PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=211364}
7,7 44 tys. ocen
7,7 10 1 44003
7,0 23 krytyków
Control
powrót do forum filmu Control

rozczarowanie

ocenił(a) film na 5

Idąc do kina byłem bardzo ciekawy, co otrzymam. Na ten film czekałem bardzo długo. W końcu, po Ianie pozostało bardzo niewiele, ot, kilka koncertów, trochę nagrań, parę zdjęć oraz wspomnienia zniekształcone przez czas. Ciekawiło mnie, co reżyser zechce wydobyć na światło dzienne; w jaki sposób przedstawi tą barwną i niejednoznaczną postać...

Może zacznę od pozytywów:
- bądź co bądź, niezle zagrał Riley. Doskonale odtworzył ruchy oraz atmosferę koncertów
- wykonanie poszczególnych utworów bardzo mi się podobało; jak dla mnie, było ich w sam raz oraz zostały nieźle wkomponowane w fabułę
- czarno-białe kolory, doskonale oddające klimat tamtych czasów.

Czy jednak reżyser wykorzystał potencjał postaci, która stała się legendą i miała spory wpływ na muzykę? Niestety, tylko w nieznacznym stopniu. Idąc do kina spodziewałem się filmu, który wgniecie mnie w krzesło i po którym zaniemówię; otrzymałem natomiast historię nieco zagubionego i nieszczęśliwie zakochanego chłopaka, który śpiewa w punkowej kapeli. Gdzie choroba, stany lękowe, alkohol, narkotyki? Po co taki rozbudowany wątek miłosny? Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że Curtis powiesił się przez te dwie dziewczyny...

Jak dla mnie, Curtis został wybielony i spłycony w imię politycznej poprawności; taka redukcja do formy "zjadliwej" dla szerszego grona [poza wyznawców JD]. Mnie to bardzo drażniło i nawet dobre wykonanie utworów przez Rileya nie zatarło negatywnego wrażenia, niestety. Czy jest więc to film dla fanów JD? Moich znajomych, którzy znają i lubią tą kapelę, film nie zachwycił. Coś w tym musi być...

pozdrawiam :)

bzium1986

chciałem napisać niemal dokładnie to co ty, a to nie ma sensu. Mnie też film niestety rozczarował, a uwielbiam Joy Division, Ian Curtis jakiś taki nieprawdziwy w tym filmie,
pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
mr_neutron

”Ian Curtis jakiś taki nieprawdziwy w tym filmie” - to jest niezłe... Rozumiem, że miałeś/mieliście okazję poznać go osobiście? I to nieźle... Lepiej niż żona (autorka wspomnień, na podstawie których powstał film) i sam Corbijn, który m.in. jest autorem jego najsłynniejszych zdjęć. W takim razie gratuluję. Choć szczerze mówiąc, podejrzewam raczej, że Ian Curtis nie jest w stanie udźwignąć Waszych o nim idealistycznych wyobrażeń. Albo może raczej Wy nie potraficie udźwignąć prawdy o nim: że był normalnym człowiekiem, z licznymi słabościami i niedoskonałościami, a nie tylko tanim idolem wystawionym na publiczny pokaz okropieństw.

ocenił(a) film na 5
J__van_den_V_

Hmmm, wydaje mi się, że idealistyczne wyobrażenia to miała właśnie o nim żona tworząc w tych wspomnieniach taki własnie obraz Curtisa, bo on i mi wydaje się nie mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Mów co chcesz, ale to naprawdę nie był chłoptaś, który pół życia spędził na kanapie paląc szlugi, a drugie pół zastanawiąjąc się kogo wybrać: żonę czy kochankę. I żeby to wiedzieć wcale nie trzeba go znać osobiście.

ocenił(a) film na 10
selene_

Zaraz, nie rozumiem... Czy owo idealistyczne wyobrażenie Deborah C. miałoby polegać na tym, że ona postrzegała Iana jako „chłoptasia, który pół życia spędził na kanapie paląc szlugi, a drugie pół zastanawiając się kogo wybrać: żonę czy kochankę”? Ależ to jest raczej mało idealistyczne... Idealistyczne wyobrażenie o mężu jest raczej takie: wspaniały kochanek, cudowny ojciec, uzdolniony poeta, utalentowany muzyk. Więc albo żona miała o nim jednak wyobrażenie dość realistyczne, acz subiektywne, albo idealistyczne (nie widzę tego w filmie Corbijna), ale niestety nie wiem, na czym ta apoteoza miałaby polegać. Za to widzę, że wielu widzów jest rozczarowanych tym portretem Curtisa, bo jest jakiś taki podejrzanie zwyczajny, a to w przypadku straceńca – nihilisty wszak nie wypada.

ocenił(a) film na 5
J__van_den_V_

no dobra, niech ci będzie, źle się wyraziłam, nie "idealistyczne" tylko "wyidealizowane", pozbawione tej całej nerwowości i klaustrofobiczności, którą słychać w jego tekstach.

ocenił(a) film na 5
J__van_den_V_

nie, nie znam go osobiście. A czytałeś książkę?

