Jak dla mnie to jakiś teatrzyk kukiełkowy a nie epokowe dzieło. Przypominają mi się z dzieciństwa książeczki dla dzieci z ruchomymi postaciami.
I jednak potrafiłeś znaleźć jedno odniesienie do dawnych czasów w tym filmie, na jednej z płaszczyzn jest to hołd dla czasów przeszłych, o czym może świadczyć np. Format filmu dla telewizorów kineskopowych - 4:3 (podczas retrospekcji). Jaki reżyser takie i przesłanie i estetyka, ale jeśli taka plejada świetnych aktorów i masa prestiżowych nagród nie przekonuje Cię do Andersona, to ja tym bardziej nie mam takiej mocy :) Ten film trzeba poczuć i doświadczyć zmysłami, niekoniecznie zrozumieć ;)
Wciąż myślę, że skomasowanie wielu środków w celu osiągnięcia takiej a nie innej estetyki - nie przemawia do mnie. To jest zbyt sztucznie nieruchome jak na film. Kino w swej historii przeszło zbyt długą drogę w różnicowaniu formy przekazu, od filmu niemego, poprzez teatralną grę aktorów, komedie slapstickowe, etc. etc., by czymś fenomenalnym i przełomowym miało mi się wydawać - wyjęcie kilku rodzajów obrazowania (filmowego, graficznego, malarskiego) i połączenie ich w jeden przekaz. Nagrody mnie nie przekonują, aktorzy robią po prostu profesjonalnie swoje, ja zaś patrząc - przegryzam orzeszki, zerkając na licznik i pytając "kiedy koniec"? Warta zaś uwagi wydaje mi się sama historia - czyli scenariusz, kilka poziomów humoru i pomysły na poszczególne postaci. Bo jest tu plejada charakterów.
A dla mnie ten film to esencja kina jako sztuki, prosta historia zamknięta w niesamowitym opakowaniu pełnym "dziwności". Ten film jest oryginalny i pokazuje, że w kinie można zrobić jeszcze coś nowego, nawet ze starych "komponentów", na pohybel temu, co jest promowane w mainstreamie. To jest właśnie siła wielkich postaci, że posiadając za sobą grono fanów zamiast skoku na kasę robią coś wyjątkowego, tak Anderson, jak i np. The Beatles pół wieku wcześniej :) Mnie się ten film spodobał i odnalazłem w nim magię kina. Ale to jest moja prawda, Ty masz swoją i jest jeszcze 7 miliardów innych prawd.