Niestety aby móc docenić, jaki ogrom solidnej roboty wykonali realizatorzy, trzeba mieć o Bitwie i realiach frontu włoskiego pojęcie nieco większe, niż oferują szkolne podręczniki i Wikipedia.
Z wielką starannością oddano detale umundurowania, uzbrojenia i wyposażenia. Wiernie pokazano warunki terenowe i psychologiczne, w których toczyły się zmagania.
Był legendarny niedźwiedź Wojtek. Był Melchior Wańkowicz, pod postacią "Redaktora". Był Feliks Konarski, autor słów "Czerwonych maków".
A kto wylewa wiadra fekaliów w komentarzach? Trzy grupy autorów - trolle, gimby i widzowie niedoinformowani, krórzy życzyliby sobie filmowego monumentu na miarę "Najdłuższego dnia", "Szeregowca Ryana", czy "O jeden most za daleko", w dodatku okraszonego fajerwerkami w stylu "Avengersów".
"Czerwone maki" mają spójną fabułę, zostały sprawnie zrealizowane, aktorzy zagrali przekonująco. Przy takim, a nie innym budżecie, udało się autorom niemal w idealnych proporcjach połączyć batalistykę, geopolityczną refleksję i faktograficzną rzetelność.
A na tle historycznych wydarzeń młody cwaniakujący głupek dojrzewa do heroizmu. Plus wątek miłosny, zaserwowany w sposób całkiem strawny, a nawet krzepiący.
Warto poczytać trochę o Bitwie przed obejrzeniem filmu, albo doczytać po obejrzeniu, do którego gorąco zachęcam.