Twórcy myśleli, że jak wcisną do filmu temat prześladować czarnoskórych przez policję w USA i obraz typowego homoseksualisty, to wyjdzie im super film i nawet nie będą musieli się starać:/
Chociaż historia sama w sobie ma potencjał - coś w stylu upiora broniącego czarnoskórych i mszczącego się na władzach za swój los oraz swoich braci - to twórcy w ogóle nie potrafili jakoś pomysłowo tego wykorzystać. Zamiast tego dali nam nudny film (w kinie ziewnięcie za ziewnięciem), w którym historia kompletnie się nie spina, ani to, co mówią bohaterowie się jakoś specjalnie nie uzupełnia, ani tym bardziej NIE WYJAŚNIA. Nie wiem, może to ja jestem głupia, albo w połowie już mi się odechciało zwracać uwagę, ale naprawdę niewiele zrozumiałam o co chodzi w całej tej postaci Candymana, jaki to miało sens.
Nie wiem jaki film miał budżet, a nawet jakbym wiedziała, to nie znam się na tym, ale śmiało mogę powiedzieć, że wygląda na dość tani horror. Zabójstwa (bo to w końcu SLASZER) były mocno poniżej przeciętnych. Tutaj jakaś krew tryska, tutaj jakieś ujęcie pod kątem na ciało włóczone po podłodze, nic specjalnego ani widowiskowego.
Wad film ma więcej niż zalet, ale nie będę niemiła, coś o zaletach też wspomnę:
-całkiem ładny sposób przedstawienia przeszłości w opowieściach bohaterów (w animowany sposób), ale cały potencjał tutaj też nie został wykorzystany
-nie wierzę, że to mówię, ale postać typowego homoseksualisty to najbarwniejsza postać, jak i również posiada najzabawniejsze dialogi (a to już o czymś świadczy)
Jeśli twórcy chcieliby zrobić dobry film o rasizmie amerykańskiej policji, lepiej niech się wezmą za film dokumentalny. Gwarantuję, że będzie on o wiele straszniejszy niż to coś.
To chyba tyle, dodam jeszcze tylko, że piosenka z początku filmu nie może mi się kojarzyć z niczym innym, jak tylko z "Madagaskarem". Pozdrawiam.