Nawet w książce "Dywizjon 303" tytuł jest przetłumaczony jako "Bitwa o Brytanię"! Brytania to
jest wyspa, a nie Anglia ludzie! Anglia to tylko część administracyjna wyspy albo państwo!
Prócz Polaków, parę innych nacji też tak ma, że często używa nazwy "Anglia" - jako skrótu myślowego oznaczającego całe Zjednoczone Królestwo. Naturalnie, Szkotom to się bardzo nie podoba.
PS A jakim prawem pan Fiedler przetłumaczył angielskie słowo 'Squadron' jako "dywizjon". Czemu nie, na przykład, "szwadron"?
A tak imiennie to kto? Wiesz może przypadkiem? W każdym razie mówisz o decydentach rezydujących w Londynie? Wszak książka pana Arkadego wydana była po raz pierwszy, kiedy wojna jeszcze trwała.
Według Wiki:
"napisana w 1940 r., a pierwsze wydanie miała w 1942 r. [...]
Wyszło 30 polskich wydań, w tym cztery wydane w czasie wojny w podziemnej Polsce z czego trzy wydano w okupowanej przez III Rzeszę Warszawie przez Tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze w 1943 roku i jedno w Kielcach nakładem "Chrobrego Szlaku" w 1944 roku. Oprócz tego jeszcze w czasie wojny ukazały się jej tłumaczenia w językach: angielskim (sześć wydań), francuskim (dwa wydania), portugalskim, holenderskim, a w 2010 r. w języku niemieckim."
Nazwa Dywizjon była obowiązująca już w momencie tworzenia pierwszych udziałów lotniczych w angoli. Nie wiem kto to wymyślił. ale wystarczy przeglądnąć rozkazy powołujące dane pododdziały. Te dokumenty powinny być dostępne w instytucie Sikorskiego. niestety nie mam po drodze :) tak na szybko znalazłem pieczecie i tam jest słowo dywizjon. Tak więc na pewno nie jest to wymysł Fiedlera
http://www.polishairforce.pl/pieczec/303.jpg
http://www.polishairforce.pl/pieczec/300.jpg
Może po polsku to lepiej brzmi niż "o Brytanię". Zresztą w polskim nie używa się nazwy tego państwa bez przymiotnika "Wielka". I pewnie dlatego przyjęło się mówić u nas "Bitwa o Anglię". Tym bardziej, że w potocznym myśleniu z Anglią kojarzy się cała wyspa. NIestety.
Wańkowicz pisał, że w 1939 i na początku 1940 roku do okupowanej Polski przychodziły - za pośrednictwem państw neutralnych - pocztówki, na których ktoś optymistycznie nastawiony zapowiadał, że już na wiosnę "ciocia Frania" i "ciocia Aniela" złożą odwiedziny. Ciocia ANIELA - to niewątpliwie pochodziło od Anglia a nie od Brytania.
Wielu Francuzów też spontanicznie raczej powie "Angleterre" zamiast bardziej poprawnych: "Grande Bretagne" lub "Royaume Unie")
Niestety w potocznej mowie i myśleniu z Anlglą utożsamiana jest cała wyspa. A okreslenie "Battle of Brittain" to na pewno też dla poprawności. Że chodziło o wszystkich, co tam byli: Anglików, Szkotów i Walijczyków. Ale niestety po setkach lat w jednym państwie, żadne z nich niespecjalnie czuje coś takiego, jak "naród brytyjski". Zwłaszcza w ostatnich latach nasiliły się tendencje do podkreslania odrębności na wyspach.
A w kwestii przełomu 1939/1940 wszyscy wierzyli, że powtórzy się sytuacja z I wojny światowej. Że Francuzi wygrają. I gdyby nie morze, wysiłek RAFu i jesienna pogoda, gestapo założyłoby swoje kwatery w takich miastach jak Birmingham czy York.
"gdyby nie morze, wysiłek RAFu i jesienna pogoda, gestapo założyłoby swoje kwatery w takich miastach jak Birmingham czy York."
