Można odetchnąć z ulgą - recenzje pisane przez fanów książki są entuzjastyczne. Nie spełniły się najgorsze obawy, że Gavin
Hood przerobi kultową książkę na akcyjniaka dla młodzieży - wręcz przeciwnie, recenzenci zgadzają się, że jest to adaptacja
zrobiona z sercem, dokładnie taka jakiej wszyscy pragnęli, ale mało kto w nią wierzył. Nawet nie przeszkadzają fabularne
zmiany względem książki, bo są na tyle subtelne, że wychodzą filmowi na dobre.
Jedyny poważny zarzut, który wszyscy podkreślają, to zbyt podkręcone tempo. Wydarzenia pędzą zbyt szybko, co jednak jest
zrozumiałe ze względu na czas trwania filmu - 2 godziny to zdecydowanie za mało. Dodatkowe pół godziny pewnie
rozwiązałoby problem, więc warto czekać na wersję reżyserską - miejmy nadzieję, że taka się ukaże.
Twój post to zbiór pobożnych życzeń.
Czytałem książkę wiele lat temu i byłem czy jestem pod jej dużym wrażeniem.
Natomiast film to po część i akcyjniak dla małolatów, mijający czy spłacający istotne wątki.
W moim przypadku film ratowała wiedza wyniesiona z książki.
Nie wiem jakby wyglądała moja ocena bez książkowego backgroundu.
Recenzje film w też ma nie najlepsze.
Właśnie- tępo zbyt szybkie, niektóre istotne postaci istotne dla akcji, zostały ledwo przedstawione - Groszek. Poza tym czuję pewien niedosyt. Książkę czytałem wiele lat temu, teraz mam 33 lata i wymagam jakby trochę więcej niż dobrej adaptacji. Może przesadzam- całkiem niezły film ale nie arcydzieło.
Ale czego można oczekiwać po adaptacji niż bycia dobrą adaptacją? Bo w tej konfiguracji film jest adaptacją książki z definicji i tego faktu nie obejdziesz i nie przeskoczysz. Nie żebym Cię atakowała - po prostu wyrażam swoje niezrozumienie. I całkiem szczerze proszę o rozwinięcie tej myśli.
Co do tępa, to się zgodzę. Kiedy w pewnym momencie mignęła informacja, że do "lądowania" floty na planecie robali zostało 28 dni, a Ender wciąż był w Szkole Bojowej, to trochę do nadszarpnęło moje poczucie wiarygodności, bo nie wyobrażałam sobie, jak w ciągu czterech tygodni mają zamiar z charyzmatycznego, ale jednak chłopca, zrobić kogoś, kto podejmuje decyzje zbyt trudne dla dorosłych.
Nie uważam, żeby film był idealny - do tego musiało by nie być drobnych irytacji w stylu Szkoły Dowodzenia na planecie, a nie na klaustrofobicznej asteroidzie, braku Enderowego "programu samokształcenia" dla starterów czy braku wyraźnej informacji, że z powodu wspólnej jaźni robale uczyły się nawet na tych bitwach, gdzie były kompletnie eliminowane, więc w zasadzie przy każdej potyczce na "symulatorze" Ender miał mądrzejszego przeciwnika i musiał wymyślać zupełnie inną taktykę.
Ale to są kwestie, które mi osobiście nie przeszkadzają stwierdzić, że film jest naprawdę przyzwoity i oddaje sprawiedliwość temu, co w książce Carda było w moim odczuciu najważniejsze, czyli kosztom tworzenia dzieci-żołnierzy, katastrofalnym, morderczym wręcz skutkom niemożności komunikacji/porozumienia i kwestii moralnego ciężaru całkowitej anihilacji innego gatunku myślących istot.
jestem świeżo po projekcji tej..pfu...ekranizacji.
Jasne można było pominąć kilka kwestii ale do tego trzeba przeczytać książkę a twórcy tego filmu chyba nie zdają sobie sprawy nawet z jej istnienia, naprawdę to wszystko było cieniutkie, momentami to nawet przerażająco głupie i obrażające widza/czytelnika - bo to do niego powinien być kierowany ten film.
A tak nie jest, zwykła papka, olewa klimat i wspomniany przez ciebie smutek głównego bohatera - trzeciego - skazanego na pogardę i brak akceptacji, jego geniusz, jego traumę, nienawiść do tego całego szkolenia, do reguł i zasad, jego brata, o tym jak nienawidził sam siebie, jak traktował te dzieciaki - Groszka w którym widział samego siebie. Przecież o tym była książka.
Film pokazuje tyko to co mogło fajnie wyglądać na ekranie - statki w przestrzeni, strzelanie... a to chyba ekranizacja powinna wykluczyć na wstępie.
Trudno mi coś powiedzieć więcej, cholera smutno mi, zepsuli mi miłe wspomnienie lektury i jeszcze okradli z pieniędzy i czasu. Dla dobra książki i tej genialnej opowieści lepiej by było gdyby ten film nie powstał.
"zwykła papka, olewa klimat i wspomniany przez ciebie smutek głównego bohatera - trzeciego - skazanego na pogardę i brak akceptacji, jego geniusz, jego traumę, nienawiść do tego całego szkolenia, do reguł i zasad, jego brata, o tym jak nienawidził sam siebie, jak traktował te dzieciaki - Groszka w którym widział samego siebie. Przecież o tym była książka.
Film pokazuje tyko to co mogło fajnie wyglądać na ekranie - statki w przestrzeni, strzelanie... a to chyba ekranizacja powinna wykluczyć na wstępie."
