Może powiem tak: pewnie to byłby niezły film, gdyby nie jednen drobiazg: tytuł. Mógłby się nazywać jakkolwiek, np. „Pierwsze wrażenia” i posiadać dopisek: „film LUŹNO nawiązuje do powieści Jane Austen” i wtedy nie miałabym pretensji.Ale ponieważ film nazywa się Duma i Uprzedzenie i aspiruje do miana adaptacji tej powieści- pretensje mam o wszystko. To nie jest ekranizacja- to jest zbrodnia. Karykatura. Przysięgam, jeżeli kiedykolwiek natknę się osobiście na reżysera to zrobię mu fizyczną krzywdę.
Film obejrzałam dwukrotnie i za drugim razem nie zyskał nawet odrobinkę, ale przynajmniej nie popłakałam się ze złości, jak za pierwszym, co uważam za sukces. Popłakała się za to moja przyjacióła, ale to był jej pierwszy raz z tym „dziełem” więc nic dziwnego. Chociaż po alternatywnym zakończeniu, które widziałam wtedy po raz pierwszy odkryłam u siebie nowe pokłady obrzydzenia.
A teraz uzasadnienie moiej opinii, czyli o co mam pretensje:
1.Aktorzy i postacie
-Darcy- koszmar. Zaczynając od wyglądu (idiotycznie naprostowane włosy w czasach, gdy wszyscy obowiązkowo nosili loki, faceci też, rozchełstane, niechlujne ciuchy.) po zachowanie( gdzie ta duma?! Dlaczego przez większość czasu facet ma minę jak zbity szczeniak?). Aktora też nie lubię, ale to już szczegół.
- Lizzy. JA pragnęła aby Lizzy była bohaterką, którą każdy pokocha. Tymczasem Keira Knightley (którą zazwyczaj lubię) zrobiła z niej odpychającą, arogancką, pyskatą, bezczelną idiotkę w dodatku z okropnie wysuniętą szczęką. Szczęka mnie dobiła ostatecznie. Zabito całą subtelność i wrodzoną elegancję Lizzy.
- Pan Bennet- taki dobry aktor a taka słaba rola. Zero polotu i wyrafinowanej ironii postaci książkowej. W ogóle Pan Bennet zachowuje się jakby miał początki Alzheimera. Poprzez okrojenie jego postaci traci się sens tego niezwykłego uczucia łączącego Lizzy z ojcem.
- Pani Bennet- wygląda i zachwouje się jak burdelmama. Nie zachowało się nic z książkowego geniuszu w przedstawienu tej postaci.
- Pan Bingley- dlaczego zrobili z niego debila?! („to znaczy oczywiście umiem...eee...czytać...eee)
- Pan Collins- dlaczego zrobili z niego erotomana? (kazanie, spojrzenia rzucane siostrom Bennet przy kolacji), nic takiego nie było sugerowane w książce.
- Wickham- nie wiadomo o co z nim chodzi. Jego wątek został maksymalnie skrócony na rzecz bezsensownych scen typu huśtwaka w błocie i przez to w ogóle duża część akcji straciła sens. Wickham to kluczowa postać, tutaj zepchnięta na margines i wyskakująca jak Filip z konopii.
2. Scenografia
- Longbourn wyglądające jak chlew
- błoto, brud, biegające po domu wieprze i drób- niezgodne z książką, epoką i zupełnie idiotyczne.
3.Kostiumy i fryzury.
- wszyscy byli rozczochrani
- epokowe pomieszanie z poplątaniem jeśli chodzi o stroje
- tragiczne, szpecące kolory sukien
4.Amerykanizmy
- jak już oświadczyny to albo w deszczu albo o wschodzie słońca bo musi być superefektownie
- Lady Catherine przyjeżdżająca do Longbourn w środku nocy, żeby było dramatycznie. Cóż, że idiotycznie i całkowicie niezgodnie z obyczajami.
5. I jeszcze milion rzeczy, ale już mi się nie chce wymieniać. Ładne są zdjęcia i muzyka, ale to za mało by film uratować.
Ogólnie jest to najbardziej przeze mnie znienawidzona ekranizacja czegokolwiek i w ogóle nie zasługuje moim zdaniem na miano ekranizacji DiU.
ja zrobiłam jak Reiko zamierzał/a .
po filmie - którym byłam zauroczona, poprostu wspaniała historia w cudowny sposób opwiedziana, żałowałam że film był za krótki, ujmujący aktorzy i wogóle - poszłam po książke.
