Kiedyś Quentin Tarantino rozumiał kino. Z tego rozumienia i talentu powstały Wściekłe psy, Pulp Fiction, Jackie Brown. Teraz podjął próbę rozumienia widza, nie wiem, czy ma do tego talent. Próba rozumienia widza to socjologia, dość podrzędna nauka, za mała, aby pomogła zrobić dobry film, czego Django dowodem. Waltz, Jackson i DiCaprio się pobawili na ekranie. Kiedy oni się nie bawili, widz w kinie się nudził. Ale bawili się zbyt rzadko.
Nie wiedziałem, że istnieją podrzędne nauki... Nie wiedziałem że filmy Tarantino mają coś wspólnego z nauką. To są efekty zabawy zakochanego w kinie szajbusa, wspaniałe właśnie dlatego, że niczego wysokiego, głębokiego, ani nadrzędnego w nich być nie musi
Przygotowywanie produktu, który spodoba się jak największej ilości klientów, potrzebuje nauki o kliencie, o tłumie klientów i taka nauka istnieje. I uważam ją za podrzędną.
Tarantino z niej korzystał robiąc "Django".
Zakochany i rozumiejący obiekt miłości to jest KTOŚ, tylko zakochany to prawie jak NATRĘT. A moim zdaniem natrętom nie pozwala się kręcić filmów. A na pewno nie robią to bracia Weinstein, którzy są w tej branży od dwudziestu lat.
Po pierwsze uważam, że mylisz socjologię z socjotechniką. Ta pierwsza jest refleksją o człowieku w interakcji z innymi ludźmi. Nie jestem pewien czy u jej początku w ogóle istniało pojęcie klienta, co więcej wiele prac socjologicznym przyczyniło się do wyciągnięcia na światło dzienne chociażby konsumpcjonizmu, czy istnienia mechanizmów kontroli społecznej. Socjotechnika to żałosny cień socjologii, z którego żaden socjolog szanujący zasady leżące u podstaw tej nauki nie może być dumny.
Po drugie zrobienie filmu, który cieszy rzesze ludzi nie musi być efektem wyrachowanego pędu za pieniądzem, może być efektem znajomości języka kina i umiejętności mówienia tym językiem.
Gdyby Tarantino nie rozumiał obiektu swojej miłości, nigdy nie zyskałby takiej popularności, nikt by nie rozumiał jego filmów, a tymczasem zabiegi, których używa sprawiają, że wielu ludzi cieszy się jak dzieci na jego filmach.
Co do tego drugiego - z całą stanowczością potwierdzam swoje przekonanie, że w "Django" Tarantino zatracił znajomość języka kina. To bełkot kina, całe szczęście ratowany aktorstwem trzech aktorów.
Co do tego pierwszego, rzeczywiście nie poważam socjologii, pozostaję w poglądzie o podrzędności tej nauki. Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny ostatnio otrzymali John B. Gurdon i Shinya Yamanaka za badania nad komórkami macierzystymi. Dlaczego? Bo spowodowali POSTĘP. Nie ma nauki bez postępu. Kto by dostał Socjologicznego Nobla (gdyby istniał) w roku 2012? Co do Tarantino, sądzę, że przeczytał prace socjologiczne o społeczności kinomanów i potem nakręcił "Django". On nie chciał tą społecznością sterować (socjotechnika), tego nie powiedziałem, on chciał ich zrozumieć (socjologia)
Co do pierwszego, oczywiście można powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak uniwersalny język kina, skoro jeden z nas rozumie się z Tarantino, a drugi słyszy bełkot. Ciekawi mnie jak definiujesz język kina, czym on jest w Twoim przekonaniu?
Co to tego drugiego, to porównując socjologię, do medycyny, zaprzeczasz sensowności WSZYSTKICH nauk społecznych, a nie wiem czy nie humanistycznych w ogóle. Jeśli liczą się tylko wymierne korzyści, to nie ma sensu ani socjologia, ani antropologia, ani nawet ekonomia, bo ona jest przecież nauką społeczną. Filozofia z resztą też nie ma sensu, oj drogi Panie pozytywizm mamy już za sobą, poznanie człowieka jest równie ważne, jak postęp w sensie coraz większej kontroli nad przyrodą. Powiem nawet, że to drugie bez tego pierwszego uczyniłoby z ludzi bezmyślną szarańczę.
Pozdrawiam
Co do tego drugiego zachęcam do podania nazwiska socjologa, który wniósł postęp w roku 2012. Jeśli nie znasz, ja też nie znam to temat się kończy. Nie ma postępu (nie korzyści), nie ma nauki. Przy tym zostaję.
Teorię języka filmu odpuszczę. Bełkot z Django opiszę tak: Jak nie ma historii do opowiedzenia, to nie ma języka artykułowanego. Bardziej szczegółowo: Murzyn ma uwolnić z rąk bandy rewolwerowców żonę. Dajmy mu mentora i niech to będzie brutalny łowca nagród przed wojną secesyjną w państwie prawa i niech ich połączy "Saga rodu Wölsungów". Otoczmy wrogami, no to KuKluxKlan. A czemu nie Indianie w pióropuszach? Bełkot czystej wody, który może tylko ratować i maskować aktorska brawura Waltza i po to ona jest. Na koniec tego bełkotu odzywa się mocnym głosem Pan Dynamit.
Mam też takie skojarzenie. W "Pulp Fiction" Tarantino jest jak J.S.Bach (kompozytor) i J.E. Gardiner(wykonawca) w Magnificat. W "Django" to nieznany z nazwiska twórca muzyki relaksacyjnej do windy. Poszedłem do Filharmonii ale wsadzili mnie do windy, przejechałem się, wysiadłem.
Co do tego drugiego, dlaczego miałbym podawać nazwisko z 2012 roku? skąd taki podział? Zacząłem dyskusję, ponieważ odniosłem wrażenie, że odbierasz przymiot naukowości socjologii w ogóle, nie socjologii współcześnie. Co do tego drugiego, to byłbym w stanie przyznać rację, jednak podniosłem ten wątek bo wydawało mi się, że piszesz o socjologii w ogóle. Jeśli chodzi o nazwiska to miałem na myśli przede wszystkim Georga Ritzera, oraz Jeann'a Baudrillarda.Nie są to nowości, ale tak jak pisałem chciałem obronić socjologii jako takiej.
Co do pierwszego, szkoda, że odpuściłeś język filmu, bo wg mnie jest to klucz do zrozumienia tego co nas dzieli. Mój język filmu wypełniają figury archetypiczne, oraz klasyczne motywy wędrówki bohatera. Dotyczy to oczywiście filmów, od których oczekuję takiej specyficznej baśniowej prostoty. Lubię też filmy pokręcone, ale bardzo cieszą mnie klasyczne historie, gdzie bohater, będący nikim przechodzi przemianę pod okiem mędrca, aby powrócić do świata jako heros, i dokonać wielkich czynów na rzecz większego dobra. W takich prostych motywach widzę siłę takich filmów jak Gwiezdne Wojny, czy Matrix. Są to po prostu klasyczne baśnie, żeby nie powiedzieć mity. U Tarantino ta prosta narracja jest co prawda przykryta różnymi dziwnościami, jednak w moim przekonaniu dostrzegalna. Drugim elementem, który w tym filmie mnie pozytywnie zaskoczył, to odwaga w pokazaniu okrucieństwa białych plantatorów z południa, wobec murzynów, oraz ostra szydera na ich sposób myślenia. Może i okrucieństwo jest dziś banałem, ale nie pamiętam żeby ktoś wcześniej tak soczyście podjął ten temat.
Proste twierdzenia - to moja metoda na "Django" i nie chcę od niej odstąpić.
Odpuśćmy temat jakości nauki, bo fizjologia i medycyna to nauki pełną gębą (Nobel jest), ale gdyby w oparciu o fizjologię chciał wywołać filmem objawy somatyczne u widza, to by była dopiero katastrofa artystyczna. Żadnej nauki w kręceniu filmu. Znam jeden wyjątek: π Darrena Aronofsky'ego, ale to film genialny.
Ja muszę odpuścić temat języka filmu, bo go w Django nie słyszę. Słyszę bełkot. I ten bełkot naprawdę mnie znudził, zresztą podobnie jak Matrix. To nas dzieli.
A po tym, co napisałeś o białych plantatorach widzę szkodę, jaką wyrządza film w wiedzy historycznej.
Zacznę od cytatu
Scientific American grudzień 1862
Prezydent Abraham Lincoln nalega na ... "rekompensowane wyzwolenie" niewolników. Proponuje, by zainaugurować wielki jubileusz roku 1900 przez spłacenie właścicieli niewolników, co stanowiłoby wzajemne ustępstwo ... i oddanie sprawiedliwości tym, którzy są posiadaczami tego typu własności. ... Takie podejście do tego problemu wydaje się nam bardzo humanitarne i gdyby tylko bardziej radykalne odłamy obydwu obozów zaakceptowały je jako płaszczyznę porozumienia, zostalibyśmy znów pobłogosławieni pokojem.
Ci których nazywasz okrutnikami byli w swoich czasach sprawiedliwymi posiadaczami tego typu własności. Takie miejsce, taki czas.
No tak, ja też mam przeczucie, że nauka ze sztuką nie muszą iść w parze. Swoją drogą nie za bardzo dostrzegam naukowość filmu π. Owszem o nauce była mowa, ale żadnych konkretów, jedynie wrażenie, albo użycie pewnych kodów, które oznaczają naukę. Swoją drogą również uważam, go za genialny film, jednak wyraźnie odróżniam takie filmy, od filmów chociażby Tarantino. Od tych pierwszych oczekuję odpowiedzi na jakieś pytania, albo chociaż zadania mi jakichś pytań, bądź po prostu odczucia Katharsis przez odczucie jakiegoś sensu nie do nazwania. Od filmów Tarantino oczekuję tego, co napisałem w poprzednim poście. Niefortunnie stawiać obok siebie te dwa światy, i wydaje mi się, że trzeba je ostro rozróżnić.
No a teraz jeśli chodzi o wiedzę historyczną, czy Twój cytat pokazuje, że Tarantino kłamie? Przecież to jest oczywiste, i sam reżyser to sugeruje, że dla właścicieli niewolników taki stan rzeczy był jak najbardziej sprawiedliwy i na miejscu. Sugerujesz, że oni nie byli okrutnikami? czy może, że okrutnik to pojęcie relatywne?
Prawda historyczna, którą opisał Scientific American jest taka, że ludzie Północy, w tym Abraham Lincoln, widzieli we właścicielach niewolników "sprawiedliwych posiadaczy tego typu własności", nie okrutników. Inaczej nie powstałby projekt roku 1900 - powolnej likwidacji niewolnictwa. Kto ma rację - Abraham Lincoln, czy Quentin Tarantino? To nie zmienia faktu, że na potrzeby filmu Tarantina miał prawo wymyślić dowolny plan psychologiczny, społeczny. Ale z historyczną prawdą nie miał ten plan nic wspólnego. Zresztą zacznij od "Nowej encyklopedii powszechnej" i znajdziesz tam, że w XIX wieku ustawodawstwa kolonialne zaczęły niewolników brać w obronę a właściciele dbać o życie rodzinne tego typu własności. Myślę, że przenikanie na południe USA europejskich modeli gospodarowania i tak by zlikwidowało niewolnictwo.
π Darrena Aronofsky'ego to traktat o nauce. W nauce jest model rzeczywistości, raczej matematyczny, wewnętrzny język tego modelu, to co nazywasz kodami, i trud dopasowania modelu do rzeczywistości. Aronofsky skupia się na tym trudzie, ale wie o tym, co przed trudem. To go różni do Tarantino. Tarantino nie wie nic o metodzie socjologii, on gdzieś słyszał, że są naukowe metody robienia filmów dla pieniędzy. Choć jest sugestia, że przeczytał Tuwima. Ale tylko sugestia.
"Prawda historyczna, którą opisał Scientific American jest taka, że ludzie Północy, w tym Abraham Lincoln, widzieli we właścicielach niewolników "sprawiedliwych posiadaczy tego typu własności", nie okrutników. "
W filmie również mamy zasugerowane, że nie WIDZIELI w tym procederze nic złego. Ale pytanie jakbyśmy my to widzieli. Jeśli już zasugerowałeś relatywizm moralny, to dalej uważam, że przynajmniej z naszej perspektywy, postępowali podle. Jest jeszcze pytanie, jakie były fakty.
Ciekawe, dyskutować o faktach w kontekście filmów Tarantino (wiadomo co zrobił z faktami w Bękartach Wojny) ale w tym przypadku, na prawdzie budowany jest rdzeń emocjonalny filmu, czyli współczucie dla uciśnionych.
Jeśli chodzi, o π to chyba muszę obejrzeć jeszcze raz, bo mimo że bardzo mi się podobał, to chyba jednak coś mi umknęło.
Nie ma w filmie żadnego człowieka z Północy. Nie ma w rzeczywistości żadnego okrucieństwa białych plantatorów w roku 1859 lub 1858. Prawo dbało o niewolników, właściciele o nich dbali. Część przeciwników niewolnictwa chciała pragmatycznego, bezkrwawego rozwiązania problemu secesji Południa i problemu niewolnictwa już w trakcie wojny secesyjnej. To nie jest relatywizm moralny.
Niewolnictwo z Django zostało zmyślone przez Tarantino. Jego prawo. Ale film nadal jest słaby i Ty wymyślony przez niego świat uważasz za prawdopodobny. Zapewniam, że bezpodstawnie.
Jeśli masz rację, to film bardzo spadnie w moich oczach, jednak muszę sam to sprawdzić w jakichś wiarygodnych źródłach. Do tego czasu chyba kończy nam się pole do dyskusji
Pozdrawiam
Zacząłeś od stwierdzenia
Nie wiedziałem, że istnieją podrzędne nauki... Nie wiedziałem że filmy Tarantino mają coś wspólnego z nauką. To są efekty zabawy zakochanego w kinie szajbusa, wspaniałe właśnie dlatego, że niczego wysokiego, głębokiego, ani nadrzędnego w nich być nie musi.
Doszliśmy do zasadniczej różnicy, jeśli nie wycofujesz się z swojej pierwotnej wypowiedzi.
Dla mnie Django jest produktem przemysłu filmowego dla seryjnie wyprodukowanego widza. Django nie stroni od nabierania tych widzów, którzy nie są spod sztancy, co mu szkodzi sprzedać im też bilet. Mnie nabrał.
Dla Ciebie jest w nim ślad dawnego Tarantino, ale skoro coś widzisz w Matrixie, jest Ci pewno łatwiej ten ślad zobaczyć.
A gdy będziesz czytał o niewolnictwie, pamiętaj o Afryce. W okresie przedkolonialnym jedna trzecia ludności państw Afryki to niewolnicy. Potem przyszedł kolonializm i niewolnictwo zlikwidował. Mówisz trzy słowa; Niewolnictwo, kolonializm, moralność i dorzucasz jedno; wątpliwość.
Okej poczytam, i się przekonam, zapewniam, że wątpliwość to jedno z najważniejszych słów w moim słowniku.
Widzę coś jeszcze
"Django jest produktem przemysłu filmowego dla seryjnie wyprodukowanego widza. "
Może tutaj leży nasz spór. Może chodzi o to, że coś dla mnie jest rozumieniem języka kina, w sensie takim, że normalny widz odczytuje to od razu bazując na pewnych archetypicznych motywach. Zna je, więc czuje się jak w domu. Dla Ciebie jest to komercyjna kloaka. Mogłoby to być prawdą, ale skoro Django jest sztampowe, to np czym jest Avenfers? Istnieje wiele filmów, które nazwałbym typowym szambem dla zjadaczy popcornu, ale jednak jest coś co sprawia, że nowe filmy Tarantino do tego nie pasują. Może w moim przekonaniu są bardziej inteligentne? Może widzę inteligencję filmu w inteligencji sprzedawcy? tak to jest wątpliwość :)
Wracam do pierwszego zdania mojej pierwszej wypowiedzi. Nie pisałem tam, że Tarantino kiedyś rozumiał język kina, pisałem tam, że kiedyś Tarantino rozumiał kino. Gdy rozumiał kino, nakręcił klasyczny kryminał JACKIE BROWN ze świetnymi Pam Grier i Robertem Forsterem. Bo podstawowym celem kina jest opowiedzenie historii. "Django" gwałci tę podstawową zasadę. "Django" to produkt przemysłu, bo nie opowiada historii. Niby miała być historia wyzwolenia porwanej żony. Co zrobił Django, aby odzyskać żonę? Najpierw NIC bo podczepił się pod zawodowca, potem oszukał trzech naiwniaków i znów nic, bo gimnastykował się w tle, gdy na pierwszym planie był Pan Rewolwer i Pan Dynamit. Dlaczego zawodowiec odzyskuje cudzą żonę? Bo mógł porozmawiać w Ameryce o sadze rodu Wölsungów.. To jest opowiadanie historii? Nie, to skecz kabaretowy!!! Cały ten film to ciąg skeczy kabaretowych a to nie jest kino. Nie napisałem tego od razu, za co bardzo przepraszam, ale cenię lakoniczność i od niej zaczynam. Może ty rozważasz filmowość każdego z tych skeczy, gdy ja się w nie nie zagłębiam?
Muszę powiedzieć, że rozumiem te obiekcje. Najnowsze dwa filmy Tarantino, to nie tyle kino, co kino o kinie, swoista żonglerka sensami, gdzie te sensy czasem nie kryją za sobą nic. Te sensy są tutaj właściwie ważniejsze od fabuły, i nie dziwię się w sumie czemu takie post-kino może budzić ostry sprzeciw.
I jeszcze jedno - wierzę w kino, które opowiada historię, przecież oglądamy w kinie filmy FABULARNE. Ale to mają być historie człowieka. Kiedyś napisałem pseudo opowiadanie w którym bohaterami były: Pożądanie, Czułość i one sterowały postępowaniem ludzi. Językowo sprawne - taka ocena speca od języka. Ale nic poza tym. Taka wprawka i przekorna, odpowiedź na jakieś reportaże Andrzeja Stasiuka. Tylko do użytku wewnętrznego. Słyszałem takie słowa postmodernizm, post kino. Ale to margines. Główny nurt będzie płynął gdzie indziej.
Problem w tym, że postmodernizm nie jest nurtem do wyboru, lecz jako próba opisu rzeczywistości mówi coś o niej. Oczywiście możemy się z nim zgadzać, lub nie, ale to inna sprawa. Uważam, że o ile trafnie oceniasz co Ci nie gra w tym filmie, to ja uważam, że wobec przewartościowania konwencjonalnej fabuły rozwiązaniem może być właśnie taka swoista fabuła o fabule
Ja nie mam problemu z postmodernizmem, bo nie ciekawi mnie. Nie mam problemów z dylematem "rzeczywistość a kino", bo nie oczekuję w kinie relacji z rzeczywistości.
Kino to opowieść o człowieku, forma opowieści dowolna. Dawno temu oglądałem film "Szczęki". W finałowej fazie rekin się zawziął i postanowił zniszczyć swoich prześladowców, wydał im bitwę. To jest opowieść o człowieku zaklętym w skórę rekina. Jest człowiek, jest fabuła, więc jest kino. Opowieść o Panu Dynamicie i Panu Rewolwerze to nie jest kino, to jest NIC. Bardziej interesująca jest historia rozwoju amunicji i systemów ryglowania zamka w broni palnej.