Z tego co napisales wywnioskowalem ze Ender i jego kompani wiedza od razu ze prowadza wojne a nie uczestnicza w szkoleniu na symulatorze o czym nawet w ksiazce nie wiedzial o tym czytelnik. Sesem powiesci byl dylemat moralny i oklamanie dzieci nieswiadomych ze grajac anihiluja inna rase i poswiecaja zolnierzy. Myślę ze obejrzenie tego filmu przed lektura powiesci automatycznie zepsuje szok jakim jest zakonczenie tej hstorii w powiesci. Pewnie o bojce w toalecie ktora zaonczyla sie smiercia jednego z dzieci tez nie jest wspomniane? Tak sie nakrecilem na ten film bo chialem zobaczyć jak ktoś mogł sobie to wyobrazic, raczej mojego wyobrazenie tej historii nic nie zepsuje :) ide z nastawieniem na widowisko odajacechociaz częsc emocji zwiazanych z prowadzeniem strategicznej gry sieciowej w dalekiej przyszlosci. Szkoda ze Grosze podobno kest pominiety, ale jesl ma powstac film na podstawie Cienia to moze to zabieg celowy. A czytal juz ktoś Eder na wygnaniu?
Wyrabianie sobie opinii na temat filmu na bazie opinii innych osób może prowadzić na manowce.
Szkolenie w Szkole Bojowej zajmuje ze dwie trzecie filmu - w każdym razie jego większość.
Do dylematu "niszczyć psychikę dzieci licząc, że jedno z nich uratuje ludzkość przed zagładą, czy może jednak pozwolić im być dziećmi i zaryzykować ponowny atak robali" sprowadza się każda jedna rozmowa Gruffa z Anderson.
Finał, gdy Ender dowiaduje się, że nie grał w symulacje Mazera jasno pokazuje, że chłopiec jest zdruzgotany świadomością zniszczenia całego gatunku.
Bójka z Bonzo oczywiście ma miejsce i widać zarówno typowo Enderową strategię "zmiażdżyć wroga raz na zawsze" jak i jego przerażenie, gdy okazuje się, że znów był zbyt skuteczny.
Groszek oczywiście jest obecny i należy do najbliższych towarzyszy/współpracowników Endera, ale jego rola faktycznie jest okrojona w porównaniu z powieścią.
Także bezkrytyczne przyjmowanie tego, nad czym załamują ręce zawiedzeni widzowie nie jest jak widać najlepszą strategią.
Dobrze wiedzieć, że Ci co odbierają ten film jako prostacki albo nieuważnie oglądają, albo może nie dorośli emocjonalnie do takich historii lub oczekiwali po filmie 100% treści powieści łącznie z wyświetlaniem na ekranie treści maili XD książka a film to dwie różne rzeczy, to co jest pasnonujące w filmie może być nudne w powieści i na odwrót ale niektórzy o tym zapominają. Ja z powieści już niewiele pamiętam tak szczegółowo i idę do kina nie odświeżając jej sobie. Nie ukrywam też że kampania reklaowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie (ta amerykańska) propagandowe plakaty itd. Dzięki za wyjaśnienie tej kwestii. Ja nie wyrabiam sobie zdania z ciekawości sprawdzam co tam ludzie myślą o tym filmie. Niejednokrotnie widziałem genialne filmy o który "wiekszość" wypowiadała się negatywnie.
Jeszcze jedno - o tym, że to nie symulacja Mazera, a realna wojna, której efektem jest całkowita eksterminacja inteligentnej rasy Ender dowiaduje się już po ostatniej bitwie z robalami - i Wiggin jest oszołomiony oraz wściekły, że ukryto to przed nim. Jasno mówi, że w takim wypadku zachowałby się inaczej.
"Film pokazuje tyko to co mogło fajnie wyglądać na ekranie - statki w przestrzeni, strzelanie..."
Nie kłam. Film zawiera wiele scen, w których nikt do nikogo nie strzela ani nic nie wybucha. Powiedziałabym nawet, że sceny akcji są w zdecydowanej mniejszości. Twoja wypowiedź sugeruje, że poza nawalankami nic innego na ekranie się nie dzieje - to oczywiste nadużycie. Skoro więc nie dostrzegasz takich istotnych rzeczy, trudno mieć zaufanie do reszty Twojej recenzji. Pewnie też jest wyssana z palca. Film oczywiście mógł Ci się nie podobać, ale nie zmyślaj, proszę.
"smutek głównego bohatera - trzeciego - skazanego na pogardę i brak akceptacji, jego geniusz, jego traumę, nienawiść do tego całego szkolenia, do reguł i zasad, jego brata, o tym jak nienawidził sam siebie"
Ależ to było pokazane. Wiele razy, praktycznie w każdej scenie dialogowej było coś, co dawało widzowi wiedzę o tym, co dzieje się w głowie protagonisty. Doprawdy nie wiem, czego oczekujesz? Że Ender usiądzie i będzie gadał do kamery jak w programie "Dlaczego ja?" Film to nie książka, pokazuje emocje bohaterów w inny sposób, nie taki jednoznaczny i łopatologiczny. Tu nie ma "kawa na ławę" i jedziemy. Trzeba włożyć nieco wysiłku w zrozumienie sytuacji głównego bohatera. Uważnie oglądać, obserwować, zwracać uwagę na drobiazgi, twarze aktorów, ton głosu - to wszystko powie Ci o wyalienowaniu Endera, bezsilności, rozpaczy, ale i determinacji, o jego błyskotliwości. Ja czytałam książkę i naprawdę, nie spodziewałam się, że film aż tak dobrze odda emocjonalny wymiar tej historii. Pewnie, zawsze mogło być lepiej (choć w 2 godziny naprawdę trudno to zrobić), ale wydaje mi się, że reżyser i aktorzy stanęli na wysokości zadania.