Dziś już raczej na pewno wiemy, że Niemcy w 1940 roku nie mieli technicznych możliwości dokonania udanej inwazji na Wyspę. Głównie ze względu na brak technicznych możliwości przerzucenia odpowiednio dużych sił inwazyjnych liczących nawet do ćwierć miliona żołnierzy. Ale wtedy, w 1940 roku tego nie wiedziano.
Z drugiej strony, Stany Zjednoczone nie zamierzały sobie odpuścić Europy nawet w najgorszych warunkach. Nawet wtedy gdyby Brytania zaczęła być okupowana, nawet gdyby utrzymał się sojusz Hitlera ze Stalinem. Wczesną wiosną 1941 Amerykanie rozpoczęli olbrzymi program zbrojeń. Gdyby to było konieczne, przewidywano odbicie Wielkiej Brytanii desantami z Grenlandii i Islandii jak też wysadzenie wojsk w Afryce (dokładnie w Liberii - ponieważ między Brazylią a Liberią Atlantyk jest najwęższy). Trwało by to o wiele dłużej niż wyzwalanie Europy począwszy od D-Day, ale technicznie było to możliwe.
Amerykanie nie pakowaliby się w wojnę z Niemcami, jesli ci by zdobyli Wyspy Brytyjskie. Z ich punktu widzenia "niby po co?". A wiadmo, że dla przecięztnego Amerykanina w kwestii II wojny światowej większe znaczenie miała walka z Japonią. A progrma zbrojeń uruchomiono, bo Roosevelt spodziewał się, że USA przystąpią do wojny. A kiedy po Pearl Harbor wypowiedziano wojnę Japonii, powstało pytanie: "co z Niemcami? jak mamy wypowiedziec im wojnę, kiedy to nie przejdzie w społeczeństwie?". Rozwiązanie dał Hitler, ktory sam pierwszy wypowiedział wojnę USA.
A wkwestii "Lwa morskiego", to jestem pewien, że przegrana RAFu otworzyłaby Niemcom pełny dostęp do Anglii.
Tak więc wkraczamy na obszar niby-nauki zwanej gdybologią ("Co by było gdyby...?"). Niech i tak będzie…
Ośmielę się przypuścić, że Amerykanie jednak prędzej czy później interweniowaliby w Europie. Czy bowiem w 1917 roku nie było amerykańskiej interwencji w Europie?
Pytasz "po co mieliby to robić"? Na to pytanie odpowiem pytaniami: "A po co w końcu lat 40. skonstruowali kosztowny plan odbudowy gospodarczej Europy Zachodniej? A po co w 1950 roku zaangażowali się zbrojnie w obronę Republiki Korei przed agresją Korei Północnej? A po co przez tyle lat byli obecni w Wietnamie?
Ponadto, nawet przed Pearl Harbor Stany de facto już były przeciwnikiem Niemiec: trwały dostawy surowców dla walczącej Wielkiej Brytanii. I nie tylko surowców, również towarów o przeznaczeniu najściślej wojskowym, jak na przykład części samolotów. Trwała już na całego Bitwa o Atlantyk, w której ataki U-Bootów zadawały straty również amerykańskiej marynarce handlowej. Zatem nawet przed formalnym przystąpieniem do wojny USA jednoznacznie stały po stronie Brytanii.
Amerykański program zbrojeń rozpoczęty w początku roku 1941 mógł być skierowany w głównej mierze przeciwko Niemcom. Bo ówczesne proporcje potencjałów gospodarczych były takie, iż Niemcy wraz z okupowaną częścią Europy wytwarzały 4 x więcej niż Japonia (japońska produkcja przemysłowa stanowiła tylko 1/10 amerykańskiej).
Japonia, atakując bazę wojskową USA, a w dzień później posiadłości brytyjskie na Dalekim Wschodzie, postawiła po prostu USA przed faktem dokonanym; wobec tak oczywistego casus belli Rooseveltowi o wiele łatwiej było skłonić Kongres do uznania, iż Ameryka pozostaje w stanie wojny z Cesarstwem Japonii. A Hitler był na tyle niemądry by wypowiedzieć wojnę USA. Ale i tak - prędzej czy później - Ameryka wkroczyłaby otwarcie do wojny. Gdyby Japonia nie zaatakowała, D-Day nastąpiłby szybciej.
