Film niezły, może nie powala na kolana, jednak zmusza do jako takiej refleksji.
Zastanawia mnie pewna kwestia. Niektórzy piszą, że w filmie sprzecznością są "ślady" uczuć w wypowiedziach niektórych bohaterów. Ja nie widzę żadnej sprzeczności i zaraz na przykładzie wytłumaczę dlaczego.
Miałam do czynienia kiedyś z osobą chorującą na schizofrenię przy jednoczesnym zaburzeniu osobowości typu borderline. I podczas rozmowy wyciągnęłam od tej osoby wiele ciekawych rzeczy. Otóż nie wie ona nawet, czy na prawdę ma schizofrenię, ale zanim zaczęła terapię lekami CZUŁA tak mocno, że w końcu doprowadziło ją to do prawdziwego szaleństwa. Każdy bodziec, nawet niezauważalny dla innych, potrafił doprowadzić ją do szczerego śmiechu lub niepowstrzymanych łez. Z każdym dniem dochodziło do tego coraz więcej, aż skumulowało się tyle, że straciła kontakt z rzeczywistością i wpadła w prawdziwą psychozę, aż w końcu podjęła próbę samobójczą, która PRAWIE się udała. Powiedziała mi, że gdy zaczęła brać mocne leki przeciwpsychotyczne, to działało tak, jakby czuła (wciąż CZUŁA!) ale o 90% mniej. Tak, jakby była takim pół-robotem, ale wróciły chęci do życia i postanowiła, że musi zacząć działać, rozwijać się, a nie "tylko" CZUĆ.
Osoba, o której mówię, brała te mocne leki codziennie przez kilka lat i funkcjonowała w społeczeństwie znacznie lepiej, potrafiła pogadać i pośmiać się z innymi, nabrała dystansu. Kosztem wrażliwości. Piękna muzyka niby wciąż ją potrafiła poruszyć, ale to nawet się nie umywało, do tego jak odbierała muzykę przedtem. Zaczęła nawet myśleć, że niepotrzebnie tak ją wcześniej absorbowały rzeczy zupełnie nieistotne, jak gąsienica pożerana żywcem przez mrówki, czy nieprzyjemny ton w czyimś głosie, potocznie mówiąc zaczynała na podobne rzeczy mieć "wylane". Nie znaczy, że nie czuła wcale - czuła, ale jakby innymi kategoriami.
Aż do dnia, w którym przez przypadek zapomniała leku, i kolejnego, tak, żeby sprawdzić, z ciekawości, co będzie, jeśli odstawi. Podobnie, jak właśnie w filmie główny bohater. I więcej nie chciała już wracać do zażywania czegoś, co tak tłumiło wszystko to, co wypływa z istoty bycia człowiekiem. Oczywiście nie w takim stopniu, jak na filmie, nie było to takie ewidentne, nie wiedziała, co się z nią dzieje. CZUŁA i CZUŁA coraz silniej, aż chorobliwe urojenia zaczęły powracać, ale nie słuchała lekarza, bo chciała żyć pełnią życia, CZUĆ w pewnym tego słowa znaczeniu. Skończyło się tak, że przerwała studia, przestała gdziekolwiek wychodzić, siedziała całymi dniami zamknięta w swoim pokoju i rozpaczała. W końcu poszła na kompromis i zaczęła brać łagodniejsze leki i przeciwdepresanty, ale niewiele to dało. Gdy powróciły tendencje samobójcze w końcu dała lekarzom za wygraną i wróciła do starych leków, tych "znieczulających", tylko w mniejszych dawkach, tak że teraz jest 50/50 czucie i jakaś odporność jednocześnie.
Nasuwa mi się wniosek, ze główny bohater "Equilibrium" był w stanie działać, tylko dlatego, że przyświecał mu wyższy cel - ocalić ludzkość przed brakiem człowieczeństwa. Załóżmy nawet, że wszystko się udało. I co dalej - ilu ludzi się znowu zaczęło zabijać, ilu "bez cudzej pomocy" popełniło samobójstwo? Nie twierdzę oczywiście, że "znieczulenie" było lepsze. Po prostu nie ma rozwiązania, które byłoby dobre - człowiek sam nie może ocenić, czy gorsza jest znieczulica, czy cierpienie. Myślę, że jesteśmy skazani na życie między jednym i drugim i z tej sytuacji nie ma żadnego wyjścia - wg pokazanego przeze mnie przykładu chyba najrozsądniej jest wybrać słabszą wersję narkotyku, dawkę minimalną. Oczywiście można marzyć, że wszyscy urodzą się z jednakową (jednakowo dużą!) wrażliwością i empatią, ale to marzenie "ściętej głowy", pozostaje być od zewnątrz twardym od wewnątrz miękkim i próbować uświadamiać tych "twardogłowych".
