Sceny dialogu nakręcone z maksymalną drętwością, ujęcia portretowe, przez które wydaje się, że postać jest sama w pokoju i gada do ściany. Aktorstwa nie stwierdzono. Fabuła prosta, a i tak ją zamotano – sługa ma ukraść mózg geniusza, ale ten wylatuje mu z ręki (słoik i mózg odbija się od podłogi, nienaruszony), więc zabiera mózg upośledzonego (cóż za peszek, że tylko dwa były na składzie). Ten wkładają (sługa i jego pan, Odkrywca) do ciała, które ożywa (wystawione na widok kilku lamp imitujących błyskawice). Ożywiony jest fajny, epickie odkrycie... I nic. Odkrywca bierze ślub. W tym czasie jego sługa pokazuje ożywionemu ogień, ten się wścieka a odkrywca, zamiast zlać swego sługę, bije się z ożywionym, cholera wie po co. Zamyka go potem w klatce, z której jakoś się uwalnia... Resztę znacie, nie chce mi się pisać dalej.
Ożywiony zachowuje się jakoś dziwnie, jego przerażający krzyk nie może się równać z moim budzikiem, więc nie wiem, czemu wywoływał przerażenie. Ogólnie to powie trzy razy „Raw. Raw.” I będzie. Dziwna sprawa.
Nie wiem, mam wrażenie że oryginalnie miał tu być wątek człowieka który pokonuje śmierć i staje się bogiem, ale gdzieś go zgubiono i ostał się naukowiec, który z nudów ożywił człowieka (czy tam puzzle z tkanki). Ot tak, dla hecy.
Sceny akcji nakręcono bardzo niemrawo, przez nie czułem senność na filmie, który trwa krócej niż reklamy na Polsacie. Reasumując, nie ma tu niczego, za co powinno się dać filmowi choćby punkt dodatni. Same minusy.
Więc może to swego rodzaju zrozumienie z mojej strony – wiadomo, lata 30, sztuka filmowa w ogóle dopiero raczkuje... Ale nie, przecież już wtedy powstawały wysokiej klasy - filmy Chaplina czy „Grand Hotel”... Więc chyba ten film nie był po prostu aż tak nie przyjemny w oglądaniu, by dawać mu negatywną ocenę. To póki co jedyne uzasadnienie tak wysokiej oceny z mojej strony. Peace Out...
5/10
Ja widzę plusy: komiczna postać ojciec Dr'a Frankenstein'a (o ile dobrze pamiętam), końcowa scena, jak na swoje lata elegancko wykonana, scena z małą dziewczynką - jak dla mnie świetna, no i charakteryzacja samego potwora - rewelacyjna. Wydaje mi się, że wtedy film musiał robić apore wrażenie. Wg mnie nie jest tak dobry jak "Niewdzialny człowiek", ale podobał mi się bardziej od "Draculi" - choć tu przyczyna może być fakt, że "Draculę" Czytałem, a "Frankensteina" nie.
Ojca Franka nie pamiętam. Scena końcowa wyraźnie niedorobiona, choćby moment, w którym monstrum jest przygniecione przez upadającą belkę - wyraźnie widać, że wykonano tę scenę poprzez powolne opuszczenie belki na potwora i przyśpieszenie taśmy filmowej.
"Niewidzialnego człowieka" nie widziałem, choć zamierzam.
Jak rozumiem Twój temat to żart,bo na poważnie żadną miarą brać go nie można,a tym bardziej w tym tonie komentować...
Jak rozumiem, twój komentarz mam traktować tylko jako coś, co trzeba wykasować. okey.
Komiczna postać ojca Dr'a Frankenstein'a jest minusem, a nie plusem, bo to w końcu miał być horror, a nie komedia.
Nie widzę powodów, dla których w horrorze nie mogło by być elementów komicznych.
Thriller może mieć elementy komiczne, ale nie horror. Billboard jest dobrym przykładem takiej mieszanki.
No i nie widzę powodów, by słowo mogłoby pisać oddzielnie;) Ale może podasz jakiś ciekawy argument przekonujący mnie, że komiczne wstawki w horrorze to dobre rozwiązanie. Moim zdaniem bardzo często horror balansuje na krawędzi, za którą jest komedia, więc nie jestem przekonany do Twojej tezy. Ale nie jestem na tyle stary, by nie zmienić zdania:)
Nie mam argumentów, bo niby po co. Ja osobiście lubię horrory z humorem i w sumie, jak sam wspomniałeś, nie jest to rzadkim zjawiskiem. Wiele klasyków gatunku to horroro-komedie (Marte zło, Martwica mózgu). Przekonywać Cię nie będę, bo niby po co. Nie lubisz - ok, ja lubię.