Proszę cie... emocjonalny wymiar...ukryty wymiar... albo inaczej!
Zgadzam się z tobą, wszystko o czym wspominasz faktycznie się pojawiło i masz racje - było wymagające, owszem, dla 13 latka - i to absolutnie takiego przeciętnego jak ten "Ender" w filmie, nie wyalienowanego geniusza który nie wie jak być dzieckiem.
To może tak celem podsumowania - ja najzwyczajniej się bardzo rozczarowałem. Książka jest o dzieciach i absolutnie nie dla dzieci. Tak jak np Czas Apokalipsy - bo tak powinno to wszystko wyglądać, podobny smutek i podobne problemy, mordowanie i zabijanie, ludzkość przerażona wizją wojny i mordu. Powolne ujęcia i analiza umysłu, brutalny świat i okoliczności, brak wsparcia. Trauma.
Boziu - przecież tutaj niema nad czym się rozwodzić - z genialnego studium psychiki tak indywidualnego umysły i abstrakcyjnej sytuacji ludzkości otrzymaliśmy film dla nastolatków. Kurde no! Zero wysiłku, zero! Te bitwy w szkole bojowej i ich strategia - tak rewelacyjnie opisana i nowatorska, spłaszczona do latania w zero g i strzelaniu z laserów. Śmiech przez łzy.
Jedynie muzyka i grafa dawały mocno rade - ale tych wartości tutaj nie potrzebowałem.
Żeby nie było - uważam, że każdy ma prawo do własnej interpretacji i opinii, dlatego nie zamierzam wmawiać, Ci, że moja jest w jakikolwiek sposób lepsza niż Twoja, ale faktem jest, że mam zdanie dokładnie przeciwne.
Mi się podobał właśnie brak łopatologii w tym filmie. Najlepszym dowodem wyalienowania Endera jest to, że przez cały film w żadnej scenie z rówieśnikami (z dorosłymi w niewielu) nie widać w nim tej dziecięcej bezbronności - to jest ten element, który go zawsze różnił od reszty dzieciaków. Bo przecież taki był właśnie książkowy Ender - na zewnątrz twardy jak skała, rówieśnicy szybko zaczęli mieć go za charyzmatycznego przywódcę, a to głębokie rozdarcie przeżywał "w sobie", nikomu prócz Valentine (listy) nie zwierzał się z tego, jak mu ciężko i źle.
Film ukazuje też wszystkie klasyczne, książkowe metody manipulacji Enderem - Gruff stawiający go w opozycji do reszty starterów już na promie, wyrywający go z rówieśniczego środowiska jak tylko się tam zaaklimatyzował i wrzucający do Armii, w której dowódca z pewnością go nie zaakceptuje, bo Ender jest dla niego zagrożeniem, wreszcie każący mu dowodzić zbieraniną niedoświadczonych starterów (Armia Smoka) i zmuszający do walki z silniejszym, liczniejszym i bardziej doświadczonym przeciwnikiem.
Listy do Val, w których Ender zwierza się obaw, że zmienia się w Petera, nocne koszmary (i reakcja kolegi - "zachowaj je dla siebie"), wreszcie rzucone pod adresem Gruffa oskarżenie, że dla Endera to stary żołnież jest w tej całej sytuacji wrogiem - jeśli to nie pokazuje, jak Ender łamie się wewnętrznie pod presją, ale usilnie stara się nie okazywać tego publicznie, bo przecież wszyscy oczekują, że ocali ludzkość, to ja już nie wiem, co miałoby się dziać na ekranie, żeby przekaz był wystarczająco jasny i oczywisty.
Widzisz, mi tam gra Endera nigdy nie kojarzyła się z Czasem Apokalipsy - dla mnie to są historie przede wszystkim w innej stylistyce i o innych problemach. Czas Apokalipsy jest jednak w dużej mierze symboliczny, przerysowany i nie sposób odbierać pewnych scen dosłownie - to opowieść o absurdzie i bezsensie wojny. A Ender moim zdaniem mówi raczej o kosztach wojny - choćby i była teoretycznie w pełni uzasadniona i racjonalna - ale też o tym, jak tragiczny w skutkach bywa brak komunikacji (przecież stąd ta anihilacja robali, co Ender w filmie mówi wprost). No i jest jednak bliższy realizmowi, choć to sf a nie film oparty na rzeczywistej wojnie - chodzi mi o to przeciwieństwo względem symbolizmu, przerysowania, wręcz oniryzmu pewnych scen w Czasie Apokalipsy.
Nie wiem, czy to nie jest tak, że film jest po prostu za ładny wizualnie. Mam trochę wrażenie (nie od ciebie konkretnie, ale takie ogólne, wywołane wieloma wypowiedziami), że wiele osób zakłada, że jak efekty specjalne są super - a moim zdaniem są - to film z automatu nie może być inteligentny. Trochę jak ze śliczną blondynką, która nie może być jednocześnie mądra, bo przecież nie ma tak dobrze.