A kwestię, jaka jest różnica pomiędzy wrażliwością a chorobą, pozostawiam pod znakiem zapytania.
Prawda :) doświadczyłam czegoś podobnego i zdecydowanie wolę tę miękką,
wrażliwszą stronę siebie, która widzi jednak świat w nieskończonej ilości barw
Też mam trochę podobnie. Nie jestem pewny ale wydaje mi się że jak ktoś się zamyka w sobie, zamyka na ludzi i tłumi czy ukrywa uczucia i emocje na siłę tak aby nikt nie widział to prowadzi to do strasznego cierpienia psychicznego. Przyznaję że tak mam, ale sam za bardzo nie wiem jak to przełamać, bo temat nie jest łatwy. Najgorzej jest właśnie z tymi uczuciami jak się je tłumi. Nie ma gorszej rzeczy jaką człowiek może zrobić. A robi to żeby mniej bolało, i żeby wycofać się z relacji, ale wycofanie z relacji nie jest rozwiązaniem. Może spróbuj zaproponować rozmowę z koleżanką, zapytaj co jej jest, jak się czuje, co przeżywa tak, żeby mogła opowiedzieć trochę o sobie.
A ja się całkowicie nie zgodzę. Dzięki tłumieniu emocji ludzie mają lepszą kontrolę nad samymi sobą, i właśnie to nas odróżnia od zwierząt. Cywilizowane społeczeństwo to w większości społeczeństwo mogące kontrolować same siebie. Przyznawanie się do swoich uczuć to oznaka słabości, niezależnie od miejsca czy kultury społecznej. Pod tym względem film w żaden sposób nie wywiera wrażenia „dramatyzmu" jaki zapewnie planował wywołać. W porównaniu do innych filmów amerykańskich gdzie aż kipi od nadmiaru dziecinnych emocji, ten film ogląda się bardzo spokojnie i wszystko w końcu pasuje na swoim miejscu.
No ale zobacz czym to skutkuje. Np. takie twarde bezlitosne wychowywanie gdzie nie toleruje się płaczu tylko uczy się już od małego tłumienia uczuć. Ostatnie pokolenia (sic!) były tak wychowywane i co dzisiaj mamy? Czy nie jesteśmy czasem emocjonalnymi analfabetami? To właśnie takie destrukcyjne przyrzeczenia jak „nigdy nie okażę słabości” „zawsze będę zimny” „nigdy więcej nie będę płakał” itp. nas niszczą. Powodują że przestajemy być ludźmi i wpadamy w przeróżne problemy psychiczne. I najważniejsze - zakładamy maski i udajemy kogoś kim nie jesteśmy. Polecam film „życie w masce” bardzo pouczający i odkrywający. Wracając, nie mówię że to uczucia powinny być najważniejsze w życiu czy życie dla uczuć ale bardziej uważam że taki zdrowy realizm ma tutaj sens. Jednocześnie jestem wylewny kiedy mogę a kiedy nie to trzymam to, czyli nie pozwalam sobie na to, tym bardziej jak kogoś to ma zranić albo mnie samego. Ze swojego doświadczenia powiem że tym się w życiu kiedyś kierowałem aby tłumić uczucia i nikomu ich nie pokazywać. Tak jak na filmach czy grach gdzie mamy do czynienia z jakąś męską postacią która nie okazuje uczuć a jedynie przemoc jako sposób rozwiązywania problemów i konfliktów. Zimny, niezależny i przemocowy. Kiedyś na tym budowałem teraz widzę jak wielką szkodę taki wzorzec wyrządził mi w życiu. Ale to dzisiaj jest na topie i w modzie i świat to kreuje jako jakiś standard albo męskość. Widzimy to na każdym kroku. Szkoda mi młodych ludzi którzy chcą do takiego wzorca się upodabniać.