Zaaferowany powszechnym uznaniem dla Jacka Nicholsona, wreszcie postanowiłem się wdrążyć w jego filmografię (Próbując odkryć przyczyny jego fenomenu). Jakież spotkało mnie rozczarowanie, gdy w każdym następnym obrazem widziałem to samo... niby inny bohater, inne realia, a jednak ton głosu, mimika, gestykulacja i pozycje ciała takie same jak u poprzednich bohaterów. Pochylić czoło mogę jedynie dla postaci socjopaty, którego wykreował na potrzeby A Few Good Men. Warto w tym miejscu wspomnieć o Randle'u z One Flew Over the Cuckoo's Nest. Reszta to jedna wielka ciągła charakterologiczna. Do samego Nicholsona nie mam pretensji, mam pretensje do reżyserów, którzy nie umieli nim kierować, a zamiast tego odtwarzali standardowe zabiegi behawioralne do jakich Nicholson zdążył nas przyzwyczaić. A szkoda, bo za pewne zmarnował się kolejny wielki talent. Obawiam się, że już bezpowrotnie. Co do Jokera, to nie przekonał mnie w tej roli. Jakoś za mało w tym było kreatywności a więcej warstw makijażu. Zdecydowanie lepiej w tej roli się sprawdził Ledger.
Zgodzę się, że Nicholson bardzo często gra tą samą miną.
Z drugiej strony aktor ten jest obdarzony bardzo specyficzną i charakterystyczną fizjonomią, więc trudno oczekiwać, że nie będzie jej wykorzystywał na ekranie.
Nie zgodzę się natomiast ze stwierdzeniem, że Ledger zagrał Jokera lepiej.
Wg mnie oboje wpasowali się świetnie w konwencje filmów (bo "Batmana" i "Mrocznego rycerza" łączy jako filmy bardzo niewiele), ale to wg mnie Nicholson wykreował postać na dłużej zapadającą w pamięci. Być może wpływ na moje sądy ma fakt, że batmany Burtona bardziej mi "podchodzą" niż filmy Nolana, ale ja Jokera w wydaniu Nicholsona pamiętam dużo wyraźniej.