Obiektywnie rzecz biorąc ten film nie jest zły. Unowocześniony styl art deco (a raczej jego profanacja) wygląda miejscami okropnie i naprawdę lepiej by było gdyby pozostał tylko na kartach komiksu. Brakuje tego charakterystycznego "gotyckiego" klimatu Burtona.
Za to Jim Carry jako Riddler - POEZJA, podobnie młody Robin, którego jako postaci nigdy nie lubiłem, za to tu sprawdził się wyśmienicie oraz Nicole Kidman (miała tak uroczo "kreskówkowy głos"
Trochę żal że reżyserią nie zajął się ponownie Burton ...
6/10
Kilmer był nieco lepszy od Bale'a, jako Batman nie brzmiał tak sztucznie, jako miejscami jego następca (Clooney'a nawet nie liczę), ale przy Keatonie nieco ustępuje.
Kilmer bardzo wczuł się w rolę. To nie znaczy, że jest według mnie najlepszym odtwórcą Batmana. Po prostu uważam, że jemu jakby najbardziej zależało żeby dobrze wypaść. W mojej ocenie jest zaraz po Keatonie, na drugim miejscu. Dopiero później Bale i Clooney.
Och! Jak dla mnie Val Kilmer momentami wpadał w tak ohydnie patetyczny ton... Mimo że Bale'a nie lubię, to już chyba
wolę jego jako Batmana. Chociaż to Keaton pozostanie dla mnie prawdziwym Batmanem. Forever.
"Za to Jim Carry jako Riddler - POEZJA"
Ile razy jeszcze usłyszę ten kiepski dowcip?
Carrey, największy pajac wśród aktorów, zrobił z postaci Riddlera pośmiewisko. Riddler w komiksie był człowiekiem obytym i geniuszem. Tu jest kretynem i błaznem.
Bzdura...Carrey zagrał konkursowo. Żeby byc błaznem, to też trzeba potrafic. W zasadzie to tylko jego błazeństwo ratuje tą częśc. No...od biedy można powiedziec, że Tommy Lee Jones też tutaj nie jest od robienia kawy i podawania ciasteczek. W zasadzie to nie pierwszy i, podejrzewam, nie ostatni film, w którym aktorzy grający czarne charaktery ratują cały film.