Sama historia jest uroczą opowiastką o miłości, jednakże w tutyle mamy wyraźna cyferkę "II" co oznacza iż jest to kontynuacja disneyowskiego arcydzieła z lat 90-tych opartych na specyficznej powieści Victora Hugo (no... powiedzmy, że opartych).
Jeśli zestawić to z pierwszą częścią oczy wychodzą na wierzch, a kolana uginają się z przerażenia na nieprawdopodobną prostotę jaką ukazano dalsze dzieje garbatego dzwonnika.
Część pierwsza chłonęła Paryż, żyła nim. Do tego przepiękna muzyka Menkena, napawała optymizmem lub przerażeniem, ze względu na przyduszny klimat filmu w jego końcowych scenach.
Oczywiście nie muszę mówić chyba o stronie plastycznej, ktora była na bardzo wysokim poziomie, co jest zrozumiałe. Każde następny film przewyższał budżetem poprzedni.
Żaden sequel (chyba że kinowy, co miało miejsce tylko 2 razy) nie przewyższał scenariuszem i stroną plastyczną orygnału. Ekipa nad nim pracująca to zupełnie nowi, przeciętni specjaliści, którzy rozumieją inaczej potęgę pierwowzoru lub też nie rozumieją jej wcale.
I tak mamy kolejne nieudane dzieło, w Polsce po wnikliwej analizie okrzyknięte najgorszym sequelem Disneya w historii.
Chyba nie muszę podawać powodów. Myślę, że po obejrzeniu choćby fragmentu będziecie znali odpowiedź.
Historia banalna, ale urokliwa, jednakże, przerażająco poprowadzona.
Pozdrawiam!
Właśnie jestem po seansie i stwierdzam, że w Twojej wypowiedzi zostały zawarte wszystkie aspekty, które chciałam wymienić.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zgodzić się z Twoją wypowiedzią.
Szczególnie ostatnie zdanie podsumowujące: banalna, ale urokliwa historyjka która daje człowiekowi trochę wiary w 'an ordinary miracle', jakim jest miłość; że może jednak spotkać każdego.
W porównaniu do bardzo udanego 'Dzwonnika z Notre Dame' ten sequel to miażdżąca porażka. Animacja wprost tragiczna; tam mieliśmy naprawdę ciekawą i dobrze przedstawioną historię opartą na (genialnej) książce Victora Hugo, tu mamy ową banalną historyjkę i parę postaci: Esmeraldę, która dla mnie straciła swój urok; Febusa, który w tym filmie diametralnie mnie wkurza (podobnie jak książkowy kapitan), Zefira, którego wizualizacja w ogóle mi się nie podoba i Quasimoda, który zachował swój charakter i dalej mnie rozczula, choć pewne momenty były bardzo podobne do tych, kiedy zaczynał czuć coś do Esme. Madellaine miła i tworzą razem ładną parę.
Ale villain w tej części to już była totalna masakra - marna próba zapełnienia pustki po jakże genialnym Frollo. Narcystyczny, pragnący bogactwa bufon - jakież to sztampowe.
Tyle mojej opinii. Niewiele widziałam do tej pory Disneyowskich sequeli, chyba 4. I jak narazie mój ranking wygląda tak: 2 na +, jeden na +/- i jeden na -; trochę mi jeszcze zostało :P
Pozdrawiam!
Zgadzam się z Wami. Sequel "Dzwonnika..." to porażka. A najbardziej irytuja
mnie dwie postaci, które w pierwszym filmie lubiłam najbardziej - Esmeralda
i Phoebus. Czy oni muszą być tak obrzydliwie dla siebie słodcy? Ej, nie
znam rzadnego małżeństwa z takim starzem (trochu się postarzeli, więc chyba
minęło z 8 lat), które by się aż tak czuliło. Cytując Zephyra - "ble".
Zephyr jest nawet okay. Taki chłopek roztropek. Jest jeszcze mały (może
mieć max 4 lata), więc nie rozumie wielu rzeczy, ale dzięki jego postaci
Quasimodo zyskuje nowego, najlepszego przyjaciela.
No, ale dla paru scen warto to zobaczyć. :D
Absolutnie się z wami zgadzam-pierwsza część to było arcydzieło, jak byłam mała to się bałam tej bajki, ale oglądając ostatnio wgniotła mnie w fotel.
Więcej z niej rozumiałam. Natomiast ten squel wygląda jakby go jacyś amatorzy rysowali. Tamta powinna być gorsza bo starsza, a tymczasem wyglądała o wiele piękniej i nowocześniej. Piękna zielonooka Esmeralda zamieniła się w paskudną błękitnooką.
Kolejnym miażdżącym elementem tej bajki jest fatalny dubbing! Zadziorna i przebiegła Esmeralda (Agnieszka Pilaszewska) przemieniła się w mdłą i zatroskaną mamusię (Grażyna Wolszczak). Zresztą Quazi oraz Phoebus też mi nie pasują. Podsumowując: Nie oglądajcie, nie warto;]]]]]]