czytam. i lekkie rozczarowanie. jak dla mnie osobiście średni styl napisania... dla MNIE za mało opisów /nie jestem ich fanką ale za mało do pełnego wyobrażenia scen/... no i inni bohaterowie w porównaniu z filmem /fakt, że film pomieszał ciut i skrócił sceny/
więc dokończę czytać, ale to film jest tym który mnie zachwicił
p.s. fakt Darcy w filmie inny niż w książce, ale czy w filmie nie uroczy? choć smutas
Widzę że bardzo ożywiona dyskusja się tu toczy ;) Ja mogę powiedzieć tyle że serial składał się z kilku odcinków i można tam było umieścić wszystkie watki które były opisane w książce i dlatego wszyscy za to go cenią ,jednak film trwa 100 ileś minut i nie można zawrzeć tam wszystkiego co by się chciało bo jest to film. Muszę się zgodzić że bardzo dotkneło mnie zakończenie które w książce najbardziej mi się podobało, te dialogi pomiędzy Lizzy a panem Darcym, jak wszystko sobie wyjaśniali były najlepszym momentem w czytaniu tej powieści. Dlatego jestem zawiedziona że reżyser tak okroił ten koniec który jest tak piękny. Co do odwiedzin Catherine w nocy, hmm wydaje mi się że reżyser poprostu chciał pokazać że była ona tak rozwścieczona tym że Darcy miał by się ożenić z taką panną że zrobiłaby wszystko by odwieść go od tego zamiaru. Ale przyznam że Napewno za czasów JAne Austen takie hamskie odwiedziny w nocy były niedopuszczalne. Co do McFaydena to naprawdę nie można się go czepiać, według mnie dość dumny i wcale nie wyglądał jak jakiś szczeniak. BYł mężczyzną który zasługiwał na żonę z wyższych szczebli a niestety rodzina Lizzy przynosiła jej ujmę. Jak dla mnie rolę zagrał idealnie. Co do Keiry może i była trochę bezszczelna ale przecież w książce niektórzy za taką ją właśnie uważali. Np Catherine powiedziała że jak na tak młodą osobe to wyraża bardzo zdecydowane zdanie na różne tematy itp, uznała ją za arogancką po rozmowie o jej domniemanych zaręczynach z panem Darcym. Jeśli chodzi o serial to Lizzy brakuje tych pięknych oczu ;) W filmie raziło mnie natomiast to że pan collins był niski i nie wyglądał tak jak opisano go w książce. Oczywiście film nie jest ideałem i to jest wiadome lecz zdecydowanie nie można nazwać go gniotem, ludziom którzy nie czytali i nie wnikają zbytnio w książke napewno się spodoba. Ja staram się zadowolić geniuszem samej książki :)
Ah i zapomniałam powiedzieć że oglądając serial miałam takie wrażenie że Lizzy wygląda troszkę za staro. A przecież nie miała skończonych jeszcze 21 lat. Moze nie jest to tak ważne w porównaniu do istoty samego serialu ale mi się nie podobalo. Keira z wyglądu była efektywniejsza
:)
"Co do Keiry może i była trochę bezszczelna ale przecież w książce niektórzy za taką ją właśnie uważali. Np Catherine powiedziała że jak na tak młodą osobe to wyraża bardzo zdecydowane zdanie na różne tematy itp, uznała ją za arogancką po rozmowie o jej domniemanych zaręczynach z panem Darcym. "
Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że wtedy były inne zwyczaje, moralność i ludzkie zachowania często oceniano bardziej surowo. To co dziś uchodzi za normalne, wtedy mogło być uznane za niegrzeczne, np. zbytnia bezpośredniość, samowolne przedstawienie się komuś itp. To, co wyprawiała Lizzy-Keira nie mieści się w dopuszczanych w tych sferach normach. Jeżeli chodzi o stosunek Lady Catherine do Lizzy, to jest on specyficzny, spowodowany zarówno usposobieniem Lady, jak i stosunkiem sfer wyższych do niższych. Lady Catherine nie była przyzwyczajona, by ktoś otwarcie się z nią nie zgadzał i sprzeciwiał oraz nie czuł wobec niej respektu (lub respekt udawał, bo raczej Darcy czy Fitzwilliam się jej nie bali tak na serio). A tu nagle pojawia się taka osoba, i nie dość, że tyle lat młodsza, to jeszcze będąca tak znacznie niżej w hierarchii społecznej. Dlatego w oczach Lady Catherine Lizzy była bezczelna i arogancka. Jednak same wypowiedzi Lizzy takie nie są - wyraża swoje zdanie grzecznie, choć zdecydowanie. No, chyba że ten film znowu jest "interpretacją" - spojrzeniem na Lizzy oczami Lady Catherine... Wtedy bezczelność Lizzy jest uzasadniona. Lecz oczywiście wszyscy wiemy, że nie jest to Lizzy widziana przez Lady, więc jej bezczelność jednak uzasadnienia nie ma.
A co do oczu Jennifer Ehle - to akurat nie wiem, z jakiego powodu jej oczy nie są ładne ;). W sumie gdy się zastanowiłam, to trudno mi zdefiniować brzydkie oczy, no może gdyby były z zezem, podkrążone, opuchnięte, zbyt blisko lub szeroko osadzone - akurat w tym przypadku nic z tego nie wchodzi w grę. Lizzy Jennifer Ehle ma oczy ciemne, błyszczące i pełne ekspresji, czyli nie odbiegające od oczu Lizzy książkowej. Może Ehle nie ma dużych oczu, ale w książce nie ma mowy o tym, że oczy Lizzy miały być duże - wiem, bo sprawdziłam :). Są tylko wyrażenia "fine eyes" i "beautiful expression of her dark eyes".
Heh wcale nie twierdze że Lizzy-Jennifer miała zeza itp ;p Poprostu czegoś mi w nich brakuje. W czwartek
oglądałam ostatni odcinek DiU na TVN style, bo wszystkich niestety nie widzialam, uznalam ze jej oczy w
sumie mozna i uznac za ładne ;) Jednak co mi tam nie pasowalo to to że Jane jest taka brzydka i ma jakies
dziwnie grube plecy co w zestawieniu z jej małą głową czyni jej szyje kosmiczna ;P Pewnie zaraz ktos powie
ze wtedy byly inne gusta co do kobiet itp ale przeciez ludzie rodzili sie tacy sami jak teraz i chyba wiedziano
co to jest proporcjonalnosc, a cialo Jane jest nieproporcjonalne do jej glowy. Moze to nie jest takie wazne
jednak spodziewalam sie ze Jane będzie ładniejsza od Lizzy, tymbardziej że w ksiażce była ślicznotką, a w
serialu nie dosc ze wszystkie siostry sa brzydkie (mimo ze w ksiazce mowiono ze byly ladne) to Lizzy
zdecydowanie jest najpiekniejsza z nich wszystkich. Pozatym calosc tego serialu wydaje mi sie lekko zbyt
nudna. Moze i nie potrafie ocenic tego bez żadnej stronniczosci bo najpierw ogladalam film i to on tak na
mnie wplynal ze przeczytalam ksiazke a potem inne powiesci Jane Austen. Oczywiscie nie zgadzam sie z
wieloma rzeczami ktore mialy miejsce w filmie jednak serial jest taki zwykly a Lizzy wydaje sie w nim niewinna
i taka smutna wiecznie. Gdybym jako pierwszy poogladala serial to watpie ze mialabym taka ochote na
przyczytanie ksiazki, a ona przeciez jest tak ciekawa i tak napisana ze ma sie ochote przeczytac ja odrazu do
konca zeby wiedziec co sie stalo dalej, jak sie konczy itp itp.
