Ogólnie książka mi się podobała, dość oryginalny i ciekawy pomysł, powolne lecz interesujące prowadzenie akcji, dzięki któremu można było się zżyć z głównym bohaterem. Również zakończenie dla mnie było bardzo zaskakujące, może dlatego że spodziewałem się, że książki o Enderze są ze sobą bezpośrednio połączone i akcja pierwszej części urwie się w najciekawszym momencie. Tymczasem kolejne części to w zasadzie sequele "Gry Endera". W skali filmwebu powieść oceniam na 8, jest ciekawa, ale ma też słabe strony. Najbardziej irytowały mnie w tej opowieści dwie rzeczy:
Po pierwsze klimat, nie rozumiem jak można umiejscowić miejsce akcji na Ziemi w odległej przyszłości realnej rzeczywistości i wykorzystać politykę lat 80 XX wieku. Wiem że autor pisał tą książkę w latach 80 w chwili gdy komunizm w Europie nie chylił się jeszcze bardzo ku upadkowi, ale zakładać że przetrwa w praktycznie nie zmienionym stanie do czasów podróży kosmicznych, jest mało wizjonerskie. Aldous Huxley wydając "Nowy wspaniały świat" w roku 1932, miał bardziej nowoczesną wizję przyszłości Ziemi niż Card w roku 1985.
Po drugie rozwleczony wątek rodzeństwa Endera, z którego ostatecznie nic nie wynikło. Ich poczynania nie miały praktycznie żadnego wpływu na główną oś fabuły i urwały się bez większego sensu. Jak dla mnie niepotrzebny zapychacz wstawiony żeby książka była dłuższa i nie skupiała się tylko na Enderze.
"Ja osobiście nie mogłem uwierzyć w to co czytam co to maja być za jajca?Dwójka dzieci przejmuje władze nad światem za pomocą internetu!"
Równie dobrze można powiedzieć, że Hitler zdobył władzę nad krajem gadaniną. Taki sam poziom banalizowania.Zupełnie nie potrafisz odnaleźć się na rzeczywistej osi czasu. Pomyśl, na jakim etapie rozwoju był w latach 80 internet, jakie były nastroje społeczne na świecie po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce?
Prezentujesz raczej szablonowy,żeby nie powiedzieć prymitywny, sposób rozumowania.
"Brak opisu technologi, statków,planet brak historii uniwersum."
Opis technologii jest zwykle pułapką dla twórców scifi. Dobrze ze tu tego nie było.
"Ale najbardziej mnie wnerwia to,ze cala ta ksiązka jest przesadzona i niewiarygodna sam pomysł,żeby dzieciak nie szkolony od dziecka tylko dziecak w własnej osobie dowodził flotą jest głupi"
Jak dla mnie zostało to wyjaśnione klarownie. Bez problemu mogę dopuścić myśl, ze istnieją "gry" w których dzieci są lepsze od dorosłych.
Hitler zdobywał wpływy partia polityczna a nie postami w internecie,prymitywny to jest grafoman Card co udowadnia rysami psychologicznymi postaci prostymi i cienkimi jak i igła i takimi własnie watkami.
Opis technologii jest zwykle pułapką dla twórców scifi."
Wielka bzdura bez jakikolwiek uzasadnienia dobrze zrobione uniwersum to według mnie podstawa zarówno w sci-fi jak i fantasy.
Dzięki uniwersum fikcyjny świat zaczyna żyć własnym życiem jest bogatszy w treści i łatwiej w niego wsiąknąć.
Poza tym to sci-fi ja chce poczuć ,że jestem w innym świecie.
Wyjaśnione klarownie....to nie żadne wyjaśnienie tylko kilka przesadzonych bzdurnych postaci i dorośli z niezrozumiałymi motywami.
Nawet najbardziej genialne dziecko ma słabiutką psychikę i w niczym nic nie może zaoferować więcej niż dorosły wyszkolmy doświadczony,zahartowany dowódca NIC.Ale dobra to pomysł na główną fabułę przymknijmy oko.
Najbardziej denerwująca jest niewiarygodność postaci w psychice!No i oczywiście grafomaństwo Carda ale pisałem już o tym.
Nie masz człowieku pojęcia ani o literaturze ani historii nawet. Nie będę z tobą dalej dyskutował, bo to trochę tak jakbym chciał wyjaśnić upośledzonemu na czym polega fenomen Braci Karamazow Dostojewskiego. Mylisz prostotę stylu z grafomaństwem, którego tam nie ma, nie rozumiesz na czym polega zachowawczy opis uniwersum i zupełnie nie pojmujesz kontekstu historycznego powstania ksiazki. Nie rozumiesz nawet, że mało ambitna powieść (bo taka jest w istocie Gra Endera) może być dobra.
