PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10042134}

Gra w opętanie

The Sacrifice Game
4,7 1 529
ocen
4,7 10 1 1529
5,1 7
ocen krytyków
Gra w opętanie
powrót do forum filmu Gra w opętanie

Film o niespełnionych pragnieniach, tyle że bez pragnień. Ponoć czworo ludzi tak bardzo pożąda odmiany losu, że są gotowi mordować. Ponieważ scenarzyści nie chcą ryzykować opowieści o potędze uczuć zdolnych popchnąć do zbrodni, poprzestają na tych ostatnich. Widz musi zatem uwierzyć nie tylko w działanie sił piekielnych, ale także w to, że motywacje bohaterów faktycznie istnieją i kształtują ekranową rzeczywistość. Zamiast pokazywać narodziny uczuciowej pasji prowadzącej do morderczego szaleństwa, twórcy usiłują zainteresować oglądających skutkami jej rzekomego działania. Pozostają zatem sceny morderstw, których dosłowność ma uwiarygodnić fabularną jazdę bez silnika.

Spośród zwyrodniałych poszukiwaczy okultystycznego spełnienia na skróty, najwyraźniej postawiono na Jude’a. W tym przypadku wybór dobry, jak każdy inny, bo bohater się szczerzy, wymachuje nożem i inicjuje kolejne akty przemocy, a nawet gotów porozmawiać ze swym odbiciem w lustrze, ale nie potrafi przekonać również samego siebie, iż jest w stanie udźwignąć demoniczne nawiedzenie. To mogłoby zadziałać, gdyby widz dostał coś więcej niż wiązankę akcji pospolitego osiedlowego chuligana. Dlaczego Jude jest jaki jest? Co go tak bardzo zraniło i/lub przestraszyło, że jedynej szansy dla siebie upatruje w opętaniu? Raz postać zaledwie napomyka o rozczarowaniu hipokryzją ojca-pastora, ale to tylko scenariuszowy wykręt, zaledwie strzęp, po prostu zaniedbanie. Skutkujące pokazanymi zbrodniami rozczarowanie Jude’a, musiałoby być istotnie gigantyczne, tak jak poprzedzająca je wiara w rodzica i tego właśnie autorzy scenariusza nie pokazali – momentu przemiany czyniącej z bohatera psychopatycznego mordercę. Wbrew pozorom to nie wymagałoby kręcenia osobnego filmu o historii Jude’a, wystarczyłoby kilka retrospektywnych przebitek, w których dano by aktorowi szansę na pokazanie czegoś więcej, niż tylko „hi, hi, he, he” zabiję, bo jestem bardzo zły.

To samo dotyczy pozostałej trójki morderców, jak i bezbarwnej postaci uczennicy, o której wiemy jedynie tyle, że rodzice ją zaniedbują, a ona z tego powodu roni glicerynową łzę w gabinecie dyrektorki i marzy o szkolnej przyjaźni z wycofaną koleżanką-artystką. Tu pojawia się kolejna scenariuszowa czarna dziura, bowiem podobnie jak w przypadku szaleństwa napastników, scenarzyści oczekują od widza, iż wypełni własną wyobraźnią relację dziewczynek, której próżno szukać na ekranie, a ta musiałaby być niezwykle silna, przynajmniej po stronie odrzuconej przez rodzinę Samanty, gotowej w pewnym momencie samotnie stanąć naprzeciw zwyrodnialcom. Uczucia Samanty oscylujące pomiędzy depresją zranionej nastolatki a samobójczą desperacją wymachującej siekierą wojowniczki pozostają jedynie zdawkową symulacją.

Zamiast krwawego mięsa ludzkich uczuć szarpanych zębami w rozpaczy i nadziei, twórcy trwonią czas i pieniądze na zupełnie nieistotne pierdoły.