Django nie jest filmem. Django to zlepek scen filmowych. Mam wrażenie, że takie wrażenie nas łączy. I ja to oceniam na 4.
A nie mógłbyś po prostu napisać, że ten film nie przypadł Ci do gustu? Uważam, ze generalizujesz i umniejszasz reżysera. Wg mnie "Django" to pierwszy dobry film od czasu "Jackie Brown" i niesłychany skok w górę po fanfiku "Inglourious Basterds".
Szkoda, że nie zauważyłeś, że Django i dr Schultz mają dusze, ba, dr Schultz ma nawet ideały, które wprowadza w życie, a dusza to rzecz rzadka, także w kinie.
No przecież nie umniejsza Tarantino. Napisał że ma spadek formy. Pulp Fiction i Wściekłe psy to już filmy kultowe.
Właśnie gdyby się skupił na tych ideałach to mielibyśmy film wybitny, tylko nie tak popularny.
Ekhem, akurat Pulpa jest najpopularniejszym filmem, popularniejszym nawet od genialnych Wściekłych.
A autor wątku umniejsza Tarantino jak najbardziej, bo pisze w sposób protekcjonalny.
Podważanie jako tematu jednego z najważniejszych motywów filmu - cierpień niewolników, uważam wręcz za zawoalowaną ksenofobię, a może nawet rasizm. Argument, że w Lewancie byli też biali niewolnicy i dlatego nie należy żałować porwanych z Afryki murzynów jest wybitnie kretyński.
Poniżej użytkownik Kanbus bardzo ładnie rozprawia się z tezami o naukowości i nienaukowści, poczytaj :)
Jaja sobie robisz? Dżango w kimkolwiek wzbudził jakiekolwiek emocje w scenach pokazujących niewolnictwo? Czy naprawdę masa obecnie jest tak kretyńska że trzeba zrobić głupi film z absurdalnymi scenami strzałów i omijać przy tym psychologię szerokim łukiem aby masa nie obraziła się że ktoś śmie jej przypominać że było coś takiego jak niewolnictwo?
Padłem jak jakiś gimnazjalista napisał że mroczny rycerz powstaje to średniak, byłby lepszy gdyby wyrzucić z niego ~te nudne sceny dramatyczne~ i dorzucić więcej akcji. HAHA
Cóż mogę powiedzieć... Nie szkoda było Ci tych gości w łańcuchach na początku filmu? Gości, którzy walczą mandingo i jeden musi zabić drugiego, bo ma taki rozkaz od pana? Faceta rozszarpanego przez psy, bo dla jego pana to nieudana inwestycja? Dziewczyny trzymanej w metalowej skrzyni, bo uciekła?
Całość jest pokazana typowo tarantinowskiej formie, ale to niekoniecznie oznacza, że wyłączasz mózg przy oglądaniu.
Na brak empatii na razie wymyślono lekarstwa. Wg mnie to dobrze przemycony głębszy temat w rozrywkowej formie.
Jeśli widzisz tam tylko wystrzały - nie przeczę, dużo ich było :) - nic na to nie poradzę. Ale to bardziej świadczy o Tobie, niż o filmie. Odbiór jest subiektywny, na tym polega sztuka - także filmowa, także komercyjna.
Strzały były tam tak kretyńskie że gdybym wytrzymał do końca filmu puściłbym pawia, taki słaby żart daje się raz albo wcale. Kichę przemycono. Pokazano trochę krwi. Gdyby nie ta krew 90% fanów filmów nie byłaby fanami i ani przez ułamek sekundy nie pomyślałaby negatywnie na temat niewolnictwa.
Totalny przerost formy nad treścią. Z treści tylko hasło "niewolnictwo" i koniec. Prędzej powiem że Tarantino wyśmiał historię i niż się jej pokłonił.
Uznając Twoją argumentację za poprawną musielibyśmy stwierdzić że Skazany na śmierć to arcydzieło filmów dokumentalnych traktujących o więziennictwie w kontekście resocjalizacji i wewnętrznego dialogu osadzonych. Brednie mode on.
Jestem święcie przekonany, że film został świadomie zrobiony pod "statystycznego klienta" i po to, aby nabrać takich, którzy znają Tarantino z lat 90-atych. Mnie nabrał, przyznaję się bez bicia.
Że się na nim wynudziłem, czyli nie przypadł mi do gustu, to pewne.
O aktorach powiem tak: duszę to miał Candy (DiCaprio) i jego majordomus (Jackson). Dr Schultz jest po to, by maskować bezdusznie miałkość scenariusza. Po co jest Django (Foxx), tego nie wiem i nie będę dochodził.