Dokładnie, obiektywnie patrząc to ten film jest na 1/10. Totalne dno i myślę, że komercyjny sukces zawdzięcza tylko i wyłącznie temu, że jest ekranizacją powieści Mary Shelley. Ja daję 2/10, bo to 1931 rok. Film jest tak absurdalny, że aż obraża widza, choć może nie tego masowego.
Polecam "Bunt mas" Josego Ortegi y Gasseta i książkę Antoniny Kłoskowskiej "Kultura masowa" Po przeczytaniu tych książek będziesz wiedział kto jest tym masowym widzem:)
Ale to mi zalatuje jakąś niejasno ubliżającą fanom Frankensteina tezą, że są oni tym masowym widzem. Ja uważam się za bardzo indywidualnego widza i do gustów tzw. mas mi daleko, a mimo to Franek mi się podobał.
To dobrze, że uważasz się za indywidualnego widza. Nie uważam, że jest inaczej, bo podobał Ci się Franek. Śmiem twierdzić, że takich indywidualnych miłośników Franka jest mniej niż tych masowych. Jesteś fanem gatunku horror, więc patrzysz na to troszeczkę inaczej - moim zdaniem mniej obiektywnie, ponieważ jesteś bardziej świadomy/a jak wiele Franek wniósł do gatunku horror. Patrząc na ten film jako miłośnik w ogóle kina, a nie głównie horrorów, trzeba głośno powiedzieć, że ten film, to totalny kicz i nie wierzę, że dla Ciebie jest to arcydzieło.:) Wyobrażam sobie, że bardziej cenisz ten film, niż nim się zachwycasz. Na początku USA miało monopol na robienie filmów - szczególnie w dwudziestoleciu międzywojennym. Te filmy miały być uniwersalne, czy inaczej dla każdego jak Mc Donalds i Coca Cola. Zachwycanie się tego typu produktami (również Frankiem) nie wypada pewnym ludziom. To miałem na myśli.
Oczywiście nie twierdzę, że Franek to arcydzieło, ale uważam, że nazywanie go dnem to także przesada. Obsada jest niezła, charakteryzacja i efekty jak na tamte lata także. No i w moim przypadku film sprawdził się jako rozrywka, a to jest w moim mniemaniu główną funkcją kina rozrywkowego, w tym również horroru. Mówisz, Zachwycanie się tego typu produktami nie wypada pewnym ludziom... rozumiem, że chodzi o wytrawnych kinomanów. Ale spójrz na to tak: Franek cieszy się dobrą opinią zarówno u krytyków, jak u publiczności i przede wszystkim u fanów horroru. Wydaje mi się, że horrory Whale'a musiały kiedyś robić duże wrażenie na ówczesnych widzach. Sama "masowość" czy "komercyjność" jeszcze nic nie znaczy, podobnie głośne, znane i cenione na portalach są filmy takie jak "Ojciec chrzestny", "Siódma pieczęć" czy "Złodzieje rowerów" i w żaden sposób nie ujmuje to ich wielkości. Ponadto mam za przeproszeniem gdzieś co komu wypada. Wcale nie uważam, aby "wybitnemu znawcy" zasiadającemu w jury w Canes, który na co dzień analizuje i ocenia tzw. "ambitne dzieła" nie wypadało obejrzeć w kolegami przy piwie "Strasznego filmu" i zachwycać się tą rozrywką.
Masz rację, szczególnie z tym, że bardzo często filmy komercyjne są wybitne. Ale i też są takie, które powszechnie są uważane za (bo tak wypada uważać) wybitne, a tak naprawdę są denne jak filmy Wajdy, który zrobił szalenie dużo nieudanych ekranizacji. Ja do Franka podszedłem bardzo entuzjastycznie, mając na uwadze, że to klasyk. Bardzo mnie zdenerwował ten film, poczułem, że zmarnowałem 8 zł w supermarkecie. Dla mnie nie był on rozrywką, tylko męczarnią. Czułem zażenowanie jak na polskim "Idolu", czy "Mam talent" albo na jakimś filmie Wajdy od którego oczekiwałem zbyt dużo, bo "każdy" wmawiał mi, że to wybitny film. Takie były moje odczucia. Na pewno Franek robił kiedyś duże wrażenie, bo to był sukcesor filmów o żywych trupach. Jednak realizacja tej produkcji pozostawia wiele do życzenia. Ja chyba nie potrafiłbym wypić tego piwa z ludźmi, którzy dobrze się bawią oglądając Franka. Mam nadzieję, że Ci wybitni znawcy zachwycają się innymi filmami przy piwie. Chcę w to wierzyć. Uważam, że Franek był ważnym filmem, bo zapoczątkował jakiś trend. Robił wrażenie nie dlatego, że był dobry, tylko dlatego, że w ogóle kino robiło wtedy wrażenie. Tak jak filmy Wajdy - materia miernej jakości, ale forma, która nazywa się polską kulturą, tożsamością, czy historią wystarczy, by dzieci, młodzież musiały to oglądać i i się tym zachwycać, bo inaczej polonistka stawiała jedynkę. Nie powiem, że Franek, to dobry film, bo zapoczątkował, to czy tamto, że to rok 1931 i tak dalej. Chyba nie o to chodzi.
