Ja rozumiem, że to z założenia miał być kicz. I ja rozumiem, że Lynch wielkim artystą jest. I powstrzymam się od oceniania tego filmu, bo pewnie za młoda jestem na to. Bo "Dzikość" składa się z mocnych scen erotycznych, takichże scen mordobicia, krwawienia i rzygania oraz kiczowatych piosenek Elvisa.
Cage odśpiewujący "Love me Tender" z nosem fioletowym i spuchniętym do rozmiarów sporego pomidora - to było za dużo na moje nerwy. A nawiązania do "Czarnoksiężnika z Oz" moim zdaniem nie trzymały się kupy. I w ogóle.
No, może za parę lat obejrzę "Dzikość" jeszcze raz i wtedy się wypowiem, bo narazie jestem raczej na minus...