Wracając zaś do planowanej operacji Lew Morski: Marszałek von Rundstedt opracował plan inwazji południowej Anglii. Na plażach miały zostać wysadzone siły inwazyjne w łącznej liczebności takiej jak już wspomniałem: ćwierć miliona żołnierzy. Marszałek uważał, że tylko szybkie przemieszczenie takich właśnie sił pozwoli im się utrzymać na zdobytych przyczółkach i umocnić na nich. A po około tygodniu walk - wyprowadzić ofensywę na północ. Tyle, że w rękach Niemców nie było dostatecznej liczby środków przeprawowych: okrętów desantowych oraz płaskodennych barek, iżby przewieść taką liczbę żołnierzy wraz z ciężkim sprzętem. O przerzuceniu wojsk inwazyjnych w jakikolwiek inny sposób nie mogło być wtedy mowy, gdyż siły powietrzno-desantowe w armii niemieckiej były wówczas nieliczne i zdecydowanie elitarne. Za ich pomocą można było przeprowadzić błyskotliwą ale stosunkowo małą operację taką jak wcześniejsze opanowanie belgijskiej fortecy Eben Email. Na pewno jednak nie opanowanie całej Brytanii. Inni dowódcy apelowali do von Rundstedta o zmodyfikowanie pierwotnych planów dowodząc, że siły inwazyjne o połowę mniejsze też zdołają się utrzymać. Problem w tym, że nawet o przerzuceniu takich mniejszych sił w ciągu jednej nocy nie było co marzyć. Wprawdzie we wszystkich stoczniach zajętych przez Niemców gorączkowo uruchamiano produkcję barek inwazyjnych, lecz nie było szans na zgromadzenie dostatecznej ich liczby przed sezonem jesienno-zimowych sztormów. W 1940 roku Wehrmacht był niegotowy do potężnej operacji morsko-desantowej. Tak samo jak w 1942 roku (rajd na Dieppe) niegotowi byli Alianci.
II wojna światowa to niewątpliwe wazna cezura w polityce amerykańskiej. Ostateczne zerwanie z izolacjonizmem. To po II wojnie światowej posypało się amerykańskich baz na świecie. O Koreę się bili, bo chcieli mieć przyczółek na kontynencie azjatyckim. Na Europę Zachodnią dali miliardy dolców, aby mogli tam podnieść się z wojennej ruiny, bo frustracja będąca pochodną trudnej syutuacji była na rękę komunistom. Koniec wojny był jednocześnie końcem współpracy z ZSRR.
Przy cyzm nadal wątpię, czy Amerykanie tak chętnie by zajęli się Europą, gdyby Niemcy nie wypowiedziały im wojny. Owszem, USA dostarcząły Zjednoczonemu Królestwu co potrzeba, ale przed grudniem 1941 były neutralne wobec prowadzonego konfliktu. A wbrew temu, co zapewne wielu myśli, w ówczesnych USA były silne nastroje proniemieckie.
"przed grudniem 1941 były neutralne wobec prowadzonego konfliktu."
Otóż starałem się napisać, że były neutralnie jedynie nominalnie. Z miesiąca na miesiąc otwarte przystąpienie do wojny po stronie Aliantów wydawało się coraz bardziej - już tylko kwestą czasu.
"w ówczesnych USA były silne nastroje proniemieckie."
No cóż, Stany to wielkie państwo i jest w nich miejsce na najbardziej zróżnicowane poglądy. Może sympatie dla nazistów przejawiały się pośród ludności pochodzącej z Niemiec, może pośród najbardziej republikańsko i antybrytyjsko nastawionych imigrantów z Irlandii... Ale, gdy USA już poszły na front, nie zdarzyły się żadne znaczące przypadki nielojalności ze strony żołnierzy i oficerów o niemieckich lub włoskich nazwiskach!
Chyba jednak nastroje probrytyjskie zdecydowanie przeważały (wspólnota kultury i języka). Oraz antyniemieckie - na przykład ze strony wspólnot etnicznych reprezentujących narody właśnie najechane i okupowane przez Hitlera. Podziw dla kontynuujących walkę Brytyjczyków widać wyraźnie w zachowanych relacjach reporterskich i kronikach filmowych.