W zasadzie mogę się zgodzić z Twoim zarzutem dotyczącym bitew w zero g - ale tylko połowicznie. Tzn. pierwsza pokazana bitwa, pod dowództwem Bonzo, faktycznie jest strategicznie słaba. Ale jaka niby miała być, skoro chodziło właśnie o pokazanie, że Bonzo wcale nie jest dobrym strategiem? Za to druga, gdy Ender dowodzi Armią Smoka, pokazuje wiele jego strategicznych zagrywek znanych z książek: wystrzelanie czających się wokół wejścia kadetów, użycie liny, by posłać Groszka na zwiad, wreszcie umiejętność Endera do "lokalizowania" rzeczywistego celu bitwy - przecież jego fenomenem było to, że w przeciwieństwie do pozostałych dowódców skupiających się na wyeliminowaniu wroga, on skupiał się na "przerzuceniu" kogoś przez bramę, co definitywnie wygrywało bitwę. I ten manewr jest w bitwie pokazany, a potem mamy jego echo w finałowej walce z robalami.
Zgadzam się z Tobą wręcz dosłownie. Od dłuższego czasu czekałam na film i bałam się, że im nie wyjdzie, ale szczerze bardzo mi się podobał. Nie wiem jak by to było bez przeczytania książki, pewnie na szybkie tempo utrudniłoby mi odbiór, ale połączone z powieścią moim zdaniem wyszło bardzo dobrze.
Cieszę się że muzyką zajął się Steve Jablonsky bo to pomogło w niektórych scenach i dzięki temu lepiej się oglądało.
Do książek i filmów podchodzę bardzo emocjonalnie i po paru minutach oglądania ulżyło mi, bo spodzeiwałam się czegoś gorszego.
Lubię też Asa jako aktora, że tak powiem śledzę jego karierę (jak w przypadku wielu młodych aktorów) i moim zdaniem dobrze odegrał rolę Endera.
Pewne komentarze mnie denerwują. Ludzie piszą, film powierzchowny a z dalszych wypowiedzi wynika, że nie umieją pewnych rzeczy dostrzec.
Tak czy siak jestem zadowolona. Podobała mi się nawet trochę przesadzona ta końcówka z królową i popłakałam się jak głupia.
I dzięki że tutaj tak dokładnie wszystko opisałaś. Dzięki temu uspokoiłam się po tych wszystkich krytycznych ocenach,
Ubawiłem się, oczywiście bardzo szanuje wasze wypowiedzi, Pani od języka polskiego również pewnie przypadną do gustu. W wielkim skrócie i może w formie trololo ForFun.
Film intelektualnie na poziomie muszki owocówki. Dla tych co się nie zgadzają polecam raz jeszcze przeczytać książkę...ale ze czytanie ze zrozumieniem widać sprawia kłopoty polecam audiobooka - fajnie nagrany, czyta Roch Siemianowski - klasa. Potem może warto było by zerknąć Mówce umarłych. Jak mało to resztę sagi - może cień olbrzyma? Zmądrzejecie, gwarantuje.
Nie wiem, jaki związek z czymkolwiek tu dyskutowanym ma jakakolwiek polonistka - Twoja wypowiedź pewnie aż tak by się tej hipotetycznej belferce nie spodobała, bo mętne nawiązania tylko utrudniają zrozumienie, o co chodzi wypowiadającemu się.
Poza tym lecenie ad personam z sugestiami, że kto się z Tobą nie zgadza, ten nie opanował czytania ze zrozumieniem z kulturą wypowiedzi ma niewiele wspólnego. Obok takiego zdania tekst o szanowaniu cudzych wypowiedzi wygląda cokolwiek idiotycznie - jak bardzo tania ironia, albo właśnie nieumiejętność czytania ze zrozumieniem. Własnych słów.
A z kwestii merytorycznych - porównywanie filmu do książkowego pierwowzoru rozumiem. Ale już ocenianie go przez pryzmat kolejnych tomów sagi uważam za błąd metodologiczny, bo przecież oczywistym jest, że głębi treści całej sagi w jeden film nie upchnie nawet najgenialniejszy reżyser.
się wyżyłaś...czuje się skarcony. Tania ironia - owszem - trololo.
Bo o czym tu gadać skoro gloryfikujesz film rujnujący książkę i odnajdujesz tam wartości których niema lub są tak płytkie że kark boli. Ktoś już tutaj bardzo racjonalnie opisał również moje odczucia względem Twojej ww analizy i tego filmowego gniota - zaba777. Problem który zaistniał na polu naszej dyskusji to mój brak chęci jej kontynuowania zwłaszcza w sposób kulturalny. Można się zgodzić z faktem ze każdy ma prawo do swojej opinii ale Twoja dla mnie jest głupia, nie inna, głupia. Dobranoc
Się nie wyżyłam, bo nie miewam takich potrzeb. Się odniosłam, bo mam takie prawo.
Trzeba było tak od razu - że uważasz moją wypowiedź za głupią. Po co się krygować z szanowaniem cudzego zdania. Serio. Żeby nie było, że teraz ja jadę jakąś tanią ironią. Autentycznie wolę mieć jasność sytuacji, a nie jakieś fałszywe poczucie kulturalnej dyskusji.
Którą to kulturalną dyskusję odbyłam sobie ze wspomnianą przez Ciebie zabą777, także niemożność odbycia podobnej z Tobą aż tak dramatycznie mi nie doskwiera.
Teraz to już chyba naprawdę "do widzenia", bo wyczerpał się i temat i wola rozmowy.
Poprę twoje stanowisko...wszyscy zwolennicy filmu, analizują go w oparciu o swoją książkową wiedzę.
Natomiast sam film, bez książkowych rozszerzeń,kiedy oddzielimy go od wiedzy wcześniej, w ten sposób nabytej jest zaledwie średniakiem.
U mnie 6/10 za sentyment.
Tak. Ci którzy nie czytali książki na pewno oceniają słabiej film. Ja dałem 8 ale gdybym nie czytał książki dałbym 6 lub 7. Ciekawe było skonfrontowanie naszej wyobraźni w czasie czytania książki do tego filmu.
