Tandeta, kicz, zażenowanie - te słowa cisnął się na klawiaturę tuż po projekcji dzieła. Oglądając ten film miałem wrażenie, że oglądam Zmierzch, tylko w innych warunkach geopolitycznych (ciut zmieniona otoczka i fabuła).
Nie dałem rady zdzierżyć banału przepełniającego rozrzewniającą historyjkę, film (miałem wrażenie) obliczony jest na wzruszenie i rozemocjonowanie przedstawicielek płci pięknej, ze słodką buzią Efrona i usmarowaną lakierem fryzurą na czele. Dziwne pedalskie zbliżenia kamery i kadry Efrona niczym z Titanica ze złym, sztucznym, cukierkowatym oświetleniem, to wszystko wali po gałach, mieni się i błyszczy! No ale te wszystkie elementy skrupulatnie zostały przygotowane, to wpływa na emocje, bez których film byłby zwykłym gniotem z niewykorzystanym pomysłem (elementem fantasy).
Żeby nie było - film ma swoje zalety! In plus zaliczyć należy montaż, udźwiękowienie, dobrą grę aktorską właściwie wszystkich bohaterów (nawet pies postarał się o profesjonalne ruchy) ...i ta piosenka na końcówce - piękna! jakże odchodząca jakością od wszystkiego co wcześniej ;p
czekam na gorącą dyskusję! do boju fani melodramatów ;)