* * *
Skoro jesteśmy na forum filmowym, godzi się przypomnieć, że ówczesne obrazy hollywoodzkie jednoznacznie opowiadały się przeciwko nazistom, oto stosowny link oraz cytaty:
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2012/04/10/czy-to-amerykanscy-filmowcy-uratowal i-swiat-przed-hitlerem/
"Już w 1939 roku amerykańskie kina wyświetlały aż 18 [...] antynazistowskich filmów. [...]. Niemal w tym samym czasie na ekrany trafiły takie blockbustery jak Szpieg w czerni, Berlińska bestia, Wyznania nazistowskiego szpiega, Zrobili z niej szpiega czy Konspiracja. Wiele z nich przebojem wdarło się na listę kinowych hitów [...]. Wszyscy na pewno słyszeliście o prześmiewczym Dyktatorze Charliego Chaplina, który doprowadził niemiecką wierchuszkę do szewskiej pasji. Film ten powstawał przez kilka lat – od 1938 do 1940 roku [...]. Jeszcze większy skandal wywołała Śmiertelna zawierucha Franka Borzage’a. Film otwarcie wzywał Niemców do obalenia nazistowskiego ustroju [...]. Dokładnie takim przekazem społeczeństwo było bombardowane przez ponad dwa lata. Kiedy w końcu Roosevelt ogłosił, że czas ruszać na wojnę i to wpierw do Europy, a nie na Pacyfik, ludzie stanęli za nim murem."
Właśnie: NIE NIEDOCENIAJ ówczesnej roli kina w urabianiu opinii publicznej!
Amerykanów g. obchodziło to, że jeden Europejczyk okupuje drugiego. Dla nich ich kraj to zawsze był i jest cały świat. Reszta to już odległe galaktyki.
A filmy miały wydźwięk antyfaszystowski z powodu tego, że wszyscy i wszystko było w to zaangażowane. Tym bardziej, że Japonia była sprzymierzona z Niemcami.
Opór Brytyjczyków - owszem, budził podziw u Amerykanów. Ale nie wierzę, że zbyt wielu z nich, poza świadomymi tego politykami i wojskowymi, miało ochotę pakować się w konflikt z Niemcami. To Japonia upokorzyła Amerykę, atakując jej bazę morską.
W kwestii żołnierzy pochodzenia włoskiego czy naturalizowanych Amerykanów - to tak - wielu dało dowody lojalności. Tak samo było z Amerykanami japońsiego pochodzenia: synowie azjatyckich imigrantów też walczyli za nowy kraj pod gwiaździstym sztandarem. Bo pewnie oni przejawiali taką postawę: owszem Niemcy/Włochy/Japonia to kraj moich dziadków/rodziców i ja to szanuję, ale mój kraj to już United States. Prosty przykład: Michael Corleone - dzień po Pearl Harbor zgłosil się do marines, by walczyć z Japończykami na Pacyfiku; a ojciec i reszta rodziny na to: "Ty chcesz się poświęcić za obcy kraj". Dla Michaela krajem były Stany.
Zapewniam Cię, że amerykańskich żydów (w Hollywood i w Brooklynie) trochę jednak obchodziło... Nawet jeśli nie znali jeszcze pełnego obrazu holocaustu albo nie dopuszczali go do siebie, to najdalej po Nocy Kryształowej wiedzieli na pewno, że ich braciom w Rzeszy dzieje się bardzo niedobrze. Polaków z Jackowa i Greenpointu też trochę obchodziło... I w ogóle imigrantów w pierwszym oraz częściowo drugim pokoleniu obchodziło. A takich były miliony, skoro gdzieś tak do roku 1924 Ameryka nie nakładała niemal żadnych ograniczeń na imigrację. Owszem, farmerów ze Środkowego Zachodu, Hispanics i Murzynów (pardon: Afroamerykanów) z Południa - Europa obchodziła jakby najmniej.