Adaptacja została "skrojona" na miarę potrzeb kasowych - płytko, widowiskowo, powierzchownie. Ot, przyjdą ludziska, zapłacą, pooglądają obrazki i pójdą na obiad.
Przy okazji, tępo patrząc w ekran można zgubić tempo ;)
Faktycznie, byk mi się wkradł w posta - teraz już nie poprawię.
Mogłabyś (mógłbyś?) rozwinąć to "płytko, widowiskowo, powierzchownie"? Napisać, co było źle i jak powinno być, żeby było lepiej. Bo twoja wypowiedź też jest płytka i powierzchowna i w zasadzie nie stawia produkcji żadnych merytorycznych zarzutów nie mówiąc już o ich poparciu przykładami filmowych scen.
Nie zrozum mnie źle - nie atakuję, nie krytykuję twojego niezadowolenia z filmu i nie neguję twojego prawa do tego, żeby ci się film nie podobał. Po prostu chciałabym wiedzieć dlaczego, bo mnie przeciwnie, film zadowala - a zrozumienie tego, co stoi za zdaniem przeciwnym wydaje mi się całkiem kształcące.
Ok. wszystko w porządku :) Absolutnie nie podejrzewałam Cię o atak :) Już mówię (bo, zgadzam się, wkradło mi się nadmierne uproszczenie): podstawą adaptacji nie jest (a przynajmniej nie powinna być) wierność książce, a widowni. Niesie to jednak szereg zagrożeń, spośród których chyba największym jest popadanie w stereotyp lub/ i zbyt dalekie przesuniecie granic swobody scenarzysty. Preminger zaznaczał, że pisząc scenariusz, nawet nie stara się o tę wierność, a przepuszcza tekst "przez swój mózg", skupiając się na jego "duchu". Owszem, scenarzysta powinien dążyć do wierności widzowi, ale nie do przypodobania się mu za wszelką cenę. Trudno mi podać przykład konkretnej sceny, ale właśnie tego "ducha", sedna, istoty rzeczy (czy jak by powiedzieli literaturoznawcy, wymowy ideowej) mi zabrakło. Bo oprócz sedna w sensie fabularnym, oczekiwałabym jeszcze i tego samego na płaszczyźnie filozoficznej, etycznej - czyli owego , wspomnianego już, ducha. Przykładowo, postaci są (moim zdaniem) zbyt stereotypowe, pozbawione (poza cechami wywoławczymi) indywidualności, co z kolei sprawia, że mogliby "wędrować" od filmu do filmu i równie dobrze się w nim odnaleźć/spełnić swoje zadanie. Ktoś tu wcześniej napisał, że przeniesiono do filmu tylko to, co dobrze się prezentuje, i nie sposób się z tym nie zgodzić. Ja rozumiem , że to film i w dodatku atrakcyjny z uwagi na gatunek, ale na Boga, Card nie napisał komiksu! (a tak trochę nim ten film trąci). Jeśli pominąć efekty wizualne (bo te przy obecnym stanie techniki można wykreować na naprawdę wysokim poziomie), okazuje się, że nie ma "kręgosłupa" filmu, a historyjka jako taka jest dość wątła.
Mi tam wymowa moralna wydawała się dość jasna.
Cała oś relacji Anderson-Gruff, wszystkie ich wspólne sceny, to była ciągła dyskusja czy można eksploatować i wyniszczać jednostkę w imię ocalenia ludzkości (gruff), czy to jednak postawa niemoralna (anderson).
Pojawia się sugestia, że w patologicznym systemie szkolenia, gdzie dzieci nastawia się przeciwko sobie, ich wrogiem nie są tak naprawdę osoby z innych Armii, ani nawet robale, z którymi uczą się walczyć, a właśnie kierownictwo szkoły, które tym systemem sterują (Ender rzuca to Gruffowi w twarz).
Reakcja Endera na wiadomość, że symulacje Mazera wcale nimi nie były, z jednej strony jasno wskazuje, że manipulacja i utrzymywanie kogoś w niewiedzy, czynienie z niego nieświadomego i w zasadzie bezwolnego narzędzia jest absolutnie niedopuszczalna. Że ciężar zagłady całej rasy jest niewyobrażalny. I że gdyby spróbowano komunikacji zamiast natychmiastowej i bezrefleksyjnej eksterminacji wroga, to tej całej wojny potencjalnie można było uniknąć - ocalając nie tylko robale, ale też ludzi.
Także wymowa ideologiczna jednak w tym filmie jest - ja ją przynajmniej znalazłam ;). Może nadinterpretowuję. Nie mówię, że wszystkie te kwestie były tak dogłębnie wyłożone i obgadane jak w książce, ale nie można twierdzić, że w ogóle ich nie było.
Natomiast faktycznie, wiele postaci, tych drugoplanowych, jest zarysowanych grubymi liniami. Moim zdaniem to logiczna konsekwencja takiej, a nie innej optyki filmu - który ewidentnie jest przede wszystkim filmem o Enderze, a bardziej uniwersalnie o jednostce i tym, czego od niej można oczekiwać i wymagać w imię dobra ogółu. Wszystkie postaci oprócz niego mają w tym filmie jeden cel - być czynnikami, które Endera w ten czy inny sposób kształtują. Bez niego nie mają racji bytu, a z nim tylko o tyle, o ile na niego wpływają - jasne jest więc, że to te cechy, które są powodem ich interakcji z Wigginem są eksponowane, a cała reszta jest pomijana. Czy to spłyca postać i pozbawia ją wielowymiarowości? - jasne.
