Już od jakiegoś czasu byłem mocno zainteresowany filmami Lyncha. Nie powiem, żebym uważał się za jego fana, głównie dlatego, że niewiele z jego twórczości do tej pory udało mi się zobaczyć.
Powiedziałem "nie udało mi sie"? Miałem na myśli "nie miałem ochoty". Nie chcę napisać, że to złe kino. Jednak filmy tego pana czasem trzeba oglądać w dużych odstępach czasowych.
Jego dwa inne filmy, które wcześniej obejrzałem: "Lost Highway", oraz "Inland Empire" od razu zaliczyłem do grona moich ulubionych. Teraz jednak, gdy sięgam po kolejny twór w tej samej konwencji, zaczynam się nudzić. Jeżeli po raz enty widzę "pokręcone" postacie, niejasną fabułę, dialogi prowadzące zupełnie do niczego, to moje podejście z fascynacji zmienia się w poirytowanie.
Zauważyłem również, że Lynch ma stałą formułę na budzenie widzów, którzy zasypiają przy jego dziełach. Mianowicie chodzi mi o pokręcone twarze, które pojawiają się nagle na ekranie. Szczerze mówiąc, taki element dreszczowca sprawiał, że srałem w gacie. Jednakże w przypadku "Wild at Heart" te popisy średnio mi pasowały. Po pierwsze dlatego, że "już to gdzieś widziałem", a po drugie uważam, że w tym przypadku te nagłe zastrzyki emocji były zupełnie nie na miejscu (i to nie w tym dobrym, Lynchowskim znaczeniu) i wstawiane jakby na siłę.
No a co z fabułą? Cóż, byłem zaskoczony, że tym razem jakaś była... i to całkiem przejrzysta. Jednak cóż mi po tym skoro ta wspaniale trzymająca się kupy historia to niemałe 'cliche'. Widzieliście "True Romance" i "Natural Born Killers" (dwa wspaniałe filmy, które powstały z jednego genialnego scenariusza autorstwa Q. Tarantino)? W przypadku "Wild at Heart" mamy właśnie coś takiego, tylko parę klas niżej. Ktoś powie, że miało być ironicznie. Tak, wiem o tym, widzę to, ale po prostu to do mnie nie trafiło.
Nie powiem, żeby film był kompletną klapą, co więcej miał kilka naprawdę fajnych momentów (np. koncert Powermad, czy samo zakończnie). Patrząc jednak na całość musiałem dać mu ocenę poniżej 8/10.
Na zakończenie muszę zaznaczyć jeszcze raz, że moja opinia wynika w dużej mierze z tego, że już to widziałem, a przecież "Wild at Heart" zostało nakręcone wcześniej niż pozostałe filmy Lyncha, które przyszło mi obejrzeć. Możliwe jest więc, że gdybym zabierał się za Lyncha chronologicznie, zmieniłbym zupełnie zdanie.
Na dzień dzisiejszy stawiam
6/10