„Bad Boys” – dla jednych świetna rozrywka, dla innych głupkowata komedia. „21 Jump Street” – dla jednych świetna rozrywka, dla innych głupkowata komedia. Są takie filmy, które nie mają skomplikowanej czy innowacyjnej fabuły, i opierają się wyłącznie na charyzmie aktorów. To jeden z nich. Ryan Reynolds gra Ryana Reynoldsa, a Sam L Jackson, występuje w roli gościa nadużywającego słowo „mf"... czyli gra Samuela L Jacksona. Ich charyzma pomoże utrzymać przy życiu niezbyt wymagających. Inni wykrwawią się na śmierć pod koniec. O ile uroku tej dwójce odmówić nie można, to 2-godziny na taki materiał, to stanowczo za długo. Kiedy wybija ostatnie 40-minut (!), a wszystkie klocki już dawno zostały ułożone, zaczyna się szereg pościgów i strzelanin, przeplatanych żartami znanymi ze zwiastuna. Tik-tak, powtarzałem do znudzenia...
Polubiłem ten duet, ale niekoniecznie trafiły do mnie ścieżki, jakie przewidzieli im twórcy. Niekoniecznie trafia do mnie ta miłosna polewa, która zabija smak całości. Obaj mają absurdalne love-story w swoich rękawach, które niekoniecznie wpisuje mi się w tę historię. Salma Hayek była miłym drugoplanowym dodatkiem, ale miłość Reynoldsa, o której większość czasu debatują, już niekoniecznie. Gdzieś zaczęli nam wybielać mordercę, jakim Jackson miał być. Zaczynają nam tworzyć postać pozytywną, choć nie takie zestawienie obiecywali. Przestała to być kolaboracja dobra ze złem, która była tu podstawą do żartów.
Miałem się śmiać częściej, a śmiałem się głównie z tego samego – bo widziałem zwiastun. Trochę szkoda, że coraz częściej tak miewam. Coraz ciężej mnie zaskoczyć. Zawodowo do tego „Bodyguarda” nie podeszli. Zabrakło konsekwencji w działaniach. Więcej humoru, mniej akcji. Skoro wiemy, że sukces zależy od charyzmy naszego duetu, to dajmy im tą charyzmą tryskać