Proponuje zeby nagrano nowa produkcje ciekawa jak film i zgodna z trescia jak serial ;P
"Heh wcale nie twierdze że Lizzy-Jennifer miała zeza itp"
A ja wcale nie twierdzę, że Ty tak twierdzisz ;). Po prostu nie wiem, dlaczego oczy Ehle nie były ładne i się zastanowiłam, jakie oczy zdefiniowałabym jako nieładne. Bo ja nawet miło całej antypatii do Keiry nie powiem, że ma brzydkie oczy, jedyne co mam do zarzucenia to brak wyrazu, ale dla mnie cała Keira jest bez wyrazu, ale już nie będę o tym pisać, bo to nie temat o Keirze ;).
"Proponuje zeby nagrano nowa produkcje ciekawa jak film i zgodna z trescia jak serial ;P "
A ja proponuję, by już "Dumy" nie nagrywał nikt, bo to się zrobi nudne. Jeżeli chodzi o Austen to wolałabym porządną ekranizację Mansfield Park, lub kinowe Opactwa i Perswazji (choć pewnie by mi się nie podobały, bo doszłam niedawno do wniosku, że nie lubię kinowych ekranizacji Austen, to chętnie bym zobaczyła, jak by to zrobili).
A co do filmowej "Dumy" - może i jest dla niektórych bardziej ciekawa niż serial, jednak by uzyskać tą "ciekawość" trzeba było odejść od klimatu powieści i realiów epoki. Ja cenię jednak to drugie (a przy okazji wersja wierniejsza jest dla mnie ciekawsza).
Zgodzę się z tobą że najlepiej gdyby nie było ekranizacji powieści Jane Austen. Nawet dlatego że gdy czytam jakąś powieść to poprostu automatycznie włacza mi się wyobraźnia, wyobrażam sobie jakby wyglądała dana postać itp. A gdy np czytam DiU to czytając imię Lizzy odrazu widze obraz Keiry czy Jennifer i to uniemożliwia mi samodzielne rozmyślanie nad powieścią ;P heh dlatego postanowiłam że już nie ogladam żadnych filmów o książkach Austen, miałam chrapke na Emme którą własnie czytam ale chyba raczej nie bedę oglądać ;)
p.s jedyne co chciałabym zobaczyć to Zakochana Jane o samej Jane, niestety jeszcze tego nie oglądałam a bardzo ciekawi mnie jej historia
"Zgodzę się z tobą że najlepiej gdyby nie było ekranizacji powieści Jane Austen."
Z tym że ja tak nie uważam ;). Chodziło mi tylko, że wystarczy ekranizacji "Dumy". Ja lubię ekranizacje, a moje ulubione odpowiadają mojemu wyobrażeniu, a nawet jeżeli nie odpowiadają całkowicie, to są na tyle dobre, że bez problemu przyswajam sobie wizje twórców i nie przeszkadzają mi w przyswajaniu powieści. Nie lubię tylko, gdy ktoś stara się "ulepszyć" to, co napisała Jane, sprowadzając jej powieści do romantycznych opowiastek, czego najgorszymi przykładami są właśnie "Duma" 2005 i "Perswazje" 2007.
"jedyne co chciałabym zobaczyć to Zakochana Jane o samej Jane, niestety jeszcze tego nie oglądałam a bardzo ciekawi mnie jej historia"
Nie polecam. W Zakochanej Jane niewiele jest prawdziwej historii Jane. Ale jeżeli chcesz obejrzeć film w stylu "Dumy" 2005 i po prostu popatrzeć na ładnych ludzi i kostiumy i się trochę powzruszać, a następnie smucić się, że "ach jaka szkoda że Jane nie wyszła za mąż", to jak najbardziej.
Jeszcze jeśli chodzi o to że pod koniec filmu Keira wyszła na to pole taka roznegliżowana (bo ktoś tu o tym wspominał:) to przecież ona nie zrobiła tego specjalnie , nie wyszła specjalnie w tej swojej sukienczce w której śpi specjalnie żeby zobaczył ją Pan Darcy. Nie mogła spać więc wyszła się przejść, niewiedziała że będzie tam Darcy, więc o to sie chyba nie mozna czepiac. Oczywiscie nie było to zgodne z książką, ale wydaje mi się że nawet gdyby to nikt by o niej tak nie pomyślał jak o łatwej panience skoro wyszła niedaleko domu o takiej porze i nie miała zamiaru nikogo spotkać ;)
Wybacz, ale to co tu napisałaś jest po prostu śmieszne :D :D :D Gdy panienka nie mogła spać, to prędzej siadała w swoim pokoju przy kominku i patrzyła w ogień, niż szła w koszuli nocnej na pole. A jako że zbliżał się świt, ktoś mógł być na polu lub w okolicach (w końcu żeby na to pole dojść musiała kawałek się przejść), choćby robotnicy rolni idący pracować czy służba Bennetów. Wiem, że to co piszesz wydaje się dla Ciebie rozsądne i logiczne, jednak jest to myślenie pod kątem naszych czasów i obyczajów. Spójrz na to inaczej - gdy Elizabeth chciała iść do chorej siostry do Netherfield, dla jej matki wydało się to być nieodpowiednie, podobnie dla sióstr Bingley'a, które razem z Darcym krytykowały również to, że Lizzy była rozczochrana, zgrzana i miała brudną halkę - a Lizzy miała powód, by iść tak daleko, był dzień, była odpowiednio ubrana itd. Więc pomyśl, co dopiero by pomyślano o pannie, która wymyka się z domu nad ranem, niekompletnie ubrana, nieuczesana, i to bez rozsądnego powodu. Naturalnie, można by sobie dopowiedzieć, co Ty zrobiłaś, że co za różnica, i tak nikt o tym nie wiedział, jednak Lizzy była świadoma, co jest odpowiednim zachowaniem, a co nie, i nawet świadomość tego, że nikt się nie dowie, nie sprawiłaby, że dobrze wychowana panna nagle zaczęła by robić coś, co jej nie przystoi.
