On - w marynarce z wężowej skóry - wygląda, jakby wyszedł przed chwilą z fan clubu Elvisa Presleya. Ona przypomina prowincjonalną piękność, rodem z dawnych melodramatów. Staromodnym kabrioletem wyrywają się - jak w filmach drogi - na podbój wielkiego świata... A może tylko uciekają przed grzeszną przeszłością, wartą dłuższej wizyty u psychoanalityka - przed jej zazdrosną matką, przed morderstwem, które wyklucza ich z kręgu przyzwoitych ludzi. David Lynch w postmodernistycznym stylu miesza konwencje, z iście teledyskową swobodą bawi się obrazem. Szokuje brutalnością, kpi ze swoich bohaterów. Ale i na poważnie potrafi opowiedzieć o dylematach naszej kultury pod koniec XX stulecia. Z pewnością kino po nim nie będzie takie jak dawniej.