Przyznam Ci rację, że charakteryzacja była ok, ale gra aktorska na poziomie współczesnej polskiej komedii.
Jeśli nie zwracasz uwagę na sposób kręcenia ujęć, dekoracje, grę świateł, a tylko na grę aktorską, która w kinie dźwiękowym w tedy dopiero raczkowała to faktycznie film cię nie zachwyci.
Warto choćby wspomnieć o genialnej scenie marszu farmera z dzieckiem przez miasto. Jedno z dłuższych ujęć w ruchu w tamtych czasach dodatkowo z taką ilością statystów.
Akurat od strony technicznej ten film jest jak na swoje czasy świetnie zrobiony: montaż, zdjęcia, światło i dekoracje. Aktorzy na pewno nie wybitni, ale nie przeszkadzają i graja z manierą tamtych lat. A co do logiki wydarzeń to powiem tylko tyle, że jakoś mi nie przeszkadzała, bo w sumie jest mało ważna w tym filmie.
Takiego filmu nie ocenia się jak dzisiejszych to nie fair. Większość aktorów gra drętwo ponieważ grali jak w teatrze. Nie chodzi tylko o to że branża filmowa dopiero raczkowała, cały gatunek horrorów dopiero raczkował. Rozumiem twoje argumenty, ale wpływ jaki Frankenstein wywarł na branży był olbrzymi, temu nie można zaprzeczyć.
Jedne filmy które wywarły wpływ ogląda się znakomicie i dziś, a drugie nie. Twoja metoda jest nie fair względem tych pierwszych.
Obywatel Kane, Odyseja kosmiczna, Star Wars, Gabinet doktora Caligari, twórczość Chaplina i najlepsze z Francuskiej Nowej Fali jak "W kręgu zła". Nie interesuję się tym, które filmy miały wpływ na kinematografię, więc trudno mi o więcej przykładów. Zresztą, trudno to rozdzielić, Refna inspirowały inne filmy niż Finchera itd.
Pamiętajmy, że ten film ma prawie wiek. Ja sama tego nie oglądałam. ale zamierzam. I tylko się zastanawiam, czy oceniłeś go poprawnie biorąc pod uwagę to, że jest stary i nie można było zrobić tego tak dobrze, jak teraz. To żaden zarzut, po prostu się zastanawiam, bo chcę obejrzeć i nie wiem, czego się spodziewać i jak być nastawionym.
Obiektywnie ten film zasługuje na 5 -7 .Trzeba być wyjątkowym ignorantem i zarozumialcem ,żeby takiego klasyka jak Frankenstein z 1931 roku oceniać na 1 .Szczyt niedorzeczności i zupełnego braku obiektywności .
Rzeczywiście gniot :)
Imdb 8,0
Wysoko jest ceniony, bo ma klimat, jest oryginalny i dobrze odegrał swoją rolę B.Karlof.
W latach 30' mało który film pewnie tak straszył.
Aczkolwiek Nosferatu z 1922 F.W. Murnau jest moim zdaniem lepszym filmem.
Nosferatu posiada też doskonały remake z 1979 Herzoga, jeden z nielicznych udanych remaków z
dobrym gotyckim klimatem. Ale polecam bardziej wersje z 1922 z powodu, że Max Schreck tak
dobrze zagrał postać wampira, że mówiono po obejrzeniu filmu, że może nim być :)
Obecnie w ostatnich 20 latach nie zdarza się byśmy mieli tak wysoko oceniane horrory,
bo jest wyraźny kryzys w tym gatunku od 25 lat.
Zero dobrych pomysłów, oklepane metody straszenia, brak klimatu grozy.
Najlepszy okres kino grozy miało w latach 70' i 80'
Wtedy powstały najlepsze filmy z tego gatunku.
Moim zdaniem to czego gównie brakuje horrorom w ostatnich dwóch dekadach to
klimatu, oryginalności, ciekawego scenariusza, dobrego aktorstwo.
film jest kultowy i świetny. A sceny i plenery wyglądają przepięknie i magicznie. Jedno co mnie drażni w tych starych horrorach to nagłe duże przeskoki w czasie. Jak np scena ze ożywili potwora, zaczął się ruszać. Nagle ciach i już scena jak nażeczona doktora jest u jego ojca, a dopiero co była z nim. Podobnie było w Drakuli. Są w transylwanii, ciach, nagle są w anglii.
Jeśli mówisz o Nosferatu 1922 to pamiętaj, że to film sprzed 100 lat i do tego niemy.
Klimatu i atmosfery grozy odmówić mu jednak nie można.
Remake Herzoga z 1979 też jest udany.