Nie jesteś dla mnie partnerem do dyskusji.
Tak tak nie podoba mi się przereklamowana Gra Endera to "nie mam pojęcia o literaturze".
Szkoda,że nie potrafisz odpowiedzieć na jakieś argumenty tylko bezpodstawnie oczerniasz opinie człowieka mającego inne zdanie wyzywając go od debili, geniuszu dyskusji.
". Mylisz prostotę stylu z grafomaństwem" card to dupa nie pisarz zero warsztatu.Zachowawczy opis uniwersum?Ciekawe jakiego uniwersum jak tego uniwersum praktycznie tam nie ma.Och niesamowite książka Sci-fi nawiązuje do zimnej wojny!!10/10!!
"Nie rozumiesz nawet, że mało ambitna powieść (bo taka jest w istocie Gra Endera) może być dobra."
Znam takie książki które nazwałbym nawet bardzo dobrymi,Gra Endera jest co najwyżej niezła.
"Znam takie książki które nazwałbym nawet bardzo dobrymi,Gra Endera jest co najwyżej niezła."
To jest po prostu skrajnie odosobniona opinia, wiec trudno traktować coś takiego poważnie. Zwłaszcza, ze jesteś zwykłym internetowym napinaczem.
I w ten sposób jasno wyraziłeś swoje zdanie - nawet zła książka jest dobra, jeżeli podoba się motorcycle_boy.
Ty jesteś partnerem do dyskusji. Mojego psa.
Przeczytaj jeszcze raz to co napisałem. Jeśli ponownie nie załapiesz istoty mojej wypowiedzi - spróbuj raz jeszcze. Najlepiej powtarzaj tę czynność do skutku.
Nie. Nie istnieje ani jedna taka gra. Dorosły to dziecko z doświadczeniem. Dziecko to dziecko bez doświadczenia. Dziecko nigdy w żadnej grze nie będzie lepsze do dorosłego. Szczeniaki nigdy nie dorównają dojrzałym członkom stada, gdyż wtedy przejęłyby nad nim władzę - widziałeś kiedyś coś takiego w naturze? No właśnie.
Oczywiście darujmy sobie przykładu typu 12-latek od 3. roku życia grający w szachy i ktoś, kto nigdy w szachy nie grał. Chodzi mi o równe okoliczności. Dorośli szkoleni TAK SAMO przez 10 lat MUSZĄ być lepsi od dzieci szkolonych ile? dwa, trzy lata?
Ciekawie mogło by być, gdyby autor rozwinął wątek, że cała ta inwazja robaków to tylko polityczna ściema, a dzieciaki są szkolone by prowadzić wojny na ziemi. No ale i tak książka była całkiem udana. Nie najlepsza, po prostu dobra.
Wątek rodzeństwa jest rozbudowany z dwóch powodów: po pierwsze by skontrastować je z osobowością Endera i po drugie, by autor mógł rozwinąć te postacie i opisać ich relacje z Enderem w następnych powieściach. Tak właśnie się dzieje już w "Mówcy umarłych" a cała sprawa nasila się w "Ksenocydzie".
Nigdy wątków Valentine i Petera nie nazwałabym zbędnymi. Przecież to w odniesieniu do nich ("nie będę jak Peter"), Ender budował własną tożsamość. Nie można zrozumieć motywów jego postępowania, bez zrozumienia kim byli najbliżsi mu ludzie.
Jako iż film jest tuż za rogiem, a jak powszechnie wiadomo, Hollywood ma tendencję do zarzynania dobrych powieści, wreszcie się zmotywowałem by przeczytać słynną "Grę Endera". I mimo iż ogólnie książka wywarła na mnie pozytywne wrażenie, tak nie mogę jednak ukryć pewnego rozczarowania oraz niezrozumienia kultu tej pozycji.
