Jest to dobry film, może nawet nieco więcej niż dobry. Ale w moim przypadku na jego niekorzyść działa to, że przed jego obejrzeniem czytałem książki. Rozumiem, że ciężko przełożyć ich głębię na język filmu, ale tu czasem odnosi się wrażenie, że poleciano po łebkach i domniemanych gustach widowni. Scenariusz - choć jednym z autorów był sam Stone - niestety spowodował dłużyzny i niepotrzebny patos, w którym w zasadzie odnalazł się jedynie James Earl Jones. Reszta aktorów miała niezbyt wielkie pole do popisu - zapada w pamięć jeszcze tylko epizod Maxa von Sydowa.
Muzyka jest oczywiście genialna, choć po latach trąci już nieco myszką. Niemniej temat najazdu na cymmeryjską wioskę czy podkład pod orgię są prawdziwymi perełkami. Na plus należy ocenić również rzetelną scenografię, przepiękne plenery, porządne na owe czasy efekty specjalne jak i odwagę w pokazywaniu nagości - oraz samego Arnolda, który wtedy dopiero rozkręcał swoją karierę; pasował do roli znakomicie i ciężko sobie dziś wyobrazić w niej kogokolwiek innego.
W tutejszych ocenach użytkowników pojawiają się często porównania do tolkienowskich dzieł Jacksona, z reguły wypadające na korzyść Conana. Ja bym się jednak opowiedział za historią pierścieni (choć nie Hobbitem) - jest opowiedziana i zrealizowana dużo sprawniej. Przykład angedotyczny - pokazanie postaci w podróży. W Conanie główny bohater i jego świeżo zapoznany pomagier z niewiadomych powodów w kilku przebitkach przez dobre dwie-trzy minuty biegną w takim tempie, że zakwasiliby się każdego dnia po góra pięciu zrobionych w pełnym rynsztunku kilometrach. Tymczasem Jackson do spólki z Shore'em z przypadkowej dość zbieraniny przechodzącej kolejno między dwoma głazami zrobili jedno z najbardziej ikonicznych ujęć w historii kina.
Niemniej uwielbiam Conana, jako że kojarzy mi się z latami dzieciństwa - jak rzadko który film potrafił mocno ubarwić szary, peerelowski świat.