Film zaczyna się klimatem "domku na prerii", na samym początku chciałem już dać sobie spokój z oglądaniem "ckliwego powieścidła". Już wystarczy mi na długie lata filmów jakimi karmiono nas w poprzednim ustroju politycznym, mam tu na myśli "doktor queen' y", wspomniane "domki na prerii" i inne "przeminęło z wiatrem". Pomyślałem, że skoro włączyłem to obejrzę, dam szansę ekipie która się "starała" nakręcić kolejne wspaniałe dzieło wzbogacając tym samym światową kinografię...
Nie będę psuł zabawy tym, którzy nie oglądali jeszcze tego filmu, ale podpowiem, że z pewnością mogą się spodziewać: pierdzących owiec, owiec gwałcących ludzi, ludzi gwałcących owce, martwych żywych owiec, zombie-owiec, ludzi-owiec, niezbyt rozgarniętych fanatyków eko i feng szui, niedomytych fanatyków eko, których włosy od lat nie widziały szamponu, samolotów niszczących ludzi-owce, flaki, owce, flaki, owce, flaki, aaaaa zapomniałbym owce i flaki. Zdziwił mnie fakt, że film powstał w 2006, kiedy to powstawały naprawdę dobre hity kinowe... zastanawia mnie kto miał na tyle dużo pieniądze i mało rozumu, żeby coś takiego nakręcić? Czego jednak można się spodziewać po filmach kręconych przez ameryyyy... , że co, Nowa Zelandia? Myślałem, że to kolejne (h)amerykańskie kino akcji... myślałem, że tylko oni mogą kręcić filmy w których fabuła przewija ewidentny brak zdecydowania o czym ma być dany film. Przykro mi, fani tego filmu mogą być na mnie źli, ale to co widziałem przez 90 minut tego filmu przyprawia mnie o lekkie mdłości... Wybaczcie ale seks z owcami jakoś nie wzbogacił fabuły tego filmu...