Podoba mi się umieszczenie akcji powieści już po dwóch inwazjach oraz całkiem ciekawe, lecz mocno pospiesznie, przedstawienie robali. Niestety najciekawsza część powieści to są ostatnie dwa rozdziały, które mogły by być zdecydowanie bardziej rozbudowane kosztem nieco rozciągniętej pierwszej połowy. Ogólnie sama historia oraz klimat jest naprawdę bardzo dobry, ale książka ma wielką wadę- bohaterowie. Ja wiem że Ender oraz inne młodociane postaci są "najbystrzejszymi z najbystrzejszych" ale na miłość boską, oni mają po 6 lat, a przy końcu powieści ok 11. Problem w tym że autor chyba nie zdaje sobie z tego sprawy i opisuje ich poczynania jakby byli oni doświadczonymi przez życie starymi wygami. Geniusz geniuszem, ale to są mimo wszystko dzieci. Ale pomijając to, miałem problem z polubieniem jakiejkolwiek postaci. Ender jest zbyt perfekcyjny, nie odnosi żadnej porażki. Dlaczego miałbym się przejmować kolejnymi kłodami stawianymi pod jego nogi, skoro wiem że wyjdzie z tego bez szwanku i jeszcze z podkreśleniem tego jaki zajebisty to on jest? Do tego zbyt duża część powieści skupia się na tym jak to bardzo nieszczęśliwy jest główny bohater, mimo iż ma to swoje uzasadnienie, to szybko zaczyna męczyć. Drugoplanowe postacie to całkowite tło, służące tylko do tego by stanowiły kontrast dla Endera lub podkreślenie jego wyjątkowości. Ciekawsze zdawało się być rodzeństwo Wigginów, ale po skończeniu lektury miałem wrażenie że był to całkowity zapychacz. Z kolei twist fabularny był raczej słaby. Znaczy się, sam pomysł jest całkiem dobry, ale dosyć szybko przewidziałem o co chodzi.
Mimo mojego narzekania, sięgnę na pewno po kontynuację gdyż to całkiem sympatyczne czytadło, chociaż mocno przeceniane.
Proponuję przeczytać zarówno Sagę Endera - chociaż późniejsze książki mocno idą w filozofię, szczególnie Xenocyd, jak i Sagę Cieni. Te są bardziej nastawione na akcję, ale fajnie jest poczytać bliźniaczą historię do Gry Endera z punktu widzenia Groszka. Ciekawa wydaje się być też seria prequeli, ale na razie czytałem tylko tom pierwszy. Do napisania został koniec Sagi Endera, wiążący ją z Sagą Cieni, chociaż koniec życia Groszka jest w sumie tylko niezbyt długim opowiadaniem, no i trzecia książka z cyklu prequeli.
Co do dzieci - ich rozwój i błyskawiczne przyswajanie wiedzy może zostać wykorzystane przez manipulatorów, by wytresować sobie wyspecjalizowane jednostki, które perfekcyjnie potrafią wykonywać wszczepione im w trakcie hodowli zadania. Tutaj dodatkowo te jednostki posiadają wysoką inteligencję - przez odpowiedni dobór rodziców.
Co do rodzeństwa Wieczorków - wątek siostry Endera został świetnie rozwinięty w Sadze Endera, a wątek brata w Sadze Cieni.
Na polityce się kompletnie, absolutnie nie znam, ale to też dlatego, że mnie zupełnie nie interesuje. Moje poglądy na te sprawy zwykle są wypaczone i potępiane, więc się nie będę wypowiadała. Ale muszę nawiązać do Twojego argumentu dotyczącego rodzeństwa Endera, otóż się z Tobą zgadzam. Chciałabym móc zaprotestować i napisać w odwecie, jak bardzo nieuważnie czytałeś, skoro nie dostrzegłeś w tym wszystkim ukrytej głębi. Ale nie mogę. Bo to by znaczyło, że czytałam równie nieuważnie, co Ty. Locke i Demostenes, tak jak ich twórcy, Valentine i Piotruś Pan, fascynowali od samego początku. Intrygowali mnie i miejscami przyprawiali o dreszcze. Czytając o nich nie mogłam oderwać wzroku od stron powieści, zastanawiając się co rusz, jak to wszystko się zakończy, do czego doprowadzi. I ojej. Książka się skończyła, w sumie wątek rodzeństwa Endera nie doprowadził do niczego. A może doprowadził, ale do niczego, czego nie mogło zabraknąć, czego istnienie wznosiło fabułę na wyżyny. Równie dobrze jakiś przypadkowy polityk mógł po porostu zarządzić, by Ender nie wrócił do domu. To nie musiała być Valentine, sprzeczna z zamiarami starszego brata. Nie była potrzebna cała ta skomplikowana intryga, mająca na celu ukryć wiek i tożsamość dwójki najniebezpieczniejszych dzieci na Ziemi, by mogły powoli dochodzić do władzy. Oczywiście, czytało się niezwykle miło, aż do momentu, gdy wątek ten zostaje zepchnięty w niepamięć i pozostawiony dryfujący z luźnymi końcami.Można by te końce związać na kilkadziesiąt sposobów, albo chociaż wcale na zaczynać ich splatać. To jedyna rzecz, jaka w tej książce mnie rozczarowała.
Cała reszta... Świetna. Gra Endera (konkretnie ten tom w całej serii) na bardzo długo zostanie jedną z moich ulubionych książek. Mam nadzieję, że film, na który się wybieram w najbliższą środę, nie będzie AŻ TAK kiepski ;) Wszakże wiążę wielkie nadzieję z Asą Butterfieldem.