Może najpierw to, co jest dobre. Scenografia Gotham - kapitalne odwzorowanie gotyckiej myśli, przytłaczające, obskurne miasto, nieco przerysowane i karykaturalne siedlisko zła, ale na pewno wykonane z pasją i charakterystycznym zacięciem do dziwnych wystrojów np. wszędobylskie rury.
Joker - kreskówkowy, przegięty błazen, który raczej nie stanowi zagrożenia dla Batmana, a jest jego wrednym nemesis, chociaż to w filmie nie zostało aż tak zaakcentowane. Charakter tej wersji Jokera najlepiej oddaje scena, w której ze swoimi zbirami robi imprezkę w muzeum, podczas której niszczy zabytkowe zbiory i dewastuje obrazy. Nie jest to typ maniaka, który jednak zagraża, to taki Randle Patrick na prochach, który jest szalony, ale przewidywalny oraz nie przesuwa granicy zbrodni i zagrożenia ze swojej strony. Ok, poleje kogoś kwasem, zabije śmieszną zabawką, ale dla Batmana jest zwykłym pionkiem, który go po prostu denerwuje i jak pokazuje ostatnia walka - nie stanowi odpowiedniego zagrożenia. Nie to co Joker w Dark Knight albo Dark Knight Returns! Doceniam jednak za próbę pokazania innej wersji najbardziej znanego dowcipasa w historii komiksów, chociaż w serialu animowanym jego postać wypadała lepiej, no, ale takie przerysowane i karykaturalne czarne charaktery sprawdzają się zawsze lepiej. Denerwuje również okropny pomysł na uśmiech Jokera bez makijażu. Nicholson dał popis, ale jego Joker jest w ramach psychozy, którą da się ogarnąć czy wręcz skopiować. Fajnie się go ogląda jak robi te wszystkie suche żarty i zabija przy tym ludzi, ma też dobry origin story powiązany z Batmanem, ale jego rola jest mocno przeceniana i po latach nie ma najmniejszego startu do Ledgera.
A co przeszkadza? Cała reszta. Od drewnianego Keatona, który jest jedynie cieniem Bruce'a - znającego wschodnie sztuki walki miliardera, który ma gadżetów więcej niż lasek, a charyzmą potrafi przyćmić wszystkich wokół. Zero dramatu wewnętrznego, zero chęci zbawiania świata, zero tajemniczości i stanowczości. Wayne w wydaniu Keatona to przede wszystkim facet, który "w cywilu" cieszy miskę do wszystkich, a gdy przywdziewa kostium Batmana jest cholernie nieskuteczny. Nie tylko nie potrafi spojrzeć w niebo bez odgięcia całego ciała do tyłu, nie potrafi on również walczyć lub kostium ogranicza jego pole manewru. Co więcej, jego podstawową techniką ataku jest straszenie bandytów peleryną. Uciekając z obławy, rzuca pod nogi kulkę, z której wydobywa się dym, jednak zasłania on jedynie dolną część ciała. W tak sprytnym kamuflażu udaje mu się uciec z każdej pułapki i zasadzki. Batman jeszcze nigdy nie był tak ograniczony w akcji i tak pozbawiony uroku osobistego, gdy ściąga ciuchy nietopera. Jego jedno z najważniejszych wcieleń - detektyw, traktuje jego postać i widza jak debila. Nie wiadomo kim jest Joker, mimo że paraduje po mieście bez maski, a odkrycie, jak i co jest zatrute przez Jokera rozwala mózg.
Za winę ponosi konwencja oraz archaizm, a przede wszystkim brak łączności na linii reżyser-scenarzysta. Wiele rzeczy, w tym tych, które mają być złowieszcze i tajemnicze, wypada niezamierzenie komicznie i przerysowanie. Seans przypominał mi Nową nadzieję. Bandyci i policjanci potykali się o własne nogi i robili fikołki, lądując na kartonach i szklanych rzeczach niczym rebelianci i szturmowcy. Potyczka dwóch największych przeciwników przypomina mi z kolei starcie z jakiejś komedii Chaplina. Wszystko to byłoby do ugryzienia, a nawet zjedzenia, gdyby film był perfekcyjnie zrobiony. Joker doskonale odnajduje się w świecie Burtona, który jest miksem gotyku, groteski i przerysowania. Batman niestety kompletnie tam nie pasuje i zostaje obdarty ze wszystkich możliwych atutów (scena-dowód: atak Batwingiem na Jokera, arsenał Batmana vs. pistolecik Jokera). Co więcej, scenariusz im bliżej końca tym staje się coraz bardziej absurdalny i to on najbardziej odstaje od reszty elementów filmu. Sceny wyglądają fajnie, ale nie mają żadnego usprawiedliwienia fabularnego. Przykład: reflektory policyjne fajnie oświetlają scenę walki Jokera i Batmana. Pytanie tylko: skąd do cholery one się tam wzięły, skoro na akcję przyjechało kilka radiowozów, a reflektory są olbrzymie i wyglądają na przytwierdzone na stałe? Nie można było po prostu oświetlić katedry innymi reflektorami, które już były na miejscu? Albo inny przykład: Batman wystrzeliwuje z pistoletu linkę, która zaczepia się za nogi Jokera, a równocześnie obwiązuje kamiennego gargulca. Jak? Ok, Joker przez to ginie spektakularnie - ciężka rzeźba ciągnie go w przepaść, ale czy nie dało się tego rozstrzygnąć inaczej? Czy nie mógł zostać strącony bataragniem? Takich scen jest więcej: zawiśnięcie Batwinga na tle Księżyca, Batman wbiegający po schodach na wieżę katedry, porzucenie batmobila i ucieczka piesza, pierwsze wejście Batmana. Kupuję tego rodzaju bzdury, jeśli sprawiają one, że coś wygląda lepiej i nie da się ich uniknąć. Czasem nie zauważam tych bzdur np. we Władcy Pierścieni, gdyż ilość lepszych części składowych przeważa i tego typu rzeczy się nie dostrzega. Batman jest na tyle kameralny i na tyle zły, że od razu rzuciły mi się w oczy babole scenariusza.
Oprócz tego słaby i uproszczony romans, beznadziejny kryjówka Gacka, kiepski wątek dziennikarski, fatalny detektywistyczny.
Ma jednak swój urok i bez filmu Burtona nie byłoby obłędnego main themu i serialu TAS. Doceniam, bo wierzę, że takie interpretacje postaci najsłynniejszego superbohatera świata mają sens i są po prostu ciekawe. To jednak nie jest mój Batman, a raczej przebieraniec na Halloween. Jeśli jednak Święto Duchów ma się odbywać w tak świetnie zrobiony Gotham - to jestem na tak.