Joy Division to jeden z ważniejszych zespołów mojego dojrzewania, a teksty Curtisa kształtowały mnie jako młodego człowieka.
Spodziewałem się, że zobaczę biografię wokalisty, poety. Spodziewałem się że zobaczę w tle historię zespołu, który w krótkim okresie czasu wywarł ogromny wpływ na muzykę lat '80. Spodziewałem się, że uchyli on rąbka tajemnicy, skąd bieże się siła muzyki Joy Division.
No i co ?
W filmie zobaczyłem opowieść o niedojrzałym emocjonalnie, niezdecydowanym gówniarzu, który nie może poradzić sobie ze zwyczajnym życiem. Mógłby to być film o dowolnym panu X, który miotając się pomiędzy miłością do dwóch kobiet, chorobą i młodzieńczym buntem traci kontrolę i decyduje się na krok ostateczny. Rzewna historia ze smutnym zakończeniem - wiele takich widziałem. Ot tragedia młodego człowieka.
Tylko gdzieś w tle od czasu do czasu muzyka. Czekałem tylko w jakim momencie filmu reżyser pokaże atak epilepsji na scenie - tak jak przypuszczałem w scenie poprzedzającej finał. Wielce wzruszające i banalne zarazem.
Za dużo cukru w cukrze, za mało Iana Curtisa i Joy Division.
nie moge sie z toba zgodzic. tak samo jak ty jestesm fanem niezwyklej muzyki jou division ale film mnie powalił. swoim realizmem i szczeroscia. sila poszczególnych scen.i tym ze obalil mity i wyobrazenia o zespolach rockowych. gdy czytam ten komentarz to sobie mysle ze byles bardzo naiwny oczekujac jednoznacznej odpowiedzi na temat motywów postepowania curtisa.otoz nie da sie do konca okreslic i zarysowac w filmie zadnego czlowieka a co dopiero kogos takiego jak ian. cos mi sie zdaje ze twoja koncepcja głebokiej psychoanalizy iana curtisa poniosła by porazkie i niezaleznie od owej "głebokosci" byla by banalna. bo to nie jest wymyslona historia. to film biograficzny-tak bylo naprawde a ten film to pokazał.
Film nie obalił mitów i wyobrażeń o zespołach rockowych bo to niestety nie była historia o zespole rockowym - a przynajmniej ja go tak nie odebrałem. Realizm scen i szczerość, może bezpośredność ? - Nie powinno to być narzędziem i motywem przewodnim filmu, opowiadającym artyście.
Chodziło o to żeby pokazać zwykłe życie ? Każdy z nas ma zwykłe życie, z jego kłoptami - każdy to ma na codzień i nic w tym odkrywczego. Nie spodziewałem się dowiedzieć o motywach postępowania Curtisa, bo tych nikt nie zna i zapewne nigdy nie pozna.
Chciałem zobaczyć film biograficzny o muzyku i zespole - nie zobaczyłem
no to wywiazala sie typowa filmwebowa dyskusja-ja o niebie a ty o chlebia. film control jest o zespole rockowym to raz. po drugie osia fabularna filmu bylo pokazanie relacji curtisa z zona i kochanką a nie z czlonkami zespolu. to byl bardziej film o curtisie niz o joy division
No właśnie dlatego jestem zawiedziony. Nie obchodzą mnie jakie relacje miał Curtis z żoną i kochanką, nie po to poszedłem na ten film
oj, to w takim razie nie czytales wywiadow z Antonem, ktory glosno mowil, ze to NIE JEST film o Joy Division
tylko o Ianie Curtisie... niestety ale sam jesteś sobie winien :)
Zaletą tego filmu jest to, że jest prosty i realistyczny, i aż do bólu szary, bo ich życie takie właśnie było - nijakie na swój sposób. Curtis był bardzo młody, chory i tak jak piszesz niedojrzały, zagubiony, życie go przerosło, a leki też robiły swoje. Film jest oparty na książce-wspomnieniach jego żony, więc wiadomo było, że będzie to opowieść o jego (ich) życiu, a nie historia zespołu. Dla mnie taki właśnie miał być ten film, i na szczęście był. Choć trochę drażniły niektóre corbijnowskie ujecia - wydawało mi się, że zaraz wskoczy w kadr M.L. Gore. Ale patrząc obiektywnie stylistyka Antona się sprawdziła. Bardzo dobra rola Rileya. Nie zgadzam się z opinią, że to mógł był być film o dowolnym panu X, który skończył śmiercią samobójczą. To historia człowieka z przedmieść Manchesteru, który w swoim krótkim życiu zdążył wyznaczyć nowe drogi dla brytyjskiej (i nie tylko) sceny alternatywnej. A siła jego twórczości i całego Joy Division wzięła się właśnie z tego jak żył i z czym się zmagał.
"To historia człowieka z przedmieść Manchesteru, który w swoim krótkim życiu zdążył wyznaczyć nowe drogi dla brytyjskiej (i nie tylko) sceny alternatywnej. A siła jego twórczości i całego Joy Division wzięła się właśnie z tego jak żył i z czym się zmagał."