Dostajemy więc biegającą Samantę, znaczy jest wysportowana, w domyśle na poziomie fizycznym będzie mogła sprostać wymaganiom śmiertelnych podchodów na szkolnych korytarzach i tyle. Jej wyjście na trening niczego nie wnosi, prócz pretekstu do sztampowej, zajeżdżanej po wielokroć w setkach innych produkcji, sekwencji lasu filmowanego z lotu ptaka, a to wszystko tylko pod napisy. Dalej niemal każde ujęcie to kompletna scenariuszowa popelina. Po ćwiczeniach Samanta wchodzi do budynku – z jakiegoś obłąkanego powodu to bardzo ważne, żeby widz to zobaczył w szczegółach – i możemy się przyjrzeć jej gustownym białym „ochraniaczom”, sięgającym połowy zgrabnych łydek zaprawionej biegaczki. Dziewucha właśnie wraca z treningu po leśnych ścieżkach mokrych od topniejącego śniegu, a osłony jej spodni bezczelnie świecą widzowi w oczy dziewiczą bielą nieosranego zadu młodej sarenki. Samanta się spociła podczas ćwiczeń, a ponieważ dba o higienę, idzie pod prysznic – nie może tego zabraknąć w horrorze o opętaniu. Czy coś wynika z jej wizyty w łazience? Oczywiście, że nie. Koleżanki złośliwie wyłączają światło w pomieszczeniu, tym samym scenarzyści sygnalizują konflikt, ale, do jasnej cholery, po wyłączeniu oświetlenia, w łazience jest i tak wystarczająco widno, by bohaterka bez przeszkód dokończyła mycie, a potem nieudana próba złośliwości jest już niepotrzebna. Dlaczego? A no dlatego, że Samanta idzie na udry z koleżankami jedynie w wyobraźni widza. Scenarzyści mają to gdzieś, spieszno im do masakry, więc trening, lot kamery ponad wierzchołkami drzew, powrót z treningu i mycie spuszczamy w klopie – czekają nas ważniejsze sprawy. Jakie? Zderzenie z jeleniem, błędnie zidentyfikowanym przez jednego z zabójców jako renifer. Wydawałoby się, że śmiertelne potrącenie wielkiego zwierzęcia wyskakującego na drogę, to dobry pretekst do ukazania psychopatycznej czwórki w stresowej sytuacji, dającej asumpt do pogłębienia wizerunku postaci kluczowych dla fabuły. Jednak nie, scenarzyści sabotują akcję, próbując podbić stawkę i wprowadzają policjanta patrolującego okolicę. Ale po co? A po to, żeby wraz z martwym policjantem odstrzelić sobie koślawą scenariuszową stopę. W drodze do szkoły mordercy pozostawiają za sobą kolejne trupy cywilów, więc czemu nie policjanta? Np. dlatego, że celem ich krwawej wyprawy jest nawiedzone miejsce, gdzie pragną odprawić fundamentalnie dla nich ważny rytuał przyzwania demona, mającego odmienić ich parszywy los. No i co? Nico. Policjant leży na drodze, znika jego broń, a pobocze zdobi pusty radiowóz. W centrali pewnie jeszcze długo nikogo nie zaniepokoi brak odpowiedzi na wezwania, zwłaszcza że w okolicy grasują psychopaci, o czym od dawna trąbi prasa i nawet znudzone dzieci w szkole się tym interesują, przeglądając gazetowe wycinki. Jeśli w tej sytuacji policjant nie wraca z patrolu, to pewnie gra na automatach, albo posuwa żonę burmistrza, więc może lepiej mu nie zawracać głowy obowiązkami służbowymi, a na posterunku pączki nie zjedzą się same. Wyznawcy szatana i lokalne władze na pewno jeszcze zdążą z robotą, poza tym, podobnie jak martwi, szczęśliwi czasu nie liczą.

Gwoździem do lichej fabularnej trumienki jest komiczna postać demona, z niewiadomych przyczyn pozostającego więźniem szkoły z internatem. Jaki wpływ na funkcjonowanie instytucji edukacyjnej ma obecność piekielnego niewolnika? Najwyraźniej żaden, poza tym, że targane wzbierającymi hormonami nastolatki bywają wredne. Jak na infernalne standardy trochę słabo, ale wedle scenarzystów to detal, przecież naprawdę strasznie już było, np. gdy Samanta chciała się dosiąść do koleżanki, ale jedna z dziewczynek przerwała próbę, trzaskając w stół artykułem prasowym donoszącym o morderstwach. Prócz tego pokazano trening Samanty, zakończony dramatyczną sceną pod prysznicem i zgaszeniem światła w łazience, dlatego nikt nie powinien narzekać na brak filmowych emocji. Potem demon wysłuchuje spowiedzi z nieudanego żywota kolejnych uczestników dramatu, których puste biadolenia zastępują nieuwzględnione w scenariuszu, zatem niewidzialne na ekranie charaktery postaci. Demon był, potańczył przy kominku, posłuchał, pogadał i się zmył, zdobywając po drodze przyjaźń osamotnionej nastolatki, gotowej z braku lepszych pomysłów rąbać psycholi siekierą. Policja też w końcu dojechała, bo tak już ma, że zwykle zjawia się po wszystkim, nawet odbierając uprzednio zgłoszenie o napaści i trupach.

Całe widowisko składa się z serii niekontrolowanych spazmów braku wyobraźni i scenopisarskiej amatorszczyzny, dla których pożywką pozostają jałowe zwały bliźniaczo podobnych produkcji o szaleństwie bez emocji i nawiedzeniach bez powodu, czyli po prostu o niczym.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones