Kiedyś Quentin Tarantino rozumiał kino. Z tego rozumienia i talentu powstały Wściekłe psy, Pulp Fiction, Jackie Brown. Teraz podjął próbę rozumienia widza, nie wiem, czy ma do tego talent. Próba rozumienia widza to socjologia, dość podrzędna nauka, za mała, aby pomogła zrobić dobry film, czego Django dowodem. Waltz, Jackson i DiCaprio się pobawili na ekranie. Kiedy oni się nie bawili, widz w kinie się nudził. Ale bawili się zbyt rzadko.
Film nudny jak flaki z olejem. Głowa spadła mi na klawiaturę. Nie rozumiem zachwytu.
Prawda jest taka że wszyscy się zachwycili grą Waltza. Dlatego aż tak wysokie oceny. Nawet w profesjonalnych recenzjach piszą że tylko dzięki niemu ten film jest taki dobry. To źle zaczyna świadczyć o Tarantino że ktoś mu ratuje jego cztery litery a sam już się obronić nie potrafi całością jak to było w przypadku Pulp Fiction czy Wściekłych psów.
Moje wrażenie jest takie, że brawura aktorska Waltza była w pakiecie brawura-miałkość scenariusza. Waltz nie ratował filmu, jego rola była wpisana w film jako zasłona dymna. Tu bym doceniał Tarantino.