Spodziewałem się nudnego, przegadanego political-fiction a tu proszę - Ron Howard, sypiący ostatnio filmami jak z rękawa, potrafił stworzyć tak wciągający obraz. Film jak wiadomo ukazuje wywiad Frosta z ustępującym właśnie z powodu afery watergate prezydentem Nixonem. Wywiad ten to w istocie (jak od razu ostrzegł Frosta były prezydent) pojedynek - dziennikarz próbuje tak pokierować rozmową by Nixon przyznał się do przekrętów i przeprosił amerykańskie społeczeństwo, ten zaś bardzo zręcznie się wymiguje i po mistrzowsku w swoich wypowiedziach odwraca wszystko na swoją korzyść, wyolbrzymiając swoje zasługi. Taki stan rzeczy trwa aż do ostatniego dnia wywiadu, kiedy to w końcu Frostowi udaje się złamać przeciwnika i niemal wydusić z niego przyznanie się do winy. Widzimy wtedy jak Nixon zrzuca maskę cynicznego gracza, który z każdej sytuacji wyjdzie obronną ręką i pokazuje swoje prawdziwe oblicze - człowieka zmęczonego, zawiedzionego i zaszczutego dziennikarską nagonką. Niemalże mu współczułem. Olbrzymią zasługę w tym ma Frank Langella, który genialnie zagrał Nixona - jestem pod ogromnym wrażeniem. Końcówka nie jest typowym happy endem znanym z hollywoodzkich produkcji - na dobrą sprawę dziennikarz nie ma się z czego cieszyć bo takie zwycięstwo to nie powód do dumy. Jeszcze ostatnia rzecz mi nie daje spokoju - rozmowa telefoniczna, której prezydent rzekomo nie pamiętał. Czy to oznaczało że ma w istocie problemy z alkoholem czy były to może zaczątki jakiejś choroby, którą chciał ukryć?