Kolejny raz kino otwiera oczy na świat – tym razem uświadamia, że cyrk z teczkami to nie tylko domena naszego, Rzecz pospolitego, podwórka, ale w ogóle całej Europy wschodniej. Hrebejk kilkoma szybkimi ruchami nakreśla luźno postaci filmu – dziadka, który odbiera nagrodę za czystą przeszłość. Babcię, która zawsze była z dziadkiem. Córkę, jej męża i córkę. I kochankę męża, która pośrednio prowadzi do separacji w ich małżeństwie, a to z kolei – za sprawą wkurzonego męża – prowadzi do wyciągnięcia teczki dziadka na światło dzienne...
Owszem, określam ten film tak, jak napisałem w tytule – Hrebejk wygodnie dla siebie zrobił z postaci męża pracownika telewizyjnego, który jako dźwiękowiec uczestniczy w kręceniu dokumentu o swoim zięciu. Później też są podobne rozmowy, już bez zięcia ale nadal w stylu dokumentalnym, co kupy się nie trzyma, ale liczy się efekt. Do tego całe to tło fabularne jest naprawdę luźne, sprowadza się tak naprawdę do dwóch scen w końcówce – ale o nich zaraz.
Teraz, o naprawdę kiepskim wykonaniu filmu – scena, w której żona nie daje się zrobić w chuja przez męża i jego kochankę, jest jednak imponująca. Oni gadają bez sensu, a ona na przekór, nie daje się otumanić i wychodzi to jej na zdrowie. Plusik. Ale jak to się ma do wcześniejszej sceny, w której ojciec karze swoją córkę („nie umyłaś naczyń, nie zjesz kolacji”) a za chwilę do pokoju wchodzi rezolutna mamusia, która kasuje tą karę („co, jesteś głodna? No to coś zjedz”). Miałem wrażenie, że to były dwie inne postaci.
Podobnie było też z postacią kochanki – która na początku wraz z kochankiem zasypuje jego żonę toną głupoty, a w końcówce okazuje się normalną, rozsądna osobą (rozmowa z Kafką).
Dalej – z wyjątkiem wspomnianych dwóch scen, każda wcześniejsza wydaje się ucięta. Każdy dialog kończy wyjście jednego z rozmawiających, urwanie słowa albo brak ucięcia i po prostu następna scena. I to nie w klimacie niedopowiedzenia, dramatyzmu, ale braku pomysłu jak skończyć. A raczej, jak zacząć.
Bo film kończy się dwoma dobrymi dialogami (a nawet trzema, zależy czy ten jednostronny stos inwektyw na koniec uznać za dialog), gdzie za jednym razem reżyser dochodzi do wniosków w kwestii lustracji i postawy represjonowanych, a także pozwala swoim bohaterom dojrzeć. To, i kilka ładnych widoczków (plus tytułowy obraz róży) jest po stronie zalet filmu. Po stronie minusów, cała reszta...
4/10.
- Czemu jesz rękoma, jak świnia?
- To świnie mają ręce? ;o