Z tym niewolnictwem nie chodziło mi nigdy o ocenę moralną tego zjawiska. Niewolnictwo jest afrykańskim modelem społecznym dostosowanym do warunków naturalnych panujących w Afryce. Zostało ono przeniesione na obydwie Ameryki do rejonów o tej samej szerokości geograficznej. Granica w USA miedzy stanami niewolniczymi a stanami bez niewolnictwa jest na szerokości geograficznej Gibraltaru. Południowa granica niewolnictwa w Ameryce Południowej ciut na północ od Kapsztadu. Zapotrzebowanie na białych niewolników z Europy pojawiło się w Afryce w XVI wieku, gdy tradycyjne rynki zaczęły eksportować swój towar do Ameryki. Gdy towar był łatwo dostępny, to się go używało przez 10 lat, potem do piachu i kupowało następny. Ale w 1858 w USA już nie był dostępny, bo import zakazany. O tym "Django" nie mówi, zresztą wcale nie musi, więc nie może być źródłem wiedzy o niewolnictwie.
Masz sporo racji niestety. I niestety to ostatni film Tarantino który oceniam tak lekko. Następnym razem ocenie jak ty. Tarantino ma za dobrze tutaj. Widzę 10 miejsce myślę że powinna być rewelacja na miarę Pulp Fiction zwłaszcza że dzieli je 1 pozycja. A tu spora przepaść. Film w porównaniu do Pulp Fiction nie wniósł nic nowego do kinematografii.
Jestem na Filmwebie od dawna i dlatego mam gustopodobnych. Ich oceny już coś mówią o tym, czy warto na film iść, czy nie.
Niedawno oglądnąłem amatorski film "5 rozbitych kamer". Dokumentalny. Zupełny amator był operatorem, jakiś dokumentalista dokonał selekcji materiału. I wyszedł film pełną gębą, bijący Django na głowę, wystarczyło, że opowiadana historia miała w sobie elementarny porządek
Posługując się nomenklaturą sportową, jeśli czołowa piłkarska drużyna Europy, powiedzmy Hiszpania, przegrywa 0:4 z reprezentacją Wysp Owczych, to jest to żenada. Jeśli mimo wszystko widzowie na stadionie są przekonani, że byli na wielkim meczu, to też jest żenada. I trzeba to głośno trąbić.
Tuwim Julian
Karta z dziejów ludzkości
Spotkali się w święto o piątej przed kinem
Miejscowa idiotka z tutejszym kretynem.
Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?
Miejscowa kretynka odrzekła - Z ochotą,
Albowiem cię kocham, tutejszy idioto.
Więc kretyn miejscowy uśmiechnął się słodko
I poszedł do kina z tutejsza idiotką.
Na miłym macaniu spłynęła godzinka
I była szczęśliwa miejscowa kretynka.
Aż wreszcie szepnęła: - kretynie tutejszy!
Ten film, mam wrażenie, jest coraz nudniejszy.
Więc poszli na sznycel, na melbę, na winko,
Miejscowy idiota z tutejszą kretynką.
Następnie się zwarli w uścisku zmysłowym
Tutejsza idiotka z kretynem miejscowym.
W ten sposób dorobią się córki lub syna:
Idioty, idiotki, kretynki, kretyna.
By znowu się mogli spotykać przed kinem
Tutejsza idiotka z miejscowym kretynem.
prosilbym o zinterpretowanie wiersza bo ja nic sie w nim doszukac nie moge-(mam nadzieje ze chodzi o cos wiecej niz ze z dioty beda idioci?-) ale ogolnie z poezja jestem na bakier moze wina szkoly moze brak talentu wiec prosilbym o przyblizenie jakiegos przekazu ktorego moj lichy mozg nie widzi z gory dziekuje
Każdy ma różne sposoby interpretacji. Ja odczytuję ten wiersz jako krytykę zachwycania się byle czym i targowisko próżności. Dzieci przejmują od rodziców więcej niż by chcieli. Naród kretynieje itp itd.
Mieliśmy dobrego poetę, piszącego poezję prostym językiem, wręcz bawiącym się językiem. Warto pójść do biblioteki i pożyczyć może "Kwiaty Polskie". Zorientować się, czy czytanie całego Tuwima może wciągnąć. Potem wypowiedzieć się na forum literatury, może napisać własny wiersz.
Sprawa filmu Tarantino zamknie się za tydzień. Wiersz Tuwima tkwi w pamięci pokoleń od prawie stu lat.
Tak to interpretuj. Zgłoś akces do wieczności !!!
Tylko jedno sprostowanie z mojej strony odnośnie domniemanego meczy WO - Hiszpania 4:0. Wynik w meczu nie odzwierciedla jakości widowiska, także kibice twierdzący, że widzieli świetne spotkanie, mogą nie być żałośni. W w/w spotkaniu Wyspiarze mogli wyprowadzić 4 miażdżące kontry, by przez pozostały czas odpierać huraganowe ataki Hiszpanów, którzy mieli 3 słupki, 5 poprzeczek i 2 niewykorzystane karne.
