Tak, wiem, wielu się nie zgodzi ze mną (mają jak najbardziej do tego prawo, kwestia gustu i emocji).
Mój ulubiony film, bez dwóch zdań. Dzieło wiekopomne, mocne, wielowymiarowe, ciężkie. Tak, przyznaje, od pierwszego obejrzenia przygniotło mnie emocjonalnie i intetlektualnie.
Już powieść Conrada jest genialna (podobnie jak jej daptacja z J. Malkovichem) ale tutaj mistzr Coppola z ekipą popełnili coś na co bark mi słów uznania. Tak, wiem brzmi to barzdo górnolotnie, ale tak jest. Może wpływ na to ma fakt, ze nic mnie tak nie porusza jak dobre dramaty wojenne.
Genialne jest w tym filmie wszystko, strona wizualna nie ma sobie równych.
Role Brando, Duvalla i Sheena wspaniałe, inni też się spisali,
mnóstwo dialogów kultowych można powiedzieć ("lubię zapach napalmu o poranku").
Muzyka (Wagner, i sama ścieżka do filmu ale przede wszystkim kawałki "The Doors" (a zwłaszcza nieśmiertelny "The End") tak wspaniale oddają ten nastrój psychodeli i smutku, że....brak słów.
Można by tak pisać o zaletach dłuuuugo...Nie widze jednak potrzeby.
To czym się ten film wznosi ponad "Pluton" , Full Metal Jacket", "Ofiary wojny" i inne arcydzieła w tej tematyce (a są u mnie w absolutnej czołówce ulubionych) to nie tylko pokazanie koszmaru samej wojny, jej pewnego bezsensu, załgania polityków i generalicji, szaleństwa dowódców i żołnierzy (genialny Kilgore) na polu bitwy, narkotycznych jazd itd. To już pokazano w tamtych filmach.
Tutaj w atmosferze absurdu i narkotycznych wizji pokazano, głównie poprzez postacie Willarda i Kurtza pewną jeszce głębszą prawdę o człowieku, o piekle które jest w nas samych, przekraczniu pewnej granicy, człowieczeństwa, co jak sie okazuje też nie uwalnia nas od "horroru", nie oswaja egzystencjalnych lęków, pustki, grozy....
Pułkownik Kurtz poszedł tą drogą, stał się nosicielem śmierci i zniszczenia i... nie osiągnął nic... jest człowiekiem załamanym, rozdartym wewnętrznie, chce już tylko umrzeć. Ale zanim to nastąpi, chce aby Willard poznał go choć trochę, zrozumiał choć część tego co Kurtz przeżył, czym się stał, by przekazał tę prawdę jego synowi.
Willard (sam przecież wyniszczony psychicznie przez wojnę, co widać zwłaszcza na początku filmu), jak to ktoś napisał jest dla Kurtza "aniołem śmierci", tym, który wykona wyrok, który on sam już na siebie wydał, by skrócić swe męki... ale przedtem musi poznać prawdę o Kurtzu, by go " nie osądzać"...
Obaj, wydawałoby się żołnierze doskonali, a jednak przegrani....
Trudno mi się tutaj wypowiedzieć na ten temat tak jakbym chciał, inni zrobili już to lepiej.... polecam na przykład piękną analizę na stronie KMF).
Właśnie ta otoczka, ta psychodela, "dół", trudne przecież dialogi (oglądałem ten film wiele razy i nadal mnie "zabijają" mentalnie ż etak powiem) i długość filmu powodują że, nie ukrywajmy, jest on barzdo ciężkostrawny dla większości widzów, stąd rozumiem, ze wielu może się wydać przegadany, nudny, zbyt powolny, przesadny wizualnie...
Nie rozumiem natomiast osób, które twierdząm zę ich ten film nie poruszył, że nie można się tutaj zaanagażować. Cóż, nie osądzam, po prostu nie rozumiem...
10/10 a i to za mało
Pięknie napisane.
Czepnę sie tylko jednego:
"Pułkownik Kurtz poszedł tą drogą, stał się nosicielem śmierci i zniszczenia i... nie osiągnął nic"
Ja to widzę tak:
Kurtz pokazał cel ku ktoremu dążą ludzie. Gdy już staną się papką śmierci i chaosu pozostaje tylko zakończyć ten horror. To jest jakby ostateczna prawda - ludzie potrafią jedynie próbować przetrwać za wszelką cenę choć tak naprawdę nie ma ku temu powodu. Uświadomił to Willardowi, a to właśnie chciał osiągnąć. Uff... wybitnie ciężki temat :)
Cieszę się że nie wszystkim się film podoba, daje mi to niezdrową satysfakcję że mam coś czego inni nie mają ;)