Rozumiem Ciebie, tylko chce w jakiś sposób usprawiedliwić reżysera, bo tak myślę że nie mógł tak poprostu zignorować ważnych realiów tamtego świata .. ? Ale chyba jednak to zrobił
Jezeli o mnie chodzi, to dużo bardziej podobała mi się Keira w roli Lizzy. Była taka naturalna. Pasowała do mojego wyobrażenia panny Bennet. Aktorka z serialu BBC jest za stara (brak jej dziewczęcości), choć nie przeczę, że ma niesamowity, czarujący uśmiech;).
Ciężko mi powiedzieć coś o panu Darcym. Colin Firth jest z pewnością świetnym aktorem, ale ja szczerze nie lubię. Nie wiem dlaczego, po prostu działa mi na nerwy za każdym razem, gdy widzę go na ekranie. Matthew może nie odpowiada mojemu wyobrażeniu o Darcym, ale nie uważam, że źle zagrał. Dodam jeszcze, że ma przepiękny, niski głos, a ja mam coś takiego dziwnego, że zwracam zawsze uwagę na głos;)
Za największy niewypał uważam pana Bingley'a. Zachowuje się jak niedorozwój. Pani Bennet jest dokładnie taka, jaką sobie wyobraziłam - głośna, głupia i nerwowa, czyli IDEALNA. O wiele lepsza od tej poprzedniej, z serialu BBC. Siostry Elizabeth też są dopasowane - szczególnie błysnęła dziewczyna grająca Lidię.
Mam dziwne wrazenie, że Rupert Friend grający Wickhama dostał tę rolę tylko dzięki temu, że prywatnie to chłopak Keiry - był beznadziejny, bezbarwny i nudny (jego kreacja wcale nie jest winą zmienionego scenariusza).
Donald Sutherland zagrał tak sobie, ale szczerze mówiąc to nie miał czego grac. Pan Collins świetny - ot, taki cwaniaczek wiecznie kombinujący, komu by się przypochlebic.
Drób i świnie na podwórku Bennetów były mocną przesadą.
Największym plusem filmu była zdecydowanie muzyka - oczarowała mnie kompletnie. Mam w związku z tym małą prośbę - jeżeli ktoś wie, jak nazywa się utwór, który leci, gdy Lizzy czeka pod drzwiami biblioteki ojca na Darcego (już pod koniec filmu), to niech napisze tytuł.
Zgadzam się; to zbrodnia na wspaniałej książce. Nic nie pozostało z jej klimatu. Ta niby Lizzy w wykonaniu Keiry zachowuje się jak dziwka. Gdzie tu jakieś uprzedzenie, przecież szczerzy się od pierwszej chwili do tego pożal się Boże Darcy'ego. A sam Darcy? Wystraszony pajac. Dno. No, powiedzmy że jest to filmik dla nastolatek, które nigdy nie przeczytają zadnej powieści Austen. Albo dla wielbicielek Shreka i facetów latających w powietrzu i chodzących po pionowych ścianach.
Ehhh dla mnie ten film to kpina...Uwielbiam książkę za to w jaki sposób przedstawione są postacie i jakim językiem się posługują...jest wersja tego filmu nawet boliłódzka i o wiele przyjemniej się ją ogląda niż to badziewie...niech nie nazywają tego w ogóle ekranizacją bo to jest poniżenie dla tej książki i autorki. Ogólnie rzecz biorąc powycinali większość istotniejszych fragmentów książki sprowadzając to do banalnego romansidła z lekką nutką humoru.
zgadzam się z autorką tematu. ogromnie mnie raził chlew praktycznie w domu Bennetów. Elizabeth chodziła ciągle w jakichś szmatach i tylko raz na bal byli wszyscy porządnie uczesani. Nie komentuje durnoty sceny na polu o wschodzie słońca... po pierwsze: też mi zbieg okoliczności że się spotkali w szczerym polu o świcie, po drugie: panna w tamtych czasach nie łaziłaby nie w pełni ubrana, rozczochrana sama po polu..
Najbardziej drażniący był jednak Pan Darcy... gdzie ta duma? Darcy powinien sprawiać niemiłe wrażenie, jako człowiek chłodny, dumny. a tutaj jak tylko się zobaczy pana darcy'ego to widzi się jego zagubioną, nieśmiałą minę co sprawia że staje się sympatyczniejszy bo jak tu nie lubić ciepłych klusek. Pan Wickham przeleciał przez film jak struś pędziwiatr i nawet widz nie zdąży go polubić, pożałować że darcy wyrządził mu krzywdę a później rozczarować się i zobaczyć jaki był on obłudny i jak nie zasługiwał na sympatię. bo pana wickhama prawie w filmie nie ma.
Z pana Bingleya zrobili trochę przygłupka, ale jest do zaakceptowania moim zdaniem:) Do pana Collinsa nie mam żadnych zastrzeżeń:) Podobała mi bardzo Lady Catherina chociaż pomysł odwiedzin w nocy jest bezsensowny. Muzyka stanowi duży plus, ale niestety faktycznie to nie wystarczy... ogólnie kiepsko...
Zgadzam się z twórcą/czynią tematu i dołączam moje łzy bezsilności wobec hollywoodzkiej miernoty. Jane Austen bidulka miała szczęście, że tego nie zobaczyła. Jeśli ktoś zna choć ociupinkę realia tamtej epoki, to po takim filmowym wstrząsie musi uronić łzę...
BBC górą.