Znam też wspomnienia pozostałych członków JD - tam było o alkoholu, o narkotykach co w połączeniu z chorobą wyniszczało go kompletnie. Było cokolwiek o tym w filmie? Zresztą, czy ktoś naprawdę wie, co się działo pod czaszką Curtisa?

Tani idol trafia do szerokiego grona odbiorców, czego raczej nie można powiedzieć o muzyce JD i tekstach Curtisa. Curtis w wersji filmowej trafi do szerokiego widza, więc raczej widzę odwrotnie, to film z niego robi taniego idola bez większego przesłania.

Myślałem, że film odda klimat także muzyki tworzonej przez JD i do niej się dostosuje, że też będzie mroczny, dwuznaczny, nietypowy, buntowniczy, z niesamowitą siłą oddziaływania. Wcale film nie musiał stać się igrzyskami, na których polegnie Curtis, aby osiągnąć ten cel.
Jestem także rozczarowany tym, że właściwie odbiór filmu jest bezrefleksyjny - oprócz odwiecznych pytań o meandry uczuć ludzkich to jakoś nie zauważyłem głębszego przesłania. Zdecydowanie, reżyser mógł się pokusić o coś więcej.

Trudno się licytować, kto znał go lepiej, czyje wspomnienia są bardziej wartościowe... Faktem jest, że to legenda Curtisa żyje, a Curtis nie musi niczego dźwigać, bo już go to nie ochodzi :). To, jakim był w rzeczywistości schodzi na drugi plan, liczy się jak oddziaływuje teraz na ludzi. Reżyser mógł skorzystać z legendy i stworzyć dzieło, ale silił się na wątpliwy realizm i nakręcił średni film. Potencjał był ogromny, szkoda że zaprzepaszczony.

pozdraiwam

ocenił(a) film na 10
bzium1986

A czytałem. „Control” to stosunkowo wierna jej adaptacja, nie ujmując niczego talentowi i pasji twórczej Corbijna. Ale to jest właśnie klucz do odbioru filmu – to jest Ian i świat widziany oczami Deborah, przefiltrowany przez jej nieco drobnomieszczański światopogląd.
W filmie pojawia się wątek rozmaitych używek, choć faktycznie – nie jest specjalnie eksploatowany, ale też Curtis nie jest tu nadmiernie idealizowany, moim zdaniem.
W swoim czasie Joy Division trafiał do całkiem szerokiego grona odbiorców, choćby za sprawą singla „Love will...”, który po prostu był dużym przebojem (ukazał się z opóźnieniem nawet w Polsce w l. 80, z „She’s lost control” na drugiej stronie).
Osobiście bardzo się cieszę, że Curtis nie został tanim idolem dla mas (jak niektórzy inni samobójcy z branży rockowej), nie widzę też próby uczynienia zeń takowego w filmie. Moim zdaniem ta postać się broni – jako normalny, choć rozdarty i schorowany, człowiek. Idol, bohater, legenda nie są mi zresztą do niczego potrzebne (ani tania i przeżuta, ani jako ikona undergroundu). Muzyka powinna bronić się sama, jeśli jest wystarczająco dobra, lub popaść w zapomnienie, jeśli jej wartość jest nikła. Dla mnie Joy Divison to milowy krok w rozwoju rocka i autentyczne przeżycie pokoleniowe. Nie dla wszystkich – to pewne, ale i na szczęście. Podobnie jak film – taniocha to to nie jest.
Pozdrawiam.

użytkownik usunięty
J__van_den_V_

Masz rację. Curtis niezwykły był tylko jako artysta, w życiu codziennym to rzeczywiście mógł być taki "chłoptaś palący szlugi na kanapie" z rozterkami miłosnymi, z nieciekawym życiem ćpuna i sławy, na którą nie był gotowy. Moim zdaniem jego postać wypadłam bardzo prawdziwie. To fani wyidealizowali go w swoich wyobrażeniach i przez to fil był dla nich rozczarowujący. Ale tak już dola (niszowego) idola :)

ocenił(a) film na 10
bzium1986

"Nie zauważyłem głębszego przesłania..." - przesłanie to może mieć kazanie w niedziele w kościele. Ale faktycznie, gdyby uwypuklić wątek z narkotykami, przesłanie mogłoby brzmieć: ZAźYWANIE NARKOTYKóW NIE POPłACA!!!

