PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10042024}
2,3 12  ocen
2,3 10 1 12
Frankenstein: Legacy
powrót do forum filmu Frankenstein: Legacy

Fabuła dosyć dramatycznie rozjeżdża się na poziomie historycznym, przy czym większości błędów można było łatwo uniknąć. Ponoć przygotowywaniem materiałów do scenariusza zajmowały się aż dwie osoby, scenarzysta, Jim Giffin i reżyser, Paul Dudbridge - najwyraźniej panowie się nie przyłożyli.

Wydarzenia osadzono w Wielkiej Brytanii roku 1890. Dom głównego bohatera należący do jego rodziców to okazałe arystokratyczne wielopiętrowe dworzyszcze z własną kaplicą (w pewnym ujęciu widać wyraźnie budynek z ostrołukowym witrażowym oknem o wymiarach godnych katedry) i rozległym parkiem, co w tamtym czasie może wskazywać zarówno na bardzo bogate domostwo należące do kupca/przedsiębiorcy, jak również siedzibę arystokracji. Tak czy inaczej, mowa o ludziach niezwykle na owe czasy majętnych, skoro było ich stać na system centralnego ogrzewania wykorzystujący kaloryfery, opatentowane na Wyspach dopiero w roku 1863. Posiadłość w pokazanej skali, wraz z budynkami gospodarczymi, musiałaby być utrzymywana przez liczną czeladź, ale ze względów fabularnych otrzymujemy jedynie migawki z pokojówką i lokajem, którzy zresztą zostają szybko usunięci, by nie komplikować zamierzeń scenarzysty. Nie zmienia to faktu, że pokazany dom po prostu nie mógłby funkcjonować bez służby.

W pewnym momencie padają kwoty mające rzekomo stanowić zapłatę za morderstwa i swobodny dostęp do ciał ofiar i te są rzeczywiście niewiarygodne, bo mowa o 100 i 500 funtach szterlingach za ciało. Nie dotarłam do danych z końca XIX w., ale w roku 1907 miesięczna pensja wykwalifikowanego rzemieślnika oscylowała wokół 10 funtów. 100 funtów odpowiadałoby mniej więcej rocznym dochodom dobrej klasy specjalisty w swoim fachu, a pięciokrotność tej stawki za trupa to cena tyleż zawrotna, co najwyraźniej ściągnięta z historycznego sufitu.

W finale jedna z postaci ostrzeliwuje cel z Parabellum P08, słynnego Lugera, którego produkcja seryjna ruszyła dopiero w roku 1899, więc w roku 1890 była to broń nieosiągalna nawet w Niemczech.

Niestety w sferze obyczajowej jest jeszcze gorzej, bowiem bohaterowie zachowują się, jakby upływ z górą 130 lat nie miał żadnego przełożenia na relacje społeczne. Jest to niestety wszechobecna hollywoodzka maniera, która bardzo ułatwia twórcom przemycanie nawet tak grubych niedorzeczności, jak swobodne relacje dziewiętnastowiecznego brytyjskiego panicza z czarnoskórą kobietą zatrudnioną, a jakże, na zasadach równości z białym personelem medycznym. Podobnie, nawet przedstawiciel klasy średniej, o arystokracie nie wspominając, nie pozwoliłby sobie, aby bito go publicznie po twarzy, ale też unikałby kontaktu fizycznego z obcymi, choćby należącymi do tej samej sfery towarzyskiej. Tu czarna pielęgniarka toczy dysputy z białym przełożonym, policzkuje go, by potem swobodnie przejść do wspólnego spaceru i flirtu. Z pewnością nie tak się układały relacje społeczne w tamtym czasie i miejscu.

Owszem, to tylko bieda-fantasy, miejscami ocierające się o poziom produkcji kleconej przez członków lokalnego klubu miłośników Lovecrafta i powieści gotyckiej, ale sygnalizowane błędy nie wymagały jakichś kolosalnych nakładów finansowych. Kaloryfery można było ukryć nawet pod łatwymi do stworzenia przesłonami z kartonu, których staranne wykonanie w zasadzie wykluczałoby możliwość identyfikacji materiału przez widzów. Sprawdzenie i urealnienie kwot, którymi posługują się postacie to też tylko kosmetyka, podobnie jak zdobycie repliki broni właściwej dla historycznego osadzenia opowieści – tu jakby w pijanym widzie wybrano akurat niezwykle łatwy do identyfikacji, bo po prostu bardzo charakterystyczny model pistoletu.

Jeżeli z jakiegoś powodu twórcy koniecznie chcieli wprowadzić na ekran interakcje pomiędzy przedstawicielami różnych klas społecznych, to poważne traktowanie własnej pracy i widzów, też wymagałoby odpowiedniego przygotowania, popartego choćby pobieżnym zbadaniem zagadnień społecznych przedstawianego okresu. Dlatego w historycznie zdefiniowanych produkcjach hollywoodzkich giermek może swobodnie klepać w ramię swego pana, a królowa angielska żuć gumę balonową podczas audiencji, ale kiedy podobne numery zaczynają wywijać Europejczycy, to już przykry znak czasów powszechnej hamburgeryzacji kultury.

To wszystko jest o tyle niezrozumiałe, że ostatecznie i tak trzeba było wybrać lokacje i z jakiegoś powodu starano się je dobrać właściwie. To samo tyczy kostiumów, wyposażenia wnętrz, większości rekwizytów, jakichś tam efektów specjalnych, oświetlenia, plenerów itd. Pytanie za 100, a może i 500 funtów: po co tak głupio sabotować własną pracę? Czego wy się ludzie wstydzicie? Swojej historii? Jeżeli tak, to może lepiej sobie w ogóle odpuścić próby klecenia widowisk cofających fabułę w przeszłość?