BBC górą! Przestańcie w końcu... A niby skąd możesz wiedzieć że Jane Austen by się załamała.?
a jednak BBC gora - Firth nie gra Pana Darcy'ego, on JEST tym sztywnym, dumnym, na wskrosc zgodnym z epoka Panem Darcy czy ktos sie z tym zgadza, czy nie... bo jesli jego wizja tak przesladowala Helen Fielding, ze az powstala Bridget Jones...??? ;]
,, czy ktoś się zgadza czy nie''
cóż, nie dajesz ludziom wyrazić ich własnej opinii..
przepraszam, jesli odebralas to jako narzucanie swojego zdania ogolowi, nie mialam nic takiego na mysli... sformulowanie to mialo w zamysle oznaczac, ze DLA MNIE Colin JEST Panem Darcy, i z ta opinia mozna sie zgodzic lub nie, wedlug wlasnego odczucia... pozdrawiam :)
film ogolnie mi sie podobal... co do pierwszej wypowiedzi calkowicie zgadzam sie z podpunktem 1)Lizzy i 4) ale akurat Darcy w tym flmie mi sie podobal...
Zgadzam się z całego serca z autorką wątku i wszystkimi, którym film się nie podobał. To porażka od początku do końca. Tego nawet nie można nazwać ekranizacją - to jakaś groteska. Jedyne co mi się podobało to naprawdę ładne zdjęcia, ale nic poza tym. Choć pewnie już wszystko było tu powiedziane, nie mogę się oprzeć i wypunktuję wszystko, do czego mam zastrzeżenia. Muszę jakoś odreagować.
*Pan Darcy - sprawia wrażenie jakby pilnie potrzebował antydepresantów. Zero dumy, wyniosłości, nic. Podczas pierwszych oświadczyn prawie się popłakał. Najgorsze jest to, że chyba takie było założenie twórców filmu! Już na pierwszym balu Lizzy stwierdza, że Darcy wygląda nieszczęśliwie (czy wręcz żałośnie). W tym wypadku tytułowa "duma" traci rację bytu.
*Lizzy - co oni z nią zrobili? Nie rozumiem, jak mogli wybrać do tej roli kościstą i płaską jak deskę Keirę Knightly z wadą zgryzu. Lizzy miała być ładna, a zgodnie z kanonem piękna, jaki wówczas obowiązywał, ta filmowa zostałaby uznana za okropne brzydactwo. I jej zachowanie, litości! Zdaje się, że żywość jej charakteru i poczucie humoru miała się wyrażać poprzez idiotyczne chichotanie (i to bez powodu) i brak dobrych manier. Z drugiej strony mamy długie (za długie) sceny podczas których wpatruje się w dal zadumana (pewnie po to by pokazać jaka jest głęboka i myśląca). Strasznie to wszystko łopatologiczne i mało strawne.
*Wickham - czyli gdzie był jak go nie było? Ciężko o nim cokolwiek powiedzieć, ale wiem jedno - miał doprawdy uroczą niebieską wstążkę na włosach. Jak kucyk Pony. To nic, że w książce był jedną z najważniejszych postaci, scenarzysta musiał wiedzieć co robi.
Albo i nie.
*Bingley - miał naprawdę dziwne włosy. I zrobili z niego przygłupa. Ale przynajmniej umiał czytać! (ale nie za często, chyba go to męczyło)
*Pan Bennet - wygląda jak dziad spod kościoła. Zachowuje się jak sklerotyk. Zabrali całą esencję tej postaci - ironiczny humor, inteligencję i dystans do świata. Już nie wspominając o jego więzi z Lizzy. Pewnie to że się popłakał na końcu miało starczyć za całą ich relację.
*Świnia biegająca po domu. Wybrudzone i obdrapane ściany. Drób pałętający się przed drzwiami. Brud, smród i ubóstwo. Bardziej przesadzić nie mogli, chyba że Bennetowie mieszkaliby w lepiance i jedli na okrągło ziemniaki wykopane z pola.
*Pierwszy bal. Bardziej przypominający dyskotekę biorąc pod uwagę ten ścisk i to, że chyba wszyscy nieźle popijali. Klimat taki z lekka remizowy.
*Lidia i Kitty aka Kitty i Lidia - nadal nie wiem która jest która bo kompletnie zlały się w jedno.
*Mary - ładniejsza od nich dwóch razem wziętych.
*Ubrania - najczęściej niechlujne i wymieszane z różnych epok (a ta suknia bez rękawów panny Bingley?!).
*Fryzury - albo niechlujne albo dziwnie wystylizowane (patrz Darcy i Bingley).
*Niepotrzebne sceny - kazanie pana Collinsa (?), Lizzy oglądająca gołe klaty marmurowych rzeźb (??), Bingley ćwiczący z Darcym oświadczyny (???).
*Efekciarstwo - tu strugi deszczu, kolumny i widoczki za plecami, tam pole i wschód słońca, a gdzie indziej wizyta lady de Bourgh w środku nocy. Bo co, inaczej byłoby nudno?
*I mała perełka - alternatywne zakończenie ("mrs Darcy, mrs Darcy, mrs Darcy, mrs Darcy" razy nie wiadomo ile - chyba czekali na odruchy wymiotne u widzów). Nie wiedziałam, że można się stoczyć jeszcze niżej, ale oni tego dokonali.
zgadzam się z opinią twórczyni wątku i osoby, na której posta odpowiadam!
moją przygodę z twórczością Jane Austen rozpoczęłam od filmu z 2005 r. i spodobał mi się; dopiero po nim zobaczyłam serial A.D. 1995 (dziękuję, mamo!) i przeczytałam książkę. moim zdaniem film z Kierą i Matthew jest naprawdę ładny i udany, jako samodzielna, odrębna historia; jednak jako adaptacja, ekranizacja czy cokolwiek, co powołuje się na książkę Austen, jest absolutną obrazą majestatu!