Ktoś pisze scenariusz filmu i napisał 3+5+2=10 bezsensownych scen. Mógł je poprawić, ale nie poprawił, bo się śpieszył. Co piłkarza tłumaczy, scenarzysty nie tłumaczy. Z widzami to samo. Tych sprzed ekranu nie należy tłumaczyć, tych z trybun piłkarskich proszę bardzo.
No i ten Tuwim,
Tutejsza idiotko! - rzekł kretyn miejscowy -
Czy pragniesz pójść ze mną na film przebojowy?
W kinie na widowni zawsze działy się dziwne rzeczy.
Tłumaczy to producentów filmu. O ile mi wiadomo trzeba dotrzymywać pewne terminy.
O rany, wybacz, ale strasznie to nadęte co piszesz,a już z tą socjologią i noblem to jakiś kompletny absurd. Nauka = równa się Nobel? Nie ma nobla nie ma nauki....tak, rzeczywiście, bardzo to pogłębione spojrzenia na naturę nauki. Nauka to postęp? Niekoniecznie, może pomyliło Ci się z techniką. Nauka to przede wszystkim poznanie- czyli zdobywanie wiedzy za pomocą metod naukowych oraz wyjaśnianie przyczyn zjawisk. Ale niechby i był ten postęp - postęp to też poznanie, a poznanie ma różne obiekty i odbywa się różnymi metodami. Obiektem nauk społecznych, generalizując, jest człowiek jako jednostka społeczna, a ich celem -wyjaśnianie ludzkich zachowań - czy to na gruncie psychologii, kognitywistyki czy w końcu socjologii. Każda dziedzina wiedzy, która ma swoją rzetelną, naukową metodologię, jest nauką. Dlatego na przykład kulturoznawstwo nie jest nauką- bo nie ma rzetelnej metodologii. Socjologia ma, choć przyznaję, że poślednią w stosunku do np. psychologii. Sama zajmuję się psychologią eksperymentalną i faktycznie jestem skłonna powiedzieć, że psychologia eksperymentalna jest bardziej naukowa niż socjologia- jest czystszą nauką, bo ma lepszą metodologię, doskonalsze i bardziej weryfikowalne metody poznania (eksperymenty- naukowy ideał)- ale absolutnie nie można powiedzieć, że socjologia nauką nie jest albo, że jest jakąś nauką, z której wkładem kompletnie nie należy się liczyć. To po pierwsze.
Po drugie, próby zrozumienia reakcji widza/czytelnika to niezwykle fascynująca dziedzina wiedzy, która obejmuje min. klasyczną narratologię, narratologię kognitywistyczną i tzw. reader-response theories - to wszystko to prężnie rozwijające się poddziedziny zarówno psychologii kognitywnej jak i literaturoznawstwa. Co prawda nie bardzo wiem co to ma wspólnego z Tarantino- tłumaczę to tylko dlatego, że odniosłeś sie na początku do prob zrozumienia odbiorcy jako do czegoś niegodnego uwagi - a jest wręcz przeciwnie, obecnie uważa się, że proces odbioru sztuki/literatury /filmu jest prawie na równie kreatywny i wymagający poznawczo, co proces tworzenia.
I po trzecie - ok, nie podobała Ci się film, ale irytujące jest to, że tyle wysiłku wkładasz w udowodnienie na tym forum, że film Ci się nie podoba, bo jesteś zbyt wyrafinowanym widzem. Otóż może jest odwrotnie- prostota narracji, bezpretensjonalność i lekkość popkulturowych odniesień w Django być może Cie przerosła. Nie dziwię się zresztą skoro cenisz sobie tak wysoko pretensjonalny, pseudointelektualny bełkot filmu π. Więc, gdyby to nie było niegrzeczne, to powiedziałabym, jak mawiają Anglicy- pull the stick out off your ass- czyli, innymi słowy : wyluzuj trochę, bo jedyne co wynika z tego co piszesz, to to, że nie lubisz i nie czujesz Tarantino.
Rozmawiamy z Anczejem tak, jak potrafimy. Tobie się to nie podoba i dlatego się włączasz do rozmowy.
Po pierwsze, nie podsłuchuj.
Po drugie, KRZYŻ CI NA DROGĘ.
Rozmawiacie sobie z Anczejem? Umówcie się na kawę i wtedy sobie pozmawiacie we dwóch, bo na razie dyskutujecie na otwartym forum filmowym.
Krzyża na drogę nie potrzebuję, zachowaj go sobie na długą i wyboistą krucjatę oświecania ludzi na temat humanitarnego traktowania czarnych niewolników przez białych posiadaczy i tragicznego losu białych niewolników w rękach strasznych czarnych panów z Afryki.
Okazało się, że jesteś kobietą, więc z tym KRZYŻ NA DROGĘ i NIE PODSŁUCHUJ przesadziłem, za co przepraszam. Przekonałaś mnie do rozmowy przy kawie. Jest mniej dosadna.