Czy to źle dla filmu? - ja bym powiedziała, że nie tyle źle, co nie najlepiej. Bo trzeba też mieć w głowie alternatywę - dajemy więcej czasu ekranowego postaciom drugoplanowym, zabieramy go Enderowi. W rezultacie ci bohaterowie byliby odrobinkę lepiej rozwinięci (ale wciąż nie wybitnie), za to rozmyłby się główny bohater, który w tym filmie jak w niewielu innych jest kucykiem, ciągnącym cały wóz. Także moim zdaniem taki a nie inny wybór jest po prostu mniejszym złem.
Podsumowując, nie twierdzę, że Gra to film idealny - do tego mu daleko, ma swoje mniejsze i większe mankamenty. Ale jak na realne warunki, w których powstawał (a nie pobożne chciejstwa fanów książki) to film porządnie zrobiony i przyzwoicie oddający pierwowzór - w każdym razie nie wypaczający jego kluczowych idei.
"Także wymowa ideologiczna jednak w tym filmie jest - ja ją przynajmniej znalazłam ;)." - wymowa ideologiczna, a ideowa - to jednak dwie różne rzeczy. Idea w odróżnieniu od ideologii nie zakłada nachalnego dydaktyzmu, ani (w dalszej perspektywie) nacisku. Ale to już kwestie bardzo oddalone od "Gry".
Problem w tym, że Card używał S-F jako środka , a nie celu i w tym tkwi problem. Film (moim zdaniem) ten aspekt pomija (przeorientowując się na czyste S-F jako cel ostateczny) i w tym cały ambaras. :)
Reasumując, w sumie to dobrze, że "Gra" wywołała różne reakcje, bo dla filmu nie ma nic gorszego od milczenia (nawet, jeśli znaczącego ) :)
Ideologia też nie musi zakładać nachalnego dydaktyzmu, a po prostu wartościowanie idei i opowiadanie się za jednymi bądź drugimi. W naszym pięknym kraju nad Wisłą to słowo źle się kojarzy - nie żebym nie rozumiała, dlaczego - ale nie trzeba go zaraz wiązać z negatywnymi zjawiskami jak nachalny dydaktyzm czy nacisk. Powszechnie dobrze kojarzący się ludziom liberalizm, to wszak również ideologia, a nie idea.
Wracając z ideowo-ideologicznego offtopu do Gry Endera - ona jednak mi się kojarzy raczej z ideologią niż ideowością i to wcale nie ze względu na to, że jej twórcy osobiście dużo bliżej do tej pierwszej niż do drugiej kategorii. Po prostu ja w Grze nie widzę na przykład dyskusji na temat idei indwidualizmu jednostki i przeciwstawnej idei dobra wspólnego, a raczej przerażającą wizję tego, co się z jednostką dzieje, gdy się nią manipuluje i indywidualizm poświęca na ołtarzu większego dobra, którym jest interes wspólnoty. Trudno mi więc to uważać, za prezentację idei, raczej ideologię te idee wartościujące we wzajemnym stosunku.
I chyba tu się różnimy, bo ja nie jestem w stanie powiedzieć, że film pomija wymiar moralny, etyczny, ideowy czy ideologiczny. Jestem w stanie zgodzić się, że pewne kwestie raczej sugeruje/pokazuje, niż nad nimi dogłębnie dyskutuje i je analizuje - ale nie powiem, że tych kwestii tam nie ma.
Za to niewątpliwie się zgodzę, że dobrze, że film jest motorem do dyskusji różnorakich, bo to działalność kształcąca i pożyteczna.
"Ideologia też nie musi zakładać nachalnego dydaktyzmu, a po prostu wartościowanie idei i opowiadanie się za jednymi bądź drugimi. W naszym pięknym kraju nad Wisłą to słowo źle się kojarzy - nie żebym nie rozumiała, dlaczego - ale nie trzeba go zaraz wiązać z negatywnymi zjawiskami jak nachalny dydaktyzm czy nacisk. Powszechnie dobrze kojarzący się ludziom liberalizm, to wszak również ideologia, a nie idea." - to zależy do czego się odwołujemy. Destutt de Tracy czy Locke rzeczywiście tego nie uwzględniali, ale już np. Mannheim - tak. Ale w sumie to OT .
W części się zgadzamy, a to chyba najistotniejsze i niech każdy pozostanie przy swoim. Naprawdę źle by się działo z nami, ludźmi, gdybyśmy się zgadzali we wszystkim. Wszak każdy z nas jest... niepowtarzalny (na szczęście!) :)
Lśnienie Kubrika- reżyser i scenarzysta dali coś od siebie. Adaptacja to zawsze jakiś kompromis, z czegoś trzeba zrezygnować, coś dodać od siebie.
Ok - faktycznie jeśli w tym filmie manipulowano przy oryginale, to raczej wycinając z niego, niż do niego dodając. Ale mam też poczucie, że jakby coś dodano, to rwetes fanów byłby jeszcze większy niż jest teraz - także w tej kwestii nie da się wszystkim dogodzić.