1. Darcy - słooodki w filmie, uroczy, nieśmiały chłopak; jednak Darcy nie jest ani nieśmiały, ani uroczy ani tym bardziej słodki! jest taki jak w kreacji Firtha - bardzo dumny, bardzo przystojny, bardzo niechętnie okazujący uczucia obcym. i zmieniający się, której to metamorfozy nie widać w filmie (bo moim zdaniem jej tam nie ma)
2. Elżbieta - doceniam talent aktorski Kiery Knightley, jednak jej Lizzy to nie Lizzy z DiU; jest inteligentna, jest wygadana, ale nie tak jak powinna być nieco zbyt swobodna, ale dobrze wychowana panna; zbyt amerykańska, choć Kiera jest Brytyjką! i niestety nie pasuje mi jej wygląd. raczej nie powinno oceniać się aktora po wyglądzie, ale jego fizys również buduje rolę - Kiera jest za chuda (gdzież podziała się Elizabeth z 1 cz. POTC?)i, jak pisze użytkownik wyżej, za często chichocze. Elizabeth śmiała się, i owszem, ale chichotkami były Kitty i Lidia
3. Wickham - "konik Pony" - dokładnie z tym mi się skojarzył; galopem przebiegł przez film. znaczenie tej postaci, która wprowadziła zamęt w rodzinne życie Darcy'ch, w serce Elizabeth, jej relacje z Darcy'm, a w końcu prawie stała się przyczyną upadku Bennetów, pojęłam dopiero po przeczytaniu powieści. wątek zaniedbany karygodnie.
4. Lidia - głupiutka tak samo jaki i w książce, ale jej postać rzeczywiście traci na indywidualności; wiele z dramatyzmu jej sytuacji znika w filmie, z powodu ograniczenia wątku Wickhama - po prostu nie dociera do widza w pełni, w jaką kabałę wpakowała się głupia małolata
5. pan Bennet - Donald Sutherland to wg mnie najlepszy aktor w filmie; stworzył swojego pana Benneta, który jednak nie bardzo przypomina tego powieściowego; jest mało elegancki, mało zniechęcony, mało pogodzony z losem; jego ojcowskie uczucia dla Lizzy są, ale raczej symbolicznie (ten płacz na końcu mnie zirytował, nie wzruszył)
6. Bingley - nie był intelektualistą, ale nie idiotą! wyrażam sprzeciw. nie wiem, dlaczego zrobiono z niego przygłupka
7. Jane - jedyny punkt, w którym film jest lepszy od serialu; nie podoba mi się kobyłkowata twarz aktorki, to wszystko; Rosamund Pike jest prześliczna i ma w sobie ten spokój, który charakteryzuje Jane
8. pan Collins - w serialu Collins jest szczurowaty, ale ma te ohydne tłuste włosy na czole i obrzydliwą uniżoną pompatyczność, co odpowiada pierwowzorowi; natomiast filmowy Collins to nie jest taka katastrofa - jest nawet przystojny, wygląda jak człowiek, a nawet jego "erotomańskie" zapędy o których ktoś pisał, nie są takie wcale odrażające.
9. Longburn - Bennetowie nie byli bogaci, mieli w rodzinie kupców, ale po domu nie plątały im się świnie!!! problemem rodziny nie była bieda (żyli dostatnio, mieli służbę, panny NIE chodziły boso i nie kręciły się na huśtawkach nad kałużami błota), a brak odłożonych dużych pieniędzy na posagi i niepewna przyszłość. bądźmy szczerzy - nawet w powieści Austen wielki posiadacz ziemski Darcy nie ożeniłby się z wieśniaczką
10. GRZECH GŁÓWNY - EFEKCIARSTWO - niemal wszyscy krytykujący film o tym piszą, ale trudno się dziwić, gdyż naciąganie niektórych scen aż kłuje w oczy.
*Oświadczyny w deszczu!? Niesłychane dziwo, które jednak idzie jakoś przeżyć; choć oświadczyć się młodzieniec jeździł jednak elegancko, na koniu, w najlepszym surducie i do domu panny, a nie ganiał się z nią po deszczu
* Lizzy wystawała nad przepaściami z zacięciem przyszłej samobójczyni; nikt przy zdrowych zmysłach nie stawałby nad urwiskiem, nawet (a zwłaszcza) bardzo inteligentna młoda dama
* drugie oświadczyny to kiks nad kiksy; piękna scena, fakt, ale nie w powieści z przełomu XVIII i XIX wieku; szlachcianka łażąca po polach!? nad ranem!? sama!? w koszuli nocnej i jakiejś szmacie!? aha, i oczywiście na taki sam pomysł wpadł dystyngowany, od dzieciństwa nauczony pańskości i rozsądny magnat... nonsens do kwadratu! w serialu to było, tak jak w książce, dużo bardziej naturalne. oświadczyny podczas spaceru w słoneczny dzień też moga być romantyczne! nie potrzeba zachodu słońca/wschodu słońca/burzy/śnieżycy/czarnej nocy
*scena końcowa - to było śliczne, romantyczne i urocze, ale to nie była Duma i Uprzedzenie! tak się mogła zakończyć komedia romantyczna z Meg Ryan, ale nie powieść Jane Austen
Większość tych błędów, zaniedbań i wypaczeń, wynika z ograniczonego czasu trwania filmu (serial daje większe pole do popisu), jednak głównym grzechem twórców filmu z 2005 r. było pozmienianie charakterów głównych bohaterów, wprowadzenie scen nijak nieprzystających do realiów epoki i zrealizowanie filmu na modłę hollywoodzką czyli: romans, efektowne sceny i łopatologiczność.
jako "scenę końcową" miałam na myśli alternatywne zakończenie dla amerykańskiego rynku
"Tego nawet nie można nazwać ekranizacją" i słusznie, bo nią nie jest. Film jest adaptacją ergo scenarzyści mogli potraktować książkową fabułę całkiem dowolnie. Nie jest to przecież arcydzieło literatury światowej.
"Podczas pierwszych oświadczyn prawie się popłakał." to dziwne... mnie się wydawał wściekły i zawiedziony.
"*Wickham - czyli gdzie był jak go nie było?" a no film trwał dwie godziny, wszystkiego się tu wsadzić nie da.
"*Pan Bennet - wygląda jak dziad spod kościoła. Zachowuje się jak sklerotyk. Zabrali całą esencję tej postaci - ironiczny humor, inteligencję i dystans do świata. Już nie wspominając o jego więzi z Lizzy. Pewnie to że się popłakał na końcu miało starczyć za całą ich relację." dla mnie był dużo lepszy niż aktor serialowy.
