Fabuła miała potencjał. Gdyby producenci pomieszkali w Afryce choć miesiąc przed realizacją i skorzystali z konsultacji zawodowego myśliwego, to mogłoby powstać coś naprawdę dobrego. Niestety poszli na łatwiznę i w efekcie dostaliśmy kawałek turystycznej Afryki i naiwne sceny polowania dwóch ignorantów, z których żaden nie miał szans na przeżycie nawet jednego dnia.
Do tego rażący błąd "klimatyczny". Gdy Patterson przyjeżdża, w końcu pory deszczowej (historycznie w połowie pory deszczowej), do rejonu Tsava wszystko powinno kipieć zielenią, stopniowo żółknącą aż do Bożego Narodzenia. Tymczasem przez cały film zaserwowano nam listopadowe pejzaże - zielony busz i suchą sawannę.
Całość dobija Douglas swoim stylizowanym, przesadnie amerykańskim, akcentem. Chyba chciał wyjść na "luzaka" a zrobił z siebie bałwana.
Zmarnowano też piękno afrykańskich krajobrazów, zaledwie kilka ujęć panoramy a reszta to same zbliżenia. Film warto jednak zobaczyć dla jednej sceny. W śnie Pattersona pojawia się w dwukrotnie kwiat (końcówka lwiego ogona) w suchych trawach sawanny. Niestety to tylko kilka sekund w blisko dwu godzinnym filmie.