Kontynuacja przeboju Williama Friedkina. Niestety, pomimo, że za kamerą równie zdolny John Boorman, a przed gwiazdorska śmietanka z Burtonem na czele, film okazuje się być porażką na granicy autoparodii. Fabuła przekombinowana, z początku daje się ją jeszcze przełknąć, ale potem z ekranu wieje już wyłącznie nudą. Do tego Linda Blair - jako dziecko była jeszcze przyswajalna, ale po latach jej pyzata twarz działa wręcz odpychająco. Z kolei wielokrotny mężulek Liz Taylor widocznie na planie częściej zaglądał do kieliszka niż do skryptu, bo jego występ tutaj ciężko raczej uznać za powód do dumy. No i zastanawiająca kwestia: już po raz kolejny stykam się z sytuacją, że postsynchrony nagrane przez Louise Fletcher brzmią jak jakiś dubbing do filmu z Hong Kongu. Tak mocno rzuca się to "w uszy", że jest aż nieprzyjemne. Ogółem: kicz o wysokim stężeniu, tyle że hollywoodzki, więc jednocześnie wysokobudżetowy. Co nie znaczy, że lepszy od tego tańszego.
"film okazuje się być"...jak można używać takich kalek kaleko:) - okazuje się być...oceniany przez ćwierć inteligentnego, pretensjonalnego kołtuna:) - za taką kołtunerię nie cierpię internetu:)