Cały problem w tym, że film tego nie pokazuje. To historia opowiedziana z punktu widzenia rozżalonej i nie kochanej żony - dziwię się że po prawie 30 latach tak bardzo subiektywna. Co do zdjęć - gdyby wyciąć z niego dowolnych 5 minut powstałby dobry teledysk - jak na fabułę to jednak za mało.
Dobrze ujęte...
Brak tak naprawdę jakiejkolwiek psychologii. Nie udało się przekonująco pokazać z czym tak naprawdę Ian się zmagał (poza pieluchami).
Do tego dodam niespójność głównej postaci: człowiek na koncertach był idealną kopią rzeczywistego Curtisa (świetna robota aktorska!), ale poza tym osobowość (czy też emploi) aktora brała górę.
Dobre są zdjęcia (pozostaną w pamięci) i ustawienia koncertów. W dobrym kinie muzyka wciska w krzesło.
"Do tego dodam niespójność głównej postaci: człowiek na koncertach był idealną kopią rzeczywistego Curtisa (świetna robota aktorska!), ale poza tym osobowość (czy też emploi) aktora brała górę."
czy wiesz jaki prywatnie był Curtis? jak zachowywał się z dala od mikrofonu, sceny? jeśli tak z przyjemnością przeczytam.
oo, a w ktorych momentach M.L.Gore mial wskakiwac? to bardzo interesujące stwierdzenie, napisz proszę :)
niestety takich panów X są setki tysięcy, ale każdy z nich jest jednocześnie jeden jedyny na te 6 miliardów i
chociażby dlatego historia Curtisa zasługiwała na poświęcenie jej uwagi.. warto chyba pamiętać, że Anton
złożył w ten sposób chołd człowiekowi, który go zafascynował, swojemu idolowi i bohaterowi młodości -
myślę, że każdy z nas gdyby miał środki, możliwości i pewnie talent także chciałby upamiętnić tych, którzy
mieli bądź mają dla niego ogromne znaczenie i nieważne, czy byłby to mąż, członek zespołu czy pracownik
agencji zatrudnienia;
dla mnie w tym filmie jedno jest doskonale zrozumiałe - że żona kochała swojego męża i gotowa była mu
wybaczyć i chociażby dlatego upieram się, że Morton spisała się na medal :)
:) Są tam takie wydłużone puste kadry - na przykład drzwi wejściowe do domu... szafka w pokoju. Ale nie wyskoczył, UFF :)
oo, a w ktorych momentach M.L.Gore mial wskakiwac? to bardzo interesujące stwierdzenie, napisz proszę :)
niestety takich panów X są setki tysięcy, ale każdy z nich jest jednocześnie jeden jedyny na te 6 miliardów i
chociażby dlatego historia Curtisa zasługiwała na poświęcenie jej uwagi.. warto chyba pamiętać, że Anton
złożył w ten sposób hołd człowiekowi, który go zafascynował, swojemu idolowi i bohaterowi młodości -
myślę, że każdy z nas gdyby miał środki, możliwości i pewnie talent także chciałby upamiętnić tych, którzy
mieli bądź mają dla niego ogromne znaczenie i nieważne, czy byłby to mąż, członek zespołu czy pracownik
agencji zatrudnienia;
dla mnie w tym filmie jedno jest doskonale zrozumiałe - że żona kochała swojego męża i gotowa była mu
wybaczyć i chociażby dlatego upieram się, że Morton spisała się na medal :)
Rozumiem, że oczekiwania były różne. Film może pokazać, wyjasnić, wytłumaczyć... Nie ma obiektywnych filmów biograficznych :) Ale nie jest to dla mnie film 'rozhisteryzowany' perspektywą żony. Żoną artysty zdarzyło mi się być i wiem jedno - nie można do końca zrozumieć destrukcyjnego zagubienia takich jednostek. Dla nich świat zewnętrzny i jego proza jest udręką. I nawet wielka chęć zrozumienia i akceptacji oraz wielka doza miłości często nie wystarczą, aby ocalić związek, artystę, siebie... Dla mnie w 'Control' nic więcej nie musiało być powiedziane i pokazane... bo to wszystko w tym filmie jest. Jest w kadrach, w dźwiękach, między wierszami, w tekstach Curtisa, także w poezji, którą czytał, i to mi osobiście wystarczy, by zadrżały kolana. Ian sam niewiele mówił, sam niewiele mógł zrozumieć, był zamknięty w sobie, a Deborah miała z nim słaby kontakt - co jeszcze mogło być w tym filmie powiedziane skoro słowa i deklaracje istniały tylko w jego twórczości, a w jego życiu czyn tak naprawdę był tylko jeden...
--------
Jedna sugestia dla dystrybutora - myślę, że dla szerszego odbioru powinny być tłumaczone na ekranie teksty utworów.