Co do tego co ma ten film wspólnego z rzeczywistością, bądź czymkolwiek co występowało podczas niewolnictwa na południu i wspomnianej przez Ciebie w pierwszej wypowiedzi tezie o Tarantino. Ostatnio czytałem gazetę społeczności nigeryjskiej w Londynie. Bardzo ciekawa lektura z powodu recenzji wyżej wspomnianego filmu. Otóż recenzja pozytywna oczywiście. Żeby się streszczać, całe jej założenie było takie, że wreszcie ktoś nakręcil prawdziwą historię niewolnictwa, czyli tak jak było ono widziane przez czarnych braci. Biali straszni, obleśni, przerysowani itd. Mało tego, recenzent był wręcz święcie przekonany, staral się przekonać czytelnika, że tarantino musiał na sto procent pisać scenariusz z kilkoma czarnymi radykałami albowiem niemożliwym jest żeby biały tak trafial w odczucia czarnych braci co do tamtego okresu. Hehe... absurdalna teza, ale ją tylko przytaczam. Ale, ale... no właśnie... W tym absurdzie, jest jakaś metoda. Otóż zrobienie tego całego kabaretu o Django, jest niczym więcej tylko zwyczajną próbą rozumienia widza sic!. W tym wypadku czarnego, co mu się chyba udało. Jest to moim zdaniem chwyt wynikający z zaniku czucia kina u Tarantino. Stosował już go wcześniej w Bękarty Wojny w stosunku do żydów, to samo robi tutaj. Nie twierdzę broń Boże, że te filmy mogą się podobać tylko czarnym, bądź żydom. Twierdzenie te było by niewyobrażalną bzdurą. Lecz Tarantino o dziwo targetuje swoje filmy w coraz to wymyślny sposób. Targetuje chcąc się lekko przypodobać - nawet udowodnić jakąć coraz głupszą tezę - w filmie czysto rozrywkowym. Szkoda, że się w pewnym momencie nie zatrzymał, ponieważ coś czuję, że będzie szedł coraz dalej w las. Pozdrawiam.
Twoje rozwinięcie mojej tezy o socjologicznych podstawach zrobienia "Django" bardzo ciekawe. Zapamiętam. Istnieją grupy, których przywar lepiej nie tykać, Żydzi, Murzyni. Tak chyba jest w świecie Tarantino. Film przez nich będzie dobrze odebrany a oni zakrzyczą każdego, kto na film będzie patrzył innymi oczami. Są nietykalni, więc zakrzyczą skutecznie.
Ale w Polsce ten mechanizm nie całe szczęście nie działa. Anczej, który wyciągnął sprawę niewolnictwa przeszedł od "okrucieństwa niewolnictwa" do wątpliwości. Może dotrze do 5 mln białych niewolników z Europy, którzy pojawili się na targach niewolników Afryki i Bliskiego Wschodu.
Chwała Straży Granicznej i polityce imigracyjnej Polski, które bronią niewzruszenie swobody dyskusji na Filwebie!!!
No przepraszam - jeśli Piknik pod Wiszącą Skałą ma u Ciebie 10/10 a Django 4/10 to to, że przeczytałam tą debatę było stratą czasu.
No tak. Iście genialne rozwiązanie. Ty oceniasz film inaczej jesteś debilem :/ Ma prawo oceniać jak chce i przyznaję mu słuszność.
Gdyby ten film nakręcił ktoś inny to ocena była by niższa. Sam początkowo dałem 8 z sympatii ale doszedłem do wniosku że film jest wtórny i nie zasługuję na taką ocenę nawet jeśli to styl Tarantino. Stąd tylko 6+.
Piękne dziewczęta z ”Pikniku pod Wiszącą Skałą” są godne wysokich not. Irma, Marion i Miranda są godne tego, by o nich rozmawiać.
Kino Tarantino to czysta rozrywka i uczta dla oczu. Jeśli chcesz szukać w jego filmach drugiego dna życze powodzenia. Quentin jest mistrzem wykreowanego przez siebie gatunku.
Otóż to i nie sądzę, żeby zmiana reżysera miała tu jakieś znaczenie. Jeśli Jan Kowalski albo raczej John Kowalsky zrobił ten film to nie miałoby to dla mnie żadnego znaczenia, tylko promocja nie byłaby zakrojona na tak szeroką skalę i pewnie bym o nim nie usłyszała. Nie jestem Tarantinofilem, ale uwielbiam jego filmy i nie zawiodłam się tutaj
W kinie szukam dobrze spędzonego czasu. Tu się wynudziłem, zostałem nabrany przez reżysera i zażenowany tym, że chce mnie oszukać bełkotem płynącym z ekranu. Ten film nie jest godny więcej niż dwóch zdań. Ale ludzie, którzy zechcieli odpowiedzieć (z jednym wyjątkiem) są godni mojej uwagi. Dlatego istnieję nadal na tym forum. Dlatego zapamiętałem uwagę TymomaP, że można uniknąć krytyki przez znalezienie nietykalnych grup wsparcia (Murzyni). Tak być może to działa w Wielkiej Brytanii, tak to nie działa w Polsce dzięki Straży Granicznej.