Pamiętasz adaptację wiedźmina- w jednym filmie chcieli upchnąć wszystkie opowiadania. Całość wyglądała... chaotycznie. Postaci się pojawiały i znikały i nie do końca było wiadomo, jaki miały wpływ na fabułę, na głównego bohatera. Tutaj poszczególni bohaterowie mielli wpływ na Endera, ale... Z filmu w ogóle nie wynika, dlaczego relacje pomiędzy rodzeństwem wyglądały, tak jak wyglądały. Kilka razy wspomniano o tym, że Ender jest "trzecim", a w książce miało to istotne znaczenie. W ogóle nie pokazano, że Ender z czasem stał się przywódcą, którego wszyscy cenili, za jego charyzmę- to że czarny sierżant najpierw na jego krzyczał a po 30 minutach mu z szacunkiem salutował, to za mało- co sprawiło, że tak zmienił swoje podejście, jeden trening i dwie walki w szkole bojowej? Może zabrakło jakiegoś kontekstu, wstępu narratora. Równie dobrze film mógłby rozpocząć się już w szkole bojowej na orbicie, a wcześniejsze wydarzenia przedstawione w retrospekcji. Same walki rekrutów- albo nie powinno być ich w ogóle, albo było ich za mało. Mam zwyczajnie jakiś niedosyt. Może film został źle zmontowany? Pocięty od sceny do sceny. Za takie produkcje powinni zabierać się reżyserzy tacy jak Nolan, a nie hollywoodzcy rzemieślnicy.
Zgadzam się z Tobą. Też uważam, że wydarzenia ukazana w filmie w czasie szkolenia w szkole bojowej są zbyt okrojone. W sumie dla osób, które książki nie czytały, niezrozumiały może być fakt, dlaczego do ostatecznej rozgrywki stanęli obok Endera Alai, Groszek, Dink, Bernard? Zresztą z tego co pamiętam, w książce tego ostatniego na Erosie nie było. Co do walk rekrutów, to w filmie tak naprawdę ich nie było. Polatali sobie trochę po sali bojowej i to wszystko. I nagle duży przeskok do walki z dwoma armiami. Zbyt bardzo to okroili.
Zwrócono mi już na to uwagę - myślę, że raz wystarczy. Szczególnie, że za ortografa się pokajałam, a do meritum wątku nic ten komentarz nie wnosi.
Mi tempo pasowało - film trzymał w napięciu przez bite 2 h. To więcej niż większość produkcji SF ostatnich lat - nawet tak wyczekiwane przeze mnie Elizjum!
Ja nie czytałem książki, ale czegoś mi brakowało. Spokojnie można tu dołożyć godzinę, ale to by nie spełniało standardów Hollywood.
Ale czego? Mnie to strasznie ciekawi, co ludziom się w tym filmie nie podoba. Ale jedyne co słyszę i czytam, to niesprecyzowane niezadowolenie, kręcenie nosem, ewentualnie święte oburzenie i oskarżenia o profanację (to akurat nie u ciebie :) - i ani jednego konkretu, nawet pół twardego faktu czy ćwierć przykładu z samego filmu.
Bo nie da się zrobić porządnego filmu na podstawie książki, który będzie trwał 1:40. Są wyjątki, ale zwykle w tak krótkim czasie nie da się zmieścić wszystkich istotnych rzeczy.
Czyli długość filmu (w sensie za krótki - w dłuży zmieściliby więcej ważnych scen) jest twoim jedynym zarzutem? Poza tym film trwa 114 minut, czyli godzinę i pięćdziesiąt cztery minuty - a kwadrans to jednak sporo miejsca na treść.
Jest podstawowym zarzutem. Zakup samochodu w którym jest 3/4 części by mnie słabo satysfakcjonował, w tym wypadku te części są dobrej jakości. Stąd moja wysoka ocena.
Ok - łapię. A możesz mi wyłożyć też zarzuty poboczne? A także te elementy, które są twoim zdaniem wysokiej jakości.
I może jednak choć odrobinę przybliżysz mi, czym jest to "coś" czego ci brakowało. Głębszych relacji między bohaterami? Więcej szczegółów z treningów? Czegoś zupełnie innego?
Masz rację. Sporo brakowało, a dla dobrego reżysera dobre byłoby i 15 minut dłużej, a godzina więcej powinna załatwić już wszystko. Moim zdaniem mogli zrobić Grę w dwóch częściach.
Właśnie wróciłem z kina. Pierwsze wrażenie to zawód, ogromny zawód. Strona wizualna co prawda bez zarzutu. Ale reszta bezlitośnie spłycona. Filmowy Ender jest nieprzekonujący. Pominięto albo potraktowano zdawkowo tak wiele ważnych wątków że niektóre sceny wręcz tracą sens. Większość głównych bohaterów jest jednowymiarowa i bez wyrazu. Niby te wszystkie dzieciaki to sami najlepsi z najlepszych, a czasem można odnieść wrażenia że zwykłe tępe osiłki z gimnazjum.
Filmowy Ender jest nieprzekonujący, bo aktor gra słabo? Bo scenariusz jest taki, że nie ma czego grać? Które wątki pominięto/potraktowano zdawkowo/spłycono? Które sceny w tej konfiguracji nie mają sensu?
Pytam, bo moje doświadczenie z filmem jest inne i zastanawiam się, czy to dlatego, że szłam do kina z innymi oczekiwaniami niż wielu fanów (ja byłam nastawiona na totalnie bezmyślną rozpierduchę, może inni liczyli na wierną interpretację), czy może dlatego, że książkę pamiętam dobrze i nieświadomie wiedzą książkową dopowiadałam sobie to, czego w filmie tak naprawdę nie było, czy może wreszcie nadinterpretowuję pewne sceny i sama sobie wymyślam jakieś głębsze treści, których film jest pozbawiony.