J__van_den_V_

w sumie po drugim obejrzeniu podobał mi się bardziej, głównie ze względu na muzykę jednak, a tą słucham se namiętnie cały czas i nie muszę do tego filmu oglądać,
ps. pewnie że nie znałem curtisa, ale chyba mam prawo mieć jakieś wyobrażenia na jego temat, a te różnią się od jego obrazu w filmie

J__van_den_V_

Podpisuję się wszystkimi kończynami. Od lat śledziłem wszelkie wzmianki na temat Iana (miałem 14 lat gdy zmarł, 17 gdy po raz pierwszy usłyszałem brzmienie), zanim jego małżonka napisała biografię. Wszystko (poza wyidealizowaną kochanką się zgadza - nie znała jej i wydumała ideał własnych kompleksów). Tylko ktoś pełen ludzkich uczuć mógł zachowywać sie i wykreować taka sztukę. Pozdrawiam zwolenników supermana. Wystarczy konsultacja z podrzędnym psychologiem, a rozjaśni wam w głowach bzdurne oczekiwania. TYM3K

bzium1986

Zgadzam się z Tobą "Bzium" w 100%. Bardzo mnie rozczarował ten film - miałam ochotę wyjść po 30 minutach seansu, bo Joy'ów uwielbiam!

bzium1986

Kolego twoja wypowiedź to niemal ideał posta jaki można zamieścić o obejrzanym filmie. Pozdrawiam twojego polonistę xP

PetZoo

"bo jest jakiś taki podejrzanie zwyczajny, a to w przypadku straceńca – nihilisty wszak nie wypada. " i to chyba wystarczy za podsumowanie...choć powyższy cytat ma ironiczne zabarwienie, to jednak zgadzam się, że postać głownego bohatera została bardzo spłycona.
Wydaje mi się, ze aby zrozumiec ten film, trzeba cokolwiek o JD i Curtisie wiedzieć. Bo dla osoby nie będącej w temacie, "Control" to opowieśc o muzyku rockowym, któremu [jak i wielu innym muzykom rockowych wszakże...] nie obce są używki, a ostatecznie rozrywa go konflikt pomiędzy zoną a kochanką. Nie podobało mi się...

ocenił(a) film na 10
veritaserum

A mnie się podobało. Podobało mi sie oryginalne ujęcie tematu - wpisanie ikony buntownika-muzyka w jego zwyczajną, nużącą codzienność. Bo przecież nawet ktoś taki jak Ian Curtis musiał mieć chyba jakąś codzienność? A to, że twórcy obrazu zrezygnowali z wątków alkoholowo-narkotycznych wyszło tylko filmowi na dobre. Przecież w tego typu biografiach cały ten sex&drugs&rockn'd'roll jest sprawą oczywistą - elementem tyleż efektownym, co do gruntu już wyeksploatowanym i mało odkrywczym. Inaczej film nie różniłby się od dziesiątków innych obrazów o zbuntowanych muzykach i niepokornych dzieciach swojej epoki.
To, co przede wszystkim wyłania się z "Control", z portretu Curtisa - to znużenie. Znużenie życiem, sławą, całą tą gwiazdorską otoczką, która z czasem staje się tylko banalnym obowiązkiem i pracą jak każda inna. Nie wydaje mi się też, aby film w jakikolwiek sposób spłycał osobę Curtisa, a to z tego prostego względu, że nie rości sobie praw do wnikania do jego głowy. Biografie filmowe mają to do siebie, że zawsze można je łatwo skrytykować - za to że nie przystają do wyobrażeń o jakiejś postaci (lub że ZA BARDZO przystają) oraz że nie przedstawiają w sposób pełny całego życia danej osoby, jej charakteru, osobowości, motywacji. Ale film zawsze będzie tylko filmem! Nie da się w ciągu dwóch godzin streścić całego życia człowieka (zwłaszcza tak BUJNEGO życia) ani tym bardziej dokonać wiwisekcji stanu jego ducha i umysłu. Cóż, tego "Control" faktycznie nie robi. Może więc nie jest dobrą biografią, ale z całą pewnością jest dobrym filmem - dusznym, klaustrofobicznym, przygnębiającym ,ascetycznym i świetnie zagranym. To nie - jak to zwykle bywa - zlepek zrekonstruowanych wybiórczo scenek z życia sławnej postaci, ilustrujący z góry postawioną tezę - jak np. to że Ian Curtis wielkim, acz niegrzecznym i nieszczęśliwym muzykiem był.

Lorelei_3

Zgadzam się co do tego , że koncepcja przedstawienia Curtisa jako zwykłego człowieka borykającego się z codziennością jest trafna. Bardzo istotną i pozytywną cechą tego filmu jest również brak wyraźnego wartościowania bohatera i usilnej próby analizowania jego wnętrza. Pomijając jednak to ,że pomysł na ukazanie postaci Curtisa był bardzo obiecujący, film jako całośc przedstawia się zaledwie średnio. Czarno biała surowa stylistyka bardzo pasuje do filmu i stanowi w znacznej części o jego wartości jednak nie wystarcza. Czegoś brakuje... Wg. mnie reżyser opowiada historię zbyt statycznie i topornie.

bzium1986

generalnie to jestem cały drewniany,
najważniejsza jest muzyka, a joy division to królowie
i film niczego nie zmieni