fantastyczne. Podejmuje temat II wojny w sposób niekonwencjonalny, ale nie dotykając tematyki która mogłaby uczynić obraz jakoś wyjątkowo niesmacznym. Fakt, jakiegoś wielkiego przesłania tutaj nie ma, ale forma jest cudowna!;)
to chyba jego jego najlepszy film. i ta dwuznaczna końcówka "Chyba stworzyłem arcydzieło" ;-)
tak czytam, i czytam wasze komentarze i stwierdzam "pierd*le ide oglądać setny raz" ;)
Dla mnie jest odrobinę "to cool". No, ale w końcu to Tarantino. Film oczywiści bardzo dobry:)
Czy ten film ma jakieś zalety ? Co nowego wnosi do kinematografii ? Komu w czymkolwiek pomoże ? Jakie nurtujące odbiorcę po obejrzeniu filmu , pytania stawia ? Zdecydowanie najgorszy film w dorobku Tarantino , zupełnie rozczarowujący :( Dlatego z tym większą niecierpliwością czekam na jego kolejne dzieło , z nadzieją na rehabilitację ...
Jeżeli z całego dorobku Tarantino uważasz ten film za najgorszy to ty chyba Desperado nie widziałeś. Co Desperado wniósł do kinematografill? Komu w czymkolwiek pomógł? Jakie nurtujące pytanie po obejrzeniu filmu stawia sobie widz? Jedyne co go uratowało to kilkuminutowy występ Tarantino. A same Bękarty to moim zdaniem jeden z jego lepszych w filmów, umieściłbym bym nawet w jego top 5.
Desperado dałem 8 . I chociaż nie jest to film Tarantino a jego wiernego kumpla Rodrigueza , to uważam że ten film wniósł bardzo wiele do postrzegania kinematografii . Zrywa z konwencją filmów perfekcyjnie dopieszczonych , często wręcz do granic absurdu , gdzie każdy szczegół musi być bardzo logicznie uzasadniony . Gdzie "poprawność" filmu musi być zdecydowanie na pierwszym miejscu . Zresztą kopię tego zrywania stereotypów mamy tutaj w Bękartach u Tarantino . Czy tu też jest wszystko takie poprawne logicznie i statystycznie ? Ale to już jest tylko powielanie pewnych wzorców - takich jak chociażby te z Desperado . Trudno dyskutować z kimś , kto tego zupełnie nie zauważa , a prekursorem pewnych zastosowań nazywa Tarantino i ten właśnie film , a nie Rodrigueza i Desperado , z których to wzorców czerpie Quentin , a jeszcze w dodatku wyśmiewa pierwowzór , czyli Desperado ... Tamten film jest pełen groteski i ironii , celowo zdecydowanie "przerysowany" . Czyż nie podobnie robi Tarantino ze swoją wizją historii w Bękartach ? I podobnie jak tam , mamy tu przepełnienie zrządzeniami losu , aż do grubej przesady . Nawet , jeśli założymy , że Rodriguez i Tarantino to jeden wielki , wspólny styl tworzenia innego nurtu we współczesnym kinie - to już jednak kiedyś to zrobili . Po prostu to już kiedyś było . A dlaczego teraz to zupełnie nie wypaliło ? Bo pewne style tworzenia filmu świetnie pasują do danego tematu a przy innym wywołują niesmak i zdziwienie ...
O kufa, nie wiem czemu ale zawsze byłem święcie przekonany że Desperado jest filmem Tarantino. W takim razie moja wypowiedź jest bezsensowna, ale dodam że rozumiem że film się wielu osobom podoba, jest uznawany za kultowy itp., ale mi z jakiegoś dziwnego powodu się nie spodobał. Oglądałem kilka razy, z różnym nastawieniem i skończyło się na tym że zmieniłem ocenę z 3/10 na 4/10. Nie umiem tego wyjaśnić, po prostu ta groteska i przerysowanie do mnie nie trafiło.
Pomijając, że to nie jest film Tarantino (co najwyżej na bazie jego scenariusza), to nie potrafię się nie śmiać jak czytam to co napisał Walsh75 "(...)uważam że ten film wniósł bardzo wiele do postrzegania kinematografii . Zrywa z konwencją filmów perfekcyjnie dopieszczonych , często wręcz do granic absurdu".
Miliard filmów przed Desperado powstało mając w poważaniu poprawności o których pisze Walsh75. To tak jakby pisać że "Love Story" wniósł wiele do postrzegania kinematografii bo skończył się tragiczną śmiercią jednego z kochanków ;) Kino nie zaczęło się w latach 90, a ani Tarantino, ani Rodriguez nie wnieśli nic nowego do kina - co sami wspominają zresztą. Ich sukcesem, a w szczególności sukcesem Tarantino, jest to, że jako jeden z nielicznych został wniesiony "na salony" kręcąc świadome kino klasy B, ale z tak dobrym aktorstwem i tak dobrymi scenariuszami i reżyserią że docenione to zostało przez wszystkich światowych twórców i krytyków, aż przestało być traktowane jako kino gorszej kategorii. Pulp Fiction mimo wulgaryzmów i przemocy dostało i Złotą Palme w Cannes, i Oscary za scenariusz i role aktorskie, a wczesniej przecież wypadało doceniać wyłącznie "kino inteligenckie". Nie spotkał ten los nigdy "Scarface" Briana De Palmy czy np. Sergio Leone, który jest protoplastą kina które uprawia Tarantino. Zacytuję zresztą samego Quentina z konwerencji do drugiej części Kill Billa: "moim celem jest kręcenie filmów tak długo, aż nie uda mi sie przynajmniej zbliżyć do tak dobrego zakończenia jak w Dobrym, Złym i Brzydkim".
Ma, ale nieznaczne. Kiepska rola Eli Rotha, ktory do filmu nie pasował, dobra muzyka, która była niestety komponowana przez Morricone bez obejrzenia filmu, co widać szczególnie na początku (bardzo nie po Tarantinowsku postąpił Quentin, ale uparł się podobno, żeby to był właśnie ten legendarny kompozytor). Poza tym film jest świetny, choć dziwię się, że nie słyszę nigdzie jęków zawodu, że akcja dzieje się właśnie w kolaburującej Francji ;)