Obrońcy polskich filmów wojennych, ciągle podają argument niskiego budżetu. A niestety pieniądze trzeba wydawać mądrze i za mniejsze pieniądze da się stworzyć dobre filmy wojenne. 2 przykłady: estoński film 1944 za 2 miliony dolarów - dla mnie top 10 scen batalistycznych w kinie. Czeski "Ciemnoniebieski świt" za 8 milionów zielonych (dla porównania nasz Dywizjon 303 za 14). Do tego u nas zawsze kładzie się scenariusz. A to jest podstawa dobrego filmu. A Czerwone maki to taki polski MASH, tylko nie komediowy - większość akcji dzieje się w szpitalu polowym, a nie na polu bitwy. A atak Polaków można określić znanym cytatem: "na pięciu napadło dziesięciu" w kamieniołomie. Gdzie ten rozmach? Przecież to była największa bitwa w dziejach oręża polskiego!