Ciekawe, że choć upokorzenie Pearl Harbor przyszło z rąk Japończyków, to USA bez targowania się przyjęły postulat Churchilla: "Europe First".
Michael Corleone jest postacią fikcyjną. Na dodatek, książka Mario Puzo i film FF Coppoli powstały wiele lat po wojnie. Wszelako nie zamierzam nikomu tu zarzucać fałszu. Postawy takie, jak w "Ojcu Chrzestnym" uznałbym za wielce prawdopodobne. No to ja na to zawistuję innym przykładem fikcyjnym: film"Olbrzym" z Rockiem Hudsonem i Elizabeth Taylor. Głęboka przepaść pomiędzy anglosaską i meksykańską społecznością w Teksasie zaczyna się zmniejszać po tym, jak młodzi Meksykanie też składają życie w ofierze za wspólny kraj.
Miachaela użyłem go jako szerzej znanego przykładu. Mniejsza o to, że postać fikcyjna. Puzo nie pisał literatury sci-fi w "Ojcu chrzestnym". A książka owszem, powstała wiele lat po wojnie. Z tym że Puzo nie był dzieckiem w latach czterdziestych XX wieku, więc dobrze znał te czasy. nie znam jego biografii, ale na pewno walczył na froncie II wojny światowej.
A w kwestii "zasypywania przepaści", to przypomnia mi się "Czarna eskardra". Tu już nie było takiego "zasypywania".
A w kwestii Amerykanów polskiego czy żydowskiego pochodzenia - to obchodziło tych, którzy jeszcze czuli jakąś więź ze społecznościa imigrancką.
Ale i tak dla przeciętnego jankesa Europa to jest jakaś odległa galaktyka. A jej wschodnia część to jest obszar kompletnie nieznany.
A w kwestii postawy Michaela, to sam bym pewnie przyjął taką postawę na jego miejscu. "Stary i nowy kraj w jednym sercu, ale walczę dla nowego". Polacy urodzeni w Stanach też tak postępowali. Nawet jeśli uczyli się szacunku dla ojczycny rodzicówod organizacji polonijnych. Wlaczyli zaówno z Niemcami, jak i na Pacyfiku.
Apropos Puzo: zapomniałem dodać, że urodził sie w 1920, więc naprawdę dobrze musiał znać czasy lat czterdziestych.
"w potocznej mowie i myśleniu z Anlglą utożsamiana jest cała wyspa"
W odniesieniu do bitwy powietrznej z 1940 roku, określenie >>Bitwa o Anglię<< nie powinno być aż tak irytujące, jak byłoby użycie słowa >>Anglia<< na oznaczenie całej wyspy dzisiaj.
Poza bowiem powszechnie znanym faktem, iż ludność Anglii była wówczas i jest do dzisiaj kilkukrotnie większa od ludności Szkocji, Walii i Północnej Irlandii razem wziętych, co musiało znaleźć swe odbicie w składzie osobowym dywizjonów, to przecież dochodzi i to, że ogromna większość walk powietrznych toczyła się właśnie nad Anglią albo nad Kanałem, ogromna większość nalotów to były naloty na lotniska oraz miasta w Anglii. Rzecz to poniekąd zdeterminowana przez geografię: z oczywistych powodów nie wchodziło w grę, aby Niemcy przygotowywali inwazję na przykład na Hebrydy; owa próba inwazji mogła mieć miejsce wyłącznie na południowym wybrzeżu Anglii, zaś trasy pokonywane przez niemieckie bombowce musiały przebiegać głównie z okupowanej Francji gdzieś nad Londyn i okolice.
Rzecz charakterystyczna. Siły RAF-u zostały przed bitwą podzielone na kilka grup: Grupę XI - chroniącą Londyn i Anglię Południowo-Wschodnią, Grupę X - chroniącą Anglię Południowo-Zachodnią wraz z Kornwalią, Grupę XII - chroniącą niebo nad okręgami przemysłowymi Środkowej Anglii i Grupę XIII - ochraniającą Anglię Północną oraz Szkocję. Wszelako jedna jedyna Grupa XI skupiała ponad połowę wszystkich myśliwców! Bo taka była potrzeba chwili, taka była geografia zagrożeń.