Osobiście uważam,że film warto obejrzeć.Corbijn świetnie oddał charakter całej tej depresyjnej mgiełki,wokół Curtisa.Nie sądzę jednak,by po obejrzeniu "Control" można było uwazać się za znawcę biografi Iana,czy historii Joy Division.Na marginesie,świetny dobór utworów.Miło było usłyszeć "She's lost control","disorder",a wreszcie "Love will tear us apart".=)
wspaniale wyraziłeś to co ja również myślę o tym filmie i bardzo ubolewam że muzyka i klimat JD został w nim tak spłaszczony ... bardzo się zawiodłam, a spodziewałam się czegoś pięknie skomponowanego wraz z muzyką, unoszącego,wzruszającego - a było szaro buro,bez kontrastu, bez klimatu, muzyka na drugim planie, do tego śpiew aktora, który wszystko bardzo kaleczył - to tak jak naśladowanie wokalu Toma Waitsa - skazane na niepowodzenie.
Dołaczam do grona rozczarowanych filmem. Gdyby nie świetna kreacja aktora, ktory wcielił się w Iana (jest nawet do niego podobny!) byłoby jeszcze gorzej! Zgadzam sie, że film własciwie nic nie ukazuje i nic nie wyjaśnia. Dla fanów Joy Division - nic nowego. Osoby, ktore nie znaja muzyki i historii zespolu otrzymuja historię o niedojrzałym emocjonalnie chlopaku, ktory nie poradzil sobie z problemami zdrady i choroby.
Strasznie płaskie, powierzchowne i przede wszystkim niesprawiedliwe!
Dla mnie był chlopakiem, ktory czuł ZA BARDZO, ZA MOCNO, BYŁ SZCZERY i się po prostu spalił! Ta droga do samozatracenia nie zostala tu w ogóle ukazana. Szkoda.
"Dla mnie był chlopakiem, ktory czuł ZA BARDZO, ZA MOCNO, BYŁ SZCZERY i się po prostu spalił! Ta droga do samozatracenia nie zostala tu w ogóle ukazana."
rozumiem, że z nim rozmawiałaś i znałaś go prywatnie.
Hm, nie wiem po co ta złosliwosć. Myslałam, ze jestesmy tu wszyscy po to by pogadać o filmach. Wyrażę się jaśniej: Kto słucha/słuchał Joy Division i był zafascynowany MUZYKĄ i jej przekazem (a ja do takich osób należę - w czasie przeszłym, bo z tego wyroslam) ten mógł poczuć się rozczarowany, że idol okazał sie zwykłym gnojkiem, który nie dorósł do decyzji ktore pewnie zbyt pochopnie podjąl (dziecko, małżeństwo), do roli idola ktorym się powoli stawał itd, itp - takim go ukazuje ten film jako przewrażliwionego na swoim punkcie gowniarza. Raz tylko wspomniane jest, ze nie moze wyjśc na scenę, bo go to za dużo kosztuje. Dla niego to nie jest wystep, odegranie swojej roli, on w trakcie koncertu oddaje całego siebie i to go wypala.
Jednoczesnie on jest świadomy tego jakim beznadziejnym jest np. ojcem i mężem i to go dobija.
Film powstał na podstawie książki napisanej przez jego żonę, stąd oczywiście taki a nie inny obraz Iana, ale wg mnie ten punkt widzenia nie jest obiektywny i stad moje rozczarowanie.
Pozdrawiam wszystkich przeszłych,obecnych i przyszlych fanów Joy Division.
przepraszam, ale nic bardziej nie doprowadza mnie do szału niż idealizacja...idoli. odnoszę wrażenie, że ludzie zafascynowani kimś "sławnym" (złe słowo, ale inne nie przychodzi mi do głowy) tworzą zbyt fikcyjny obraz tego człowieka: bez wad, o samych zaletach. nie znając go, wmawiają sobie nie-wiadomo-co, a osądy innych ludzi, którzy de facto znali tego człowieka, uważają za błędne, zbyt subiektywne. kto lepiej mógł znać Curtisa, jeśli nie żona?
Nie jestem fanką Joy Division, słuchając ich towarzyszy mi uczucie zasysania przez czarną dziurę. Patrząc na zdjęcia czy nagrania z udziałem Curtisa widać wyraz twarzy kogoś tuż przed skokiem w dół. Wiem co piszę. Tu jakiś pan zarzuca, że na filmie Curtis taki zwykły, że niedojrzały a on ma cały czas zaciśniętą pięść w gardle, no to niech sobie pan spróbuje z nią żyć. To wystarczy żeby tak pisać, być na scenie i umrzeć. To aż za dużo.
uff a miałem w tamtym tygodniu na to pójść do kina bo koleżanka prosiła ale akurat zajęcia miałem do późna. może to i dobrze bo zaoszczędzone 10 zł wydam w tym tygodniu na Ogród Luizy, który cieplej przyjęty na filmłebie. diwie się jednak opiniami, bo koleżance się bardzo podobało i mówiła żebym żałował a nie jest to jakaś pusta nastolatka tylko bardzo inteligentna studentka. no ale trudno pewnie ludzie w okolicach trzydziestki widzieli już w życiu, więc więc cytując właśnie jej słowa "filmweb prawde Ci powie" zaufam wam i będę się cieszył że jednak nie zmarnowałem 2 godzin. podrawiam