Film kultowy, to jasne - wystarczy rzucić okiem na wszystkie ikoniczne sceny. Ale mam nieodparte wrażenie, że za całą kultowość "Gorączki sobotniej nocy" odpowiadają głównie numery taneczne Travolty i muzyka Bee Gees. Trudno mi było nawet polubić głównego bohatera, z obiektywnej strony prezentuje się strasznie niedojrzale, delikatnie rzecz ujmując. I pewnie oberwę za to od jakiegoś rycerza sprawiedliwości, ale sposób, w jaki traktowano kobiety w tym filmie to jakiś dramat, naprawdę ciężko było patrzeć na te sceny gwałtów i wyzywanie od dziwek zaraz po. No ale wiadomo, Tony jest taki zagubiony, więc nic dziwnego, że popełnia jeden błąd za drugim, a przy okazji jeszcze krzywdzi ludzi ze swojego otoczenia.
Żaden z pobocznych wątków nie został tak na dobrą sprawę ani rozwinięty, ani domknięty. Fabuła jest dość chaotyczna, z resztą, podobnie jak dialogi.
Podsumowując, jak dla mnie to takie słabe 6/10.
no to ja wymienię, za co kocham ten film i jest jednym z pięciu moich ulubionych, których nie mam dość:
- młody Travolta, muzyka
- portret bohatera - to nie ma być przecież wzór postępowania, to zwykły chłopak z dość biednej rodziny, niezbyt inteligentny i niezbyt ambitny, ale pod spodem wrażliwy, próbujący się jakoś odnaleźć w świecie, gdzie z jednej strony jest presja rówieśników, a z drugiej strony czujący, co jest dobre, a co złe
- niespełnione miłości
- tragizm przeplatany z humorem
- scena How deep is your love
- scena na Verrazzano Bridge
- Nowy Jork lat 70tych
nie wiem ile masz lat ale sądzę że jesteś osobą młodą a ja ten okres (lata 70-80-te) znam bardzo dobrze i powiem jedno nie było lepsyej dekady
Dałam 7 głównie z racji muzyki, która jest kultowa, bez dwóch zdań i nadaje akcji dramatyzmu, zwłaszcza "Stayin Alive", które zostało chyba tak skomponowane, żeby oddać myśli i stan ducha głównego bohatera.
Ogólnie solidny film, wcale niewesoły, dobrze oddający to, co dzieje się z zagubionymi nastolatkami, którzy nie mają oparcia w rodzinie. Mimo że na zewnątrz Nowy York i imprezy wydają się bardzo atrakcyjne, wyczuwa się marazm, w jakim pogrążeni są ludzie, a wesoła muzyka disco wcale nie koresponduje że społecznymi nastrojami.
To, co mi się nie podobało, to główny bohater, którego ciężko polubić. Mimo nieciekawej sytuacji życiowej, w jakiej się znalazł, trudno odnaleźć w sobie współczucie dla niego. Ogólnie jest dość odpychający, pozuje na kogoś, kim nie jest i wydaje się dosyć płytką, jednowymiarową postacią o niezbyt bogatym życiu wewnętrznym i wrażenie to raczej nie znika, gdy poznaje starszą od siebie kobietę, z którą przystępuje do konkursu tanecznego. Jeżeli miał taką postacią być, to się Travolcie udało.
Tony jest młody, a w tym jest zarazem głupota, chamstwo, niedojrzałość, jak i werwa, przebojowość, marzenia i pasja. Ten film to nie tylko taneczne numery Travolty, ale też opowieść o ludziach z nizin, o ich marzeniach, pragnieniach, problemach, o ich rodzinach i przyjaciołach, i o tym, że każdy łobuz też chce kochać, choć nie wie, jak. Taki film dzisiaj by nie powstał, bo "nie wypada", ale przecież "Gorączka sobotniej" nocy" nie wybrzmiałaby tak, gdyby przez cały film była grzeczna i zachowawcza, pilnując, by nie przekroczyć granic. Co do zachowania głównego bohatera jest tak jak z piłką – kto w nią nie nie grał, nigdy nie zrozumie, dlaczego piłkarze się kopią, plują po sobie, gryzą się obrażają. Emocje.