Podam taki przykład: relacja Ender-Peter. Książka jasno pokazuje, jak wielki wpływ na ukształtowanie postawy Endera miało dorastanie z bratem-psychopatą, który w dodatku był absolutnie bezkarny i w zasadzie robił z Enderem, co chciał i nie było sposobu na skuteczne go powstrzymanie - ta kwestia powraca wielokrotnie w przemyśleniach Wiggina podczas całej książki. W filmie ta relacja dostaje dokładnie półtorej sceny i jedną wzmiankę w narracji (zabawa w robale, trening Endera z Petrą, gdzie ten mówi, że nauczył się bić, bo miał/ma starszego brata i list do Valerie, w którym Ender zwierza się ze swych obaw, że Szkoła Bojowa zamienia go w Petera). Czy w filmie jest mniej powiedziane o relacji Endera z bratem? - oczywiście. Czy jednak jest to zbyt mało, by zrozumieć, jak wyglądała ta relacja w całej swej przerażającej okazałości - mi tam wystarczyło.
Także tu leży sedno problemu, który próbuję sobie jakoś ułożyć w głowie - czy ja w tym filmie widzę coś, czego tam jednak nie ma?
Sama sobie odpowiedziałaś. Czytałaś książkę i wiedziałaś co i dlaczego się dzieje. Dlatego nie dostrzegasz tego czego w nim brakuje.
Nie oczekiwałaś wiele i nie odczuwasz zawodu.
Ja ci podam taki przykład. Szkoła Bojowa, zatarg Endera z Boznzem. Pal licho że w książce Bozno jest starszy , większy i silniejszy. Ale powód jego nienawiści to było trochę więcej niż przegrana bitwa. Było to publiczne upokorzenie Bonza. A same bitwy, które widzimy tylko dwie, w książce stanowią one najważniejszą cześć programu szkoleniowego, są źródłem prestiżu i uznania o które zabiegają kadeci. A tabele wyników ważniejsze niż inne oceny. Książka pokazuje cały proces kształtowania się Endera jako dowódcy przez kilka lat. Trudem zdobywane przyjaźnie i zaufanie kolegów. A film daje nam nastolatka któremu wmówiono - bo tak naprawdę niczym się nie wykazał - że jest ostatnią nadzieją ludzkości. Na dodatek w kulminacyjnym momencie wybraniec zaczyna grymasić że chce do domu. Ech.. mógłbym tak do rana , ale i się nie chce.
Czymś tam jednak się wykazał - taktyką "raz na zawsze", której nie waha się zastosować w praktyce, ogarnianiem technicznej wiedzy, którą im ładowano do głowy, zdolnością do "zlokalizowania" faktycznego celu (w walkach w zero g nie chodziło o eliminację wroga, a o przerzucenie swojego żołnierza przez bramę, co jest podstawą taktyki Armii Smoka pod dowództwem Endera), charyzmą, niezbędną by inni za nim poszli i słuchali jego rozkazów.
I chyba tak dobrze jednak nie pamiętam książki, bo zapomniałam, że Bonzo miał przewag fizyczną. W filmie natychmiast zaakceptowałam, że skoro Bonzo jest taki drobny, a jednak trzęsie całą armią złożoną z większych od niego chłopaków, to nie dlatego, że wszyscy go lubią, a raczej dlatego, że mimo bycia kurduplem jednak jakąś tam przewagę ma, tyle że nie wynikającą z czystej masy i wzrostu. Poza tym nie wydawało mi się, żeby w filmie Bonzo tę bitwę przegrał - jasno było powiedziane, że Ender ją dla niego wygrał (albo ja już naprawdę mam zwidy). W filmie nie chodziło też o upokorzenie (choć Bonzo i o tym wspomina), ale raczej o to, że Bonzo widział w Enderze niebezpiecznego rywala - inteligentniejszego, sprawnego taktyka, w dodatku kogoś, kto ma rację w momentach, gdy to Bonzo powinien ją mieć. Z filmu wypatrzyłam, że Bonzo chciał po prostu wyeliminować irytującego, przemądrzałego smarkacza, który w dodatku w niedalekiej przyszłości zapewne pozbawiłby Bonza pozycji tego, kto trzęsie całą szkołą. Ale faktycznie, to jednak nie jest ta sama sytuacja, która była w książce.
Ale co do systemu walk to racja - nie uwzględnienie wyników i w ogóle stosunku kadetów do walk w zero g, zrobienie z tego po prostu kolejnego elementu treningu i ewentualnie środka pognębienia Endera - to spory błąd, bo jednak pokazywało doskonale jak militarnie zafiksowane są dzieciaki w szkole bojowej.
W zasadzie to muszę się zgodzić z którymś przedmówcą - temu filmowi przydałaby się dodatkowa godzina, albo choćby pół.
Gra Endera jest jedną z najlepszych książek, jakie w życiu czytałam, a było ich niemało. Bałam się ekranizacji, na film szłam z przekonaniem, że dostanę koszmarną papkę efektów specjalnych bez głębszej treści. Nie będę powtarzać Twoich argumentów, jak dla mnie film oddał istotę książki. Oczywiście, wiele wątków zostało pominiętych, ale tak to już z filmami bywa. Mnie zabrakło jeszcze ze 20 min treningu w szkole bojowej. Ale i tak pozytywnie się rozczarowałam:)
Nie będę wdawał się w dyskusje. Jeżeli ktoś na podstawie wypowiedzi chce ocenić czy warto iść do kina czy nie, to powiem, że warto. Film ma tylko 2 godziny w dodatku ciężko jest obrazem pokazać myśli, które w książce zajmują wiele stronic. Mimo to reżyserowi udało się pokazać wiele z książki i to nie tylko akcji. Film w znacznym stopniu skupia się na psychice Endera.
Na minus jest to, że książka pokazywała nie tylko psychikę Endera ale i innych. W filmie postaci poboczne znacząco zostały okrojone.