Film został już praktycznie ukrzyżowany przez krytyków, a szkoda, bo wcale nie jest tak zły jak niektórzy twierdzą. Wynika to chyba z błędnego porównywania go do takich klasyków jak „Nietykalni” czy „Tajemnice Los Angeles”, podczas gdy reżyser (odpowiedzialny za „Zombieland” i „30 minut lub mniej”) celował raczej w pulpowe gangsterskie opowieści. Bliżej mu więc do przerysowanej stylistyki „Dicka Tracy” i „Sin city” jak szorstkiego realizmu wyżej wspomnianych tytułów. Film oczywiście nie jest tak komiksowy jak wymienione tytuły, ale cała historia została wzięta w mocny nawias, poddana swoistemu tunningowi. Wszystko podbito do wysokich obrotów – poziom przemocy jest powyżej normy, szef mafii ociera się o karykaturę (Sean Penn miał wyraźny ubaw na planie ale nie przeszarżował), pozytywni bohaterowie są męscy, przystojni i dzielni, negatywni są niehonorowi, okrutni i szkaradni, kobiety piękne, karabiny hałaśliwe, wydarzenia intensywne. Reżyser nie zdradza artystycznych pretensji, jego film miał być kinem czysto rozrywkowym i z tego się wywiązał.
Można sarkać na wyzierającą z ekranu efekciarskość. Jak pokazujemy pierwszy raz Emmę Stone, to obowiązkowo w krwistoczerwonej sukience z seksownie wystającym kolanem, jak odpalana jest zapalniczka, to tylko w slo-mo ze zbliżeniem na zippo, strzelaniny przy zwolnionym obrazie, pościgi przy ferii CGI i tak dalej. Ale nawet jak chwilami wiąże się to z wywracaniem oczami, a dodatkowo śmiejemy się pod nosem ze schematów fabularnych i górnolotnych przemów o oczyszczaniu miasta z szumowin oraz zauważamy różne niezgrabności scenariuszowe, to nie zmienia faktu, że film oferuje solidną dawkę zabawy, ogląda się go z przyjemnością i jakoś nie ma się serca do wytykania mu licznych minusów.
W sumie zgadzam się z twoim zdaniem na temat tego filmu, ale musze przyznać że mimo wszystko trochę się rozczarowałem. Scenariusz jednak trochę zawodzi swoją przewidywalnością. Ale największym rozczarowaniem dla mnie była niestety gra aktorska. Obronną ręką wyszli chyba tylko Ryan Gosling i Sean Penn. Josh Brolin którego naprawde cenie i lubie zawiódł mnie totalnie, choć swoją drogą obwinniam za to scenariusz bo jego dialogi były naprawde kiepskie i chyba nie miał on tak naprawde pola do popisu. Myśle że gdyby reżyser może troche zaryzykował i naprawde zrobił ten film w konwencji kina z lat 50-tych (może nawet w czarno-białym stylu jak Sin City) to mogłoby być dużo lepiej.
jestem świeżo po seansie...i lepiej od Ciebie bym tego nie ujęła ;) zgadzam się z twoim zdaniem...film ogląda się z przyjemnością i nie myśli się o minusach.