Z góry trzeba przyjąć, iż reżyser Lynn pod pachę ze scenarzystą Coxon'em, chcieli rozbawić
widzów pastiszem w temacie zawodu płatnego zabójcy. Pomimo iż cała sytuacja w filmie do
złudzenia przypomina fabularny misz masz, to paradoksalnie scenariusz ten można uznać
całkiem za udany, przede wszystkim dzięki jago ...składności.
Owszem, może i od momentu znalezienia się przypadkowego trio na sielskiej, wiejskiej posesji,
zewsząd otoczonej naturą, styl tej komedii nieco zmienia charakter, ale tempo ciągle pozostaje
równomierne odnośnie pierwszej jej części.
Decydując się na tę produkcję, szykowałem się na niezłą zabawę i w gruncie rzeczy taką też
otrzymałem. Do tych pozytywnych słów i wysokiej oceny dorzucę temat i formę ''Dzikiego celu''.
Fabuła jest dosłownie nieprawdopodobna, absurdalna, ale z drugiej strony ....niegłupia. Posiada
na pewno swój smak, który bynajmniej jest mdły. Po prostu da się ją skonsumować.
Co najważniejsze dodać trzeba, a może właściwie od tego zacząć, iż jest to komedia bardziej
angielska niż francuska i należy przygotować się na typowy humor wyspiarski, a więc taki, gdzie
sadyzm ciśnie się na ekran jakby był wściekły, a więc jest tym z czego mamy się pośmiać. Nie
lubiący dosadnego, czarnego humoru, powinni sobie seans darować.
Tym, którzy jednak gustują w owych klimatach, lecz nie spodoba im się sama opowieść,
pozostaje inteligentne sparodiowanie postacie.
Wydaje się, że bije od nich karykaturą na kilometr, to jest to akurat karykaturalność dosyć
subtelnie zaserwowana widzowi.
Zacznę od tej, wydawałoby się, zbędnej postaci, czyli od rudzielca Ruperta Grinta (Tony'ego).
Niby pasuje tu jak piąte koło u wozu, to jednak ma on swoje ''uniesienia''. Poza tym to dobry
chłopak, który znalazł się między młotem, a kowadłem, chłopak o gołębim sercu, który tylko z
pozoru nie wie do czego służy pistolet.
Niestety pozostaje on w cieniu czołowej dwójki, w cieniu zabójcy i jego ofiary, bo to oni kradną
scenę dla siebie.
On pedantyczny do bólu, sprząta na zlecenie, zimny, szybki, tajemniczy, a jednak mający
wewnątrz siebie drzemiące ciepło, i ona, kokietka, kleptomanka, tak samo nieprzewidywalna co
urocza, balansująca na krawędzi. To dla nich przede wszystkim warto zobaczyć ten film.
Bill Nighy i Emily Blunt kal widać dobrze bawili się na planie, dlatego byli tacy naturalni. Zresztą
nie tylko oni, bo do całego wymienionego powyżej tria wypada dorzucić apodyktyczną matkę
Victora posiadającą władczą i ciężką rękę, dwóch lekko ograniczonych płatnych psycholi
''eliminatorów'', oraz nieobliczalnego(?) zleceniodawcę, konesera dzieł sztuki. Tyle ciekawych
charakterów to rzeczywiście prawdziwy misz masz.
Oglądając takie produkcje, po raz kolejny potwierdza się zasada, że nie trzeba tworzyć na siłę
drogiego filmu by nieźle się bawić. Te wszystkie gwiazdki dużego formatu, pławiące się w
niebotycznych gażach, grające swoje role tylko poprawnie, nazwijmy to ''na pół gwizdka'', nie są
częścią gwarancji sukcesu.
''Wild target'' jest tak samo absurdalną co i komiczną historyjką. Szkoda tylko, że brak w niej takiej
rasowej ironicznej muzyki, bo ta ''grająca'' w tle do takiej z pewnością nie należy. Muzyka mogłaby
przyczynić się do wyższej oceny.
Tak czy inaczej komedia Jonathana Lynna jest warta uwagi i poświęcenia niedługiego przecież
czasu trwania filmu. 6/10.