Wydawać by się mogło, że film o jednej z głównych postaci kubańskiej rewolucji będzie fascynował. Jednych zdrowo, innych mniej, prowokując do całego wachlarza ocen: od apologii po nienawistne tyrady.
Zamiast tego dostajemy obraz, który spokojnie mógłby trwać o połowę mniej czasu, bez jakiejś imponującej gry aktorskiej (El Comandante nie wypada szczególnie charyzmatycznie). Przesłanie też jest ubogie. Parę frazesów głównego bohatera o Rewolucji i Złym Kapitalizmie to trochę mało. Tłumaczyć to może da się tym, że film jest oparty o wspomnienia samego Che - której przyznam się, nie czytałem, więc pewności tu nie mam. Niemniej inne postacie do tej wymowy wiele nie dodają: w paru miejscach dostajemy trochę informacji o złej sytuacji społeczno-ekonomicznej wyspy przed powstaniem. W sumie, to one ratują moją ocenę tej produkcji.
Rozczarowałem się. Myślałem, że będzie ciekawy film, z którego z jednej strony się czegoś dowiem, a z drugiej pewnie dalej nie będę miał jednoznacznej oceny argentyńskiego lekarza. Zupełnie zmarnowany potencjał.