"*Niepotrzebne sceny - kazanie pana Collinsa (?), Lizzy oglądająca gołe klaty marmurowych rzeźb (??), Bingley ćwiczący z Darcym oświadczyny (???)."
ta ostatnia scena byla świetna, a i w książce Lizzie podziwia dzieła sztuki (co prawda kolumny", a kazanie pokazuje, że pan Collins był nudny (i znowuż nie da sie wszystkiego przedstawić tak jak w książce, są ograniczenia czasowe)
"*Efekciarstwo - tu strugi deszczu, kolumny i widoczki za plecami, tam pole i wschód słońca," zawsze myślałam, że to się nazywa pięknymi plenerami. I zawsze jest atutem filmu.
Mi się i książka i film podobał. Uważam że aktorzy są bardzo dobrze dobrani do ról. Praktycznie mogę powiedzieć że ten film pokazuje Dume i Uprzedzenie taką jaką sobie wyobrażałam czytając książkę. ;)
Mi ten film tak średnio się podobał z 1995 roku mini-serial był lepszy. Aktorzy grali bardzo fajnie, bardzo fajnie ujęte sceny, aktorzy pasowali do epoki w którym toczy się akcja książki. Jennifer i Colin świetnie odegrali swoje role. Film 2005 roku był taki średni, nie odnosi się za bardzo do filmu, ale były też sceny, które mi się bardzo podobały np: pierwsze oświadczyny pana Darcy 'ego albo jak Fitzwilliam pomaga wejść Elżbiecie do powozu. Jednak niektóre sceny były zbędne, już wcześniej je wymieniano. Keira jest bardzo dobrą aktorkę, ale moim zdaniem nie pasowała tak dobrze do roli Lizzy jak pani Ehle.
""Tego nawet nie można nazwać ekranizacją" i słusznie, bo nią nie jest. Film jest adaptacją ergo scenarzyści mogli potraktować książkową fabułę całkiem dowolnie. Nie jest to przecież arcydzieło literatury światowej."
Ależ jest! W kanonie klasyki anglojęzycznej to jedna z dziesięciu najważniejszych książek.
Moim zdaniem film słabiutki, choć mógłby ujść za jedną z komedii romantycznych w stylu Meg Ryan. Tylko rzeczywiście tytuł powinien być inny. Gdyby ktoś przedstawił Annę Kareninę jako głupiutką chichotkę to krytyka by grzmiała. To nie jest luźna adaptacja. Ten film nie ma żadnego ważnego przekazu czy ciekawej autorskiej interpretacji. To po prostu takie romansidło, a z książką ma tak niewiele wspólnego, że jest ujmą dla niej raczej niż reklamą. Więc inny tytuł załatwiłby sprawę, tak jak ta wersja z 2003, która wcale nie jest gorsza niż ten film, a pana Collinsa ma nawet lepszego.
Nie krzywdź proszę Szekspira czy Byrona zestawieniem z Jane Austen. Jej ksiażki to (w większości) świetnie napisane romanse. Jej książki są ważne, bo pokazują mentalność ludzi z początku XIX wieku, ale nie są jakimś milowym krokiem w historii literatury.
Nabokov umieścił Austen w wąskim gronie twórców literatury światowej, takich jak Kafka, Joyce czy Proust. Wg Zizka Austen jako jedyna w XIX w wprowadziła filozofię Hegla do literatury pięknej. Trochę innych komentarzy znajdziesz tutaj:
http://www.themorgan.org/video/austen.asp
Miejsce Austen w koronie literatury anglojęzycznej jest dawno ustalone. To, że dla Ciebie jej książki to nic więcej niż romanse to już Twój problem.
Ja powiem szczerze - pierwszy raz obejrzałam ten film przed przeczytaniem książki i serialem. I podobał mi się całkiem. Później był serial. Zakochałam się. No i siłą rzeczy książka. Cudowna. Ostatnio włączyłam filmową wersję... I nie byłam w stanie jej oglądać. Wszystkie te postaci wydały mi się ekstremalnie niedopasowane. Jestem wierna wersji z 1995 z moim ukochanym Colinem Firthem jako Panem Darcy :)
I zgadzam się, że ten film nie powinien się nazywać 'Duma i uprzedzenie' - zamiast tego może np. 'Apatia i pyskatość'?=]
Zgadzam się w stu procentach z założycielką tematu.Moje pierwsze odczucie po obejrzeniu filmu to było pytanie:po co go zrobiono? Moje szanowne przedmówczynie napisały juz tak duzo,że nie będę się powtarzać ale dodam coś od siebie:
1)scena gdy Lizzy i Darcy tańczą i nagle sala pustoszeje,wogóle niepotrzebne.Chyba nikt o tym jeszcze nie napisał.
2)Na Darcy'ego patrzeć w tym filmie nie mogę.Już o niebo lepszy był Elliot Cowan w Lost in Austen.
3)Bingley 2005=Walduś Kiepski
Pozdrowionka dla fanek serialu!
Trzeba przyznac, że w wersji z 1995 roku także nie przypominał lotnego młodzieńca! Bingley to chyba najbardziej pokrzywdzona postac w filmie.
W swojej wcześniejszej wypowiedzi nie napisałam nic o zakończeniu (tym z wersji DVD)...Chociaż, co to by pisac...Szkoda słow. Prawdziwa perełka! Nie wiedziałam, czy śmiac się, czy płakac.
Odświeżę trochę temat, choć nie wiem, czy jeszcze jest sens. Wywiązała się tu ciekawa dyskusja - interesująco byłoby do niej dołączyć ;).
Filmową wersję DiU oglądałam już 3 razy (dziś akurat zdarzył się ten trzeci) i z każdym następnym seansem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to po prostu farsa, a nie film.
Naprawdę - próbowałam znaleźć jakieś plusy. No i znalazłam, ale to zupełnie indywidualne - mające związek raczej z moim gustem estetycznym, a nie wiernością książce. Tak sobie próbuję tłumaczyć, dlaczego jeszcze czasami oglądam ten film :P. Otóż wprost urzekła mnie swoją osobą Rosamund Pike w roli Jane - jest prześliczna, aż chce się na nią patrzeć, osobiście strasznie żałuję, że jest jej w filmie tak mało - oraz o dziwo Simon Woods w roli Pana Bingleya. Prawda - jego postać została potraktowana po macoszemu, zrobiono z niego kompletnego idiotę, ale widać twórcy chcieli mu na siłę nadać jakiś skrajny charakter, żeby każdy "ciężko kapujący" (czyt. typowy Amerykanin) odbierał go w ten sam sposób - kretyn, ale uroczy. Powiem szczerze, że ta para i ich historia, w filmie zafrapowała mnie bardziej od pary głównej. Widać zwykłe oświadczyny, tradycyjne "na kolanie" też mogą się wydać romantyczne, może nawet bardziej niż takie przy zachodzie słońca w zupełnym negliżu.
O la Boga, wszystko na NIE i nie. "P&P" uważam za świetnie zrobioną adaptację. Keira była zjawiskowa. To jak wycieniowała postać Lizzy było warte nominacji do Oscara. Jeśli chodzi o pana Darcy'ego to dla mnie tylko Colin Firth :)
Podsumowując: zirytował mnie nie film- a Twój nabrzmiały komentarz.
Biada filmom które rozminą się z naszymi wyobrażeniami o opisanych bohaterach, biada aktorkom i aktorom, którzy wyglądają inaczej niż Nasze postacie z książek. Film odziera powieści z ich niedosłowności a bohaterom nadaje wyraźny kształt, twarz, głos, mimikę. Cóż z tego, że bawi nas gestami, spojrzeniami, widokami i muzyką, skoro już nie jest to Nasza powieść, nie Nasi bohaterowie.
Szybko się wytłumaczę - dawno, dawno temu, oglądałem serial z 1980 (w telewizji!) i wypożyczyłem książkę, którą przeczytałem w samochodzie ojca, czekając w kolejkach po benzynę (na kartki). Bardzo byłem ciekawy jak się ten serial skończy i nie mogłem czekać przez kolejny tydzień. Ani do książki, ani do serialu już nie wracałem ale mam do nich sentyment. Film z 2005 wypożyczyłem przypadkiem, bardzo mi się podobał, co jest rzeczą gustu, ale muszę, muszę wspomnieć o bardzo, bardzo ładnych zdjęciach:
- Lizzy nad stawem i łabędzie (po odrzuceniu Collinsa)
- kolacja u Lady Catherine, scena zasiadania do stołu
- herbatka po posiłku, za chwilę Lizzy zostanie poproszona o grę na 'Piano Forte'
- pałac Chatsworth od strony stawu (to chyba bardzo rano) a zaraz sufit w hallu
- scena kiedy Darcy słucha grającej siostry, za chwilę wejdzie Lizzy z ciotką i wujkiem
Film trafia do mojej kolekcji a miłośników książki serdecznie pozdrawiam i życzę adaptacji która spełni ich oczekiwania.
Mi się ekranizacja bardzo podobała. Nie wiem dlaczego tak się przyczepiasz do wszystkiego. Nie da się wszystkiego zrobić idealnie, zgodnie z książką. Nie zgadzam się co do postaci Darcy'ego i Lizzy, dla mnie były one takie jak być powinny :)
W większości zgadzam się ze spin_girl, obsada mnie też rozczarowała,zwłaszcza dwoje głównych bohaterów. Uwielbiam książkę i ekranizację BBC, i dla mnie będzie ona niedoścignionym wzorem:)Jednak ta wersja nie jest do końca zła, myślę, że postawiono tu głównie na to, żeby wszystko wyglądało pięknie i przyjemnie i tak też jest. Plenery zapierają dech w piersiach a kostiumy, choć nie zawsze zgodne z epoką, prezentują się świetnie. I to, co kocham w tym filmie, to muzyka - soundtracku Dario Marianelliego mogę słuchać godzinami.Skromna, elegancka, i doskonale wykonana i wkomponowana w obraz, choćby dla niej warto obejrzeć ten film:)
Przeczytałam wszystkie wątki i muszę stwierdzić,że wypowiadający
krytycznie zachowują się jakby byli ekspertami w dziedzinie historii
tamtych czasów. Traktują wyszukiwanie różnic jak jakąś prywatną wojnę w
obronie czci Jane Austen.
Ja oglądając film nie doszukiwałam się szczegółów na nie, gdybym tak
robiła to z pewnością bym sobie zepsuła każdy film który oglądam. Czy wy
nie potraficie po prostu obejrzeć filmu dla przyjemności a nie dla
doszukiwania się jakiś nieistotnych szczegółów.
Osobiście uważam że wersja BBC jest dobrą ekranizacją książki,ale ona ma
z 6odcinków, nie można wszystkiego przedstawić w 2h filmie. Niektóre
sceny były okrojone,a uważam rzadko zdarzają się osoby oglądające ten
film nie znające historii P&P więc nie było potrzeby przedstawiania
wszystkich wątków. pokazywanie wszystkiego dosłownie i prowadzenie widza
za rączkę po kartach książki to nie jest dobry pomysł na film. Każdy
film będzie się różnił od książki i nie należy w tym nikogo winić. Wizja
reżysera-jego prawo.
Film mi się podobał, muzyka obrazy zdjęcia były po prostu magiczne. Co z
tego,że niezgodne z książką-moim zdaniem były po prostu piękne.
Każdy ma też prawo do zdania że serial BBC lepszy,ale nie atakujcie
inych którym się podobał film.
A muszę dodać,że nazywanie aktorki odgrywajacej rolę Lizzy w serialu
grubą to przesada-aktorka była w ciąży w trakcie kręcenia serialu i moim